"Stop Pedofilii" - protest rodziców przeciwko systemowej deprawacji. Mocny głos w obronie rodziny

Fot.freeimages.com
Fot.freeimages.com

Do Sejmu trafił obywatelski projekt, poparty 250 tys. podpisów, dotyczący ochrony polskiej szkoły i przedszkola przed pedofilią i seksualnymi edukatorami, pracującymi według standardów narzuconych przez Światową Organizację Zdrowia. Pomysłodawcy projektu „Stop Pedofilii”, domagają się karania za publiczne propagowanie i pochwalanie zachowań seksualnych dzieci do lat 15.

250 tys. podpisów to mocny głos w obronie rodziny. Chcemy bronić dzieci przed demoralizacją, seksualizacją. To, co lobby homoseksualne wspierane przez urzędników próbuje wprowadzić do polskich szkół, to skandal. Nie wolno takich rzeczy propagować. Nie wolno dzieci czteroletnich uczyć masturbacji, a dzieciom sześcioletnim zalecać nauczania stosowania środków antykoncepcyjnych. Nasz projekt nowelizacji ustawy chroni dzieci, chroni polskie rodziny przed demoralizacją i seksualizacją

-–tłumaczył zasadność akcji Krzysztof Kasprzak z Fundacji PRO – Prawo do Życia.

Projekt ustawy, którym przeciwnicy permisywnej edukacji seksualnej chcą zabezpieczyć dzieci przed chorymi zakusami „nauczycieli”, nie spodobał się przedstawicielom liberalno-lewicowej strony sceny politycznej. Szczególnie głośno skrytykowała go, znana ze swoich genderowych zamiłowań, Agnieszka Kozłowska-Rajewicz.

Po pierwsze to jest głupie, w ogóle nie trzyma się całości, to strefa, która z gruntu jest fałszywa. Nie można mylić edukacji z pedofilią

—powiedziała dla Polsat News.

Akurat ta posłanka przyzwyczaiła nas do tuszowania rzeczywistości. Niegdyś zarzucała przeciwnikom sekslekcji kłamstwo i twierdziła, że przejaskrawiają wytyczne z dokumentu WHO, później tłumaczyła, że niekoniecznie należy je w całości wprowadzać do polskich szkół. Obecnie, wciąż nie potrafi zrozumieć obaw rodziców, którym taka forma edukacji kojarzy się nie z lekcjami o seksualności, a raczej z lekcjami nauki seksu. Stąd zapewne wniosek pomysłodawców projektu, że ma to ścisły związek z lobby pedofilskim.

Przypomnę, że standardy permisywnej seksedukacji typu B, zebrane w dokumencie pt. „Podstawowe zalecenia dla decydentów oraz specjalistów zajmujących się edukacją i zdrowiem”, stosowane są obecnie w wielu europejskich szkołach i przedszkolach, gdzie obowiązkowo odbywa się systemowa nauka o seksie, a właściwie można powiedzieć nawet przymusowa. Standardy te brzmią jak gotowa instrukcja dla nauczycieli, jak skutecznie pozbawić dzieci wstydu i zahamowań oraz jak efektywnie rozbudzić w kilkulatkach seksualność.

Trudno w nich doszukać się edukacji zabezpieczającej małe dzieci przed pedofilami, czy informacji  jak ustrzec je przed „złym dotykiem”. W zaleceniach WHO można wyczytać między innymi, że ważne jest, by informować czterolatka o masturbacji w kontekście radości i przyjemności z dotykania własnego ciała czy rozładowania napięcia. Eksperci Światowej Organizacji Zdrowia uważają, że przedszkolaki powinny umieć prowadzić rozmowę dotyczącą prokreacji z wykorzystaniem określonego słownictwa i wyrażać własne seksualne potrzeby. Według wytycznych WHO dzieci ok. szóstego roku życia należy wyczulić na zależność między dobrym samopoczuciem, zdrowiem a seksem, dziewięciolatki powinny posiadać podstawowe wiadomości dotyczące antykoncepcji, zaś uczniowie między III a VI klasą szkoły podstawowej umieć ją skutecznie stosować.

