Pogrzeby dwa. Jeden był potężnym dyktatorem, ruszał z posad bryłę świata. Drugi był skromnym rencistą ze sztuczną nogą...

Fot. Facebook/Piotr W. Wiśniowski
Fot. Facebook/Piotr W. Wiśniowski

Jeden i drugi miał ostatnio pogrzeb. Jeden był potężnym dyktatorem, ruszał z posad bryłę świata, opływał w dostatek, był panem życia i śmierci. Dostawał medale, nawet takie z najcenniejszych kruszców. Drugi mieszkał z mamą w małym pokoiku w bloku, a jedyną rzeczą którą miał był rower. No nie, zapomniałem, ostatnio spotkał go przypływ obfitości i pojawił się jeszcze skuter.

W jednej z książek księdza (aktualnie biskupa) Romana Pindla przeczytałem o ćwiczeniu duchowym, które polegało na wyobrażeniu sobie chwili własnej śmierci i przygotowaniu mowy pogrzebowej. Trudne to było dla mnie i nigdy nie przebrnąłem dalej niż chwycenie ołówka do ręki. Kilka razy próbowałem i uciekłem od tego. U naszych bohaterów również wygłaszano mowy na pogrzebach. U pierwszego z nich nawet prezydent przemówił (choć bliższe prawdy byłoby powiedzieć, że bełkotał). Były też i inne mowy, bardziej szczere i realne - gwizdy, przeklinania i złorzeczenia. U drugiego z nich padały takie słowa, których bym nie wymyślił nawet siedząc miesiąc nad ćwiczeniem z książki ks. Romana. Cóż takiego było w człowieku o którym piszę, że nad jego grobem płynęły słowa tak szczere i piękne, i tak pełne zachwytu? Nie był nikim ani powszechnie znanym, ani nikim wielkim nie był. Był skromnym rencistą ze sztuczną nogą i z tego co wiem nikt nie dał mu nigdy żadnego medalu. Kim więc był? I czym zasłużył na tak wielką ilość ludzi na swoim pogrzebie i na takie piękne słowa?

Na pewno był przyjacielem dla większości z tłumu, który przyszedł go dziś pożegnać, na pewno większość z obecnych doświadczyła jego troski, przejęcia i determinacji. Determinacji w walce o każdego człowieka i w docieraniu z najważniejszym słowem dla każdego z nas - słowem Boga.

Pierwszemu z nich grała orkiestra. Ba nawet kompania maszerowała honorowa. Ale coś się tu nie zgadzało, bo zagłuszona została przez wściekły tłum. Drugiemu też grano, skromnie bez wojska, przyjaciele w tym dzieci z Arki Noego śpiewali „zabierzesz nas na drugi brzeg”. I wszyscy gromko brali w tym udział i nikt nie gwizdał.

Jeśli go nie znałeś to nie żałuj, bo przyjaciela straciłbyś jak ja

— śpiewał Rysiu Riedel po śmierci Ryszarda Skibińskiego. Ja też straciłem przyjaciela, ale każdemu z Was, którzy go nie znali życzyłbym, żebyście Andrzeja Dziewita (bo o nim jak się domyślacie jest mowa) mogli poznać, bo mielibyście teraz przyjaciela w niebie.

Zostawiam świat pozorów, gdzie trudno znaleźć wytchnienie.

Całą nadzieję moją dziś powierzam Ci.

Jakże jest pięknie, cicho na łąkach Twoich obietnic,

Boże w Twą jasną miłość chcę wpatrywać się.

„Rysiu stęskniłżem się za Tobą”! Pisaliśmy często do siebie żartując. A potem jak mógł telefonował do mnie, albo ja do niego i rozmawialiśmy. Długo, do skutku. Andrzej mówił aż do momentu kiedy poczułem się wzmocniony. Bardzo wiele osób otrzymywało od niego SMSy z fragmentem Pisma Świętego z nieodłącznym Jezus Żyje! na końcu. I pewnie bardzo wielu tak jak ja miało wrażenie, że przychodzą one w odpowiednim momencie i z odpowiednim przekazem. Widywaliśmy się rzadko, upływ czasu niczego nie psuł, nic się nie oddalało. Będąc u niego we Wrocławiu za każdym razem wzruszałem się jak rozmawiał z bezdomnymi na ulicy. Nie widziałem nigdy, żeby przeszedł obok nich nie zagadując. Wiesz, że Jezus Cię kocha? Pytał i rozdawał siebie jak chleb.

Andrzej studiował nauki polityczne, wychodził z „Pomarańczową Alternatywą” na ulice Wrocławia. Nie wybrał jednak Barabasza. Spotkał Jezusa. I szedł za nim zdecydowanie, a brak nogi i proteza zamiast niej nie przeszkadzały mu wcale. Śmieszne za to były miny kobiet, z którymi tańczył na weselach swych przyjaciół jak dowiadywały się o tym.

Na początku było słowo. Słowo szuka człowieka. A Ty Andrzeju wiele lat pomagałeś  aby Ono nas odnalazło. Nam wszystkim, którzy Cię znaliśmy Przyjacielu drogi będzie bardzo brakowało Twoich nauczań, Twojego humoru, rozmów z Tobą. Ale pewnie wszyscy jesteśmy pewni, że w dobrych zawodach wystartowałeś, bieg ukończyłeś i odbierasz teraz laur od Tego, o którym nam tak często mówiłeś.11 lat temu byłem na pogrzebie innego Andrzeja – Cudzicha, dla którego pisałeś słowa z początku tego tekstu. Obaj teraz leżycie pewnie  na zielonych łąkach i wpatrujecie się w świetlane oblicze tego, który zawsze dochowuje swoich obietnic. Żegnający go biskup Andrzej Siemieniewski napisał kiedyś książkę -„Wiele ścieżek na różne szczyty” Z Andrzejem nikt nie może mieć najmniejszych wątpliwości, że jego droga kończy się w ramionach Ojca. A generał? Nikt z nas nie wie gdzie trafi, bo niezbadane są Jego wyroki i miłosierdzie.

I jeszcze jedna piosenka gdzieś mi dźwięczy w uchu „Jakie życie taka śmierć” A może - jakie życie taki pogrzeb?

Andrzej Dziewit – politolog, założyciel Ruchu Nowej Kultury, związany z Pomarańczową Alternatywą. Od lat niezmiernie aktywny ewangelizator, związany ze środowiskiem muzyków. O swoim doświadczeniu spotkania i życia z Jezusem mówił przy okazji koncertów takich zespołów jak Arka Noego, 2 Tm2,3, Luxtorpeda. Przyjaciel zmarłego przed laty kontrabasisty jazzowego Andrzeja Cudzicha. Pisał teksty utworów, artykuły, współtwórca m.in. pisma dla muzyków RuaH. Prowadził wiele spotkań modlitewnych, we Wrocławiu, w innych miejscach Polski i na świecie. Pomimo swojego kalectwa (kiedy był nastolatkiem tramwaj obciął mu nogę), niezmiernie aktywny, zapalał innych do działań, modlitwy, radości. Odszedł do Domu Ojca w Dzień Matki 26 maja 2014 roku.

Maciej Sikorski

CZYTAJ TAKŻE: Odszedł Andrzej Dziewit, jeden z liderów Pomarańczowej Alternatywy, “szaleniec Boży”

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych