Polacy w Niemczech będą walczyć w sądzie o mienie zabrane przez Hitlera. Pozew składają 1 września

fot. Maschinenjunge - Wikipedia GFDL, cc-by 3.0: napis na murze w Bochum "Bank Robotników"
fot. Maschinenjunge - Wikipedia GFDL, cc-by 3.0: napis na murze w Bochum "Bank Robotników"

Polacy w Niemczech nie ustępują. Już za kilka tygodni Związek Polaków w Niemczech „Rodło” rozpoczyna nową kampanię prawną o odzyskanie mienia po przedwojennym związku. Mienie to skonfiskowano na polecenie kanclerza Adolfa Hitlera, ale żaden powojenny kanclerz nie kwapi się ze zwrotem ukradzionej cudzej własności.

Jednym z argumentów strony niemieckiej, który jest sączony także w mediach w Polsce, jest twierdzenie, że Polaków w Niemczech nie ma, że są jedynie nowoprzybyli „gastarbeiterzy”, a Polacy z dawnej mniejszości zasymilowali się i zgermanizowali. Jak wygląda rzeczywistość rozmawiamy z prezesem ZPwN „Rodło” Józefem Malinowskim.

wPolityce.pl: Jak pan zbija argument, produkowany przez stronę niemiecką, a w Polsce podchwytywany przez niemyślące samodzielnie osoby, że mniejszości polskiej nie ma w Niemczech, że są obywatele niemieccy polskiego pochodzenia, którzy tam przyjechali w czasach PRL, ale nie można nazwać ich mniejszością, bo nie są autochtonami, tak jak Niemcy w Polsce.

Józef Malinowski: Znany nam jest oczywiście ten sposób myślenia. Ale jest chybiony. Bo przecież są tu w Niemczech, np. w Zagłębiu Ruhry czy w Nadrenii Północnej Westfalii zasiedziałych Polaków, którzy przed wojną mieli status mniejszości. Są przecież potomkowie tych ludzi.

Ale tu pojawia się kolejny argument różnych mądrali, że ci Ruhrpolen są już tak zasymilowani, że nie czują się już Polakami, lecz Niemcami. Jak to więc z nimi jest, zwłaszcza z nowym pokoleniem?

No pewnie, że nowe pokolenie Polaków, np. z Zagłębia Ruhry, chce kontynuować tradycje przodków. To było tak, że zanim Polska znalazła się w strukturach europejskich, to faktycznie wielu z nich ukrywało swą tożsamość, nie ujawniało jej. Po wejściu do Unii Europejskiej odnotowaliśmy wzrost zainteresowania polskością u rzekomo już zasymilowanych osób. Jeśli da się Polakom szanse tu w Niemczech, np. poprzez większą prezentację w mediach, to mogę zapewnić, że polskość obudzi się w jeszcze większej grupie osób. Niemal co dzień mamy nowe zgłoszenia do związku. Struktury Związku są, obok Berlina, silne także w Zagłębiu Ruhry.

Ilu jest takich Polaków, którzy mieli być już zasymilizowani, a nie są? I którzy chcą działać w strukturach organizacji polonijnych?

Oceniamy tę liczbę na około jeden milion osób.

Czyli więcej, niż liczy mniejszość niemiecka w Polsce.

Tak, dużo więcej. Około osiem razy więcej, choć trzeba zastrzec, że dokładnych szacunków dotyczących Niemców w Polsce nie znamy. Ale nie chcemy niemieckim kolegom w Polsce patrzeć na ręce i ich liczyć. Polaków w Niemczech jest dużo i warto dla nich działać. I to robimy. Jeśli wziąć pod uwagę dodatkową liczbę Polaków mieszkających w Niemczech, ale posiadających tylko polski paszport, to jest to już liczba 2,5 miliona osób.

Czyli można powiedzieć, że z Polakami w Niemczech działo się identycznie, jak z Niemcami w Polsce. W okresie PRL wielu polskich Niemców ukrywało swój status, swoje korzenie. Od małżonków przyjmowało polskie nazwiska, dzieciom nadawali polskie imiona, a dopiero po 1989 roku wrócili do niemczyzny i zaczęli ją pielęgnować.

Tak. Coraz więcej Polaków tak jakby budzi się. Wynika to też stąd, że renoma Polaków i Polski rośnie, a różne resentymenty zanikają. Na tej pozytywnej bazie więcej osób odkrywa na nowo swoje polskie korzenie i zaczyna je pielęgnować. Odbieram bardzo dużo telefonów od takich osób i zapytań. Pewnie stąd robi się nam takie trudności, bo potencjał jest znaczny.

Niemcy po prostu boją się, że im na własnym terenie wyrośnie lobby polskie. Można zrozumieć te obawy, ale czemu mamy ustępować na tym polu, prawda?

Tak, jak najbardziej. Obawiają się, że powstanie nowa, silna grupa polityczna.

Jak pan ocenia konsolidację Polonii w Niemczech. Władze niemieckie jako argument nie podejmowania dyskusji z Polakami podają to, że brak jest jednej organizacji, która reprezentowałaby całe polskie spektrum.

Takie podejście strony niemieckiej uważam za niepoważne. To jest typowe szukanie pretekstów, aby nie podejmować dyskusji, odwlekać rozwiązywanie naszych problemów. Co do samej konsolidacji. Z mojego wieloletniego doświadczenia wynika, że nie da się stworzyć jednej organizacji dla tak licznej i różnorodnej grupy ludzi.

Tylko zawsze tak było. Przecież przed wojną działało w Niemczech wiele różnych organizacji polonijnych. Nie było jednej, z którą władze Republiki Weimarskiej, czy III Rzeszy mogły rozmawiać.

Ależ oczywiście. Było bardzo wiele różnych związków: branżowe, kulturalne, oświatowe, spółdzielcze. Były banki polonijne itd. Niemcy w Polsce też nie mają jednej organizacji.

We wrześniu zaczynacie nowy etap walki o odzyskanie mienia po przedwojennym Związku. Na czym będzie polegały te starania i jak pan ocenia wasze szanse na gruncie prawa niemieckiego?

Przede wszystkim chcemy przypomnieć fakty. Przed wojną byliśmy mniejszością. W czasie wojny dekretami zabrano nam ten status, zaś po wojnie dekrety uznano prawnie za nieważne. A mimo to statusu mniejszości Polaków nie przywrócono. Mamy przygotowane wszystkie potrzebne dokumenty sięgające wszystkich możliwych argumentów i pierwszego września składamy pozew w berlińskim sądzie. Data jest oczywiście celowo wybrana. Chcemy przymusić stronę niemiecką do wypełniania zapisów traktatowych, w których mówi o równym traktowaniu mniejszości niemieckiej w Polsce i Polaków w Niemczech.

Rozmawiał Sławomir Sieradzki

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.