Takiej edukacji sprzeciwiają się rodzice, którzy wychowują dzieci do wartości, liczą przy tym na współpracę dyrektorów placówek i na to, że szkoła będzie stać na straży godności i intymności dziecka. Innego jednak zdania są obrońcy sekslekcji. Ci z kolei uważają, że rodzice mają prawo mieć własne zdanie, ale edukacją dzieci w szkole zajmuje się system.

Pani wykazuje nurt do wychowania do wstydliwości. (…) Pani ma prawo tak myśleć, to jest pani prywatne prawo i pani sobie to może głosić. Natomiast, kiedy my mówimy o systemie wychowania, o systemie działania w sferze edukacyjnej, to my musimy myśleć szerzej

—tłumaczył Zbigniew Izdebski w Polsat News różnicę między zdaniem rodzica a systemem edukacyjnym.

Już wcześniej podobnie stwierdziła Rzecznik Praw Obywatelskich, w sprawie edukacji genderowej, kiedy to poinstruowała rodziców, że mogą sobie wychowywać dzieci po szkole i w weekendy. Profesor Izdebski zapewniał, że seksedukacja według standardów WHO jest niezbędna w polskich placówkach. Poza tym, według niego, nie spowoduje rozbudzenia seksualnego wśród dzieci i zbyt wczesnego zainteresowania seksem.Posiłkował się przy tym chemią i mówił, że dzieci uczące się tego przedmiotu nie wysadzają budynków, mimo że uczą się o zastosowaniach chemikaliów w praktyce. Zapomniał tylko dodać, że chemia jako przedmiot jest wprowadzona w pierwszej klasie gimnazjum, a nie w przedszkolu i skierowana jest do nastolatków a nie trzy- i czterolatków. Dalej pan Izdebski nieopatrznie potwierdził obawy rodziców i inicjatorów akcji „Stop Pedofilii” i przyznał, że w edukacji seksualnej, proponowanej polskim dzieciom, zupełnie nie chodzi o aspekt biologicznego dojrzewania czy rozwoju.

Nie jest możliwe, żeby wychowanie seksualne było tylko opierane na kwestii dotyczącej fizjologii i biologii ludzkiej seksualności, dlatego, że cały proces wychowania seksualnego, związany jest także z perspektywą psychologiczną i społeczną

—mówił Izdebski.

Dlatego właśnie standardy WHO zahaczają o inne dziedziny społeczne. Mało tego, że dzieci mają jak najwcześniej poznać tajniki skutecznego zabezpieczania się przed ciążą, powinny też szczegółowo poznać politykę genderową i umieć „odnaleźć” swoją prawdziwą płeć biologiczną (obecnie mówi się już o 56 płciach do wyboru).

Edukator powinien dopomóc dziecku w wyborze odpowiedniej dla niego orientacji seksualnej, tudzież wytłumaczyć na czym polega homoseksualizm i zachęcić ucznia do wypróbowania wszelkich możliwych sposobów na spełnienie seksualne. Poza tym, powinien przedstawić wszelkie nowomodne, promowane przez genderowców modele rodziny, tj. pary homoseksualne czy biseksualne, a nawet aseksualne. Oczywiście nie należy zapomnieć o wytłumaczeniu dzieciom „szkolnym” dobrodziejstwa aborcji, gdy zawiedzie antykoncepcja.

Czy na pewno takiej edukacji potrzebują przedszkolaki? Czy szkoła jest dobrym miejscem na rozmowy o tajnikach seksu? Wreszcie, czy obrońcy takiej formy edukacji seksualnej zdają sobie sprawę z tego, że propagując wytyczne WHO i usiłując je wdrożyć do szkół i przedszkoli, zadają gwałt prawom konstytucyjnym rodziców i ich dzieci? Ciekawe, jak w obliczu owego projektu ustawy, zachowają się nasi parlamentarzyści? Czy przychylą się do zdania i prawa rodziców, czy też spróbują obejść Konstytucję, korzystając z przykładu innych „nowoczesnych” państw zachodnich i udowodnią, że seksedukacja jest przedmiotem lekcyjnym, obowiązkowym i rodzicom od tego wara- bo w szkołach rządzi system?

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych