„Tęcza” - symbol deprawacji - spłonie. Jak Sodoma i Gomora

fot. wPolityce.pl
fot. wPolityce.pl

Prezydent Warszawy, wiceprzewodnicząca Platformy Obywatelskiej Hanna Gronkiewicz-Waltz w lewackiej „debacie” pod tytułem „Od tęczy do nienawiści” miała się wyrazić, że jej palenie „tęczy” kojarzy się z nazizmem. Mi natomiast stawianie wrogich Polakom symboli ideologicznych kojarzy się nie tylko z nazizmem, ale przed wszystkim z komunizmem. A takim właśnie symbolem - tak, jak czerwona płachta za komuny, jak portrety Lenina, Stalina, Dzierżyńskiego, Świerczewskiego, jak sierp i młot – jest „tęcza” postawiona na Pl. Zbawiciela.

„Tęcza” ta jest bowiem symbolem środowisk homoseksualnych, czego nawet już sama Julita Wójcik, autorka tej paskudnej instalacji, nie ukrywa. „Tęcza” nie jest żadnym dziełem sztuki, jest toporną konstrukcją ozdobioną plastikowymi kwiatkami na drucikach. Może rzeczywiście idealnie takie szkaradzieństwo pasuje do 1 maja, który wielu Polakom kojarzy się z przymusowym radosnym świętowaniem i pochodami pierwszomajowymi. Wówczas też były kwiatki na patykach, na drucikach, było radośnie i kolorowo, można rzec tęczowo. I za komuny, mniej więcej podobnie utalentowani artyści jak dziś Julita Wójcik, zajmowali się przygotowaniem radosnych spektakli tworząc te wszystkie kwiatki i inne podobne do „tęczy” „dzieła” sztuki. I dziś do podobnej pierwszomajowej radości chce nas przymusić Hanna Gronkiewicz-Waltz. Kto by się tam liczył z głosami niezadowolonych okolicznych mieszkańców, głosami parafian, głosami protestujących regularnie już narodowców, krytycznymi artykułami.

Dlatego symbol deprawacji otrzyma od Hanny Gronkiewicz-Waltz za każdym razem, kiedy zostanie uszkodzony, odpowiednie środki na jego naprawę. A co to jej pieniądze? Co to jest kolejne kilka czy kilkadziesiąt tysięcy złotych na następny jakiś remont przy kilku miliardach długu stolicy? No naprawdę, nie tragizujmy i nie mówmy o marnotrawstwie publicznych środków, kiedy to są przecież dla Hanki naprawdę żadne pieniądze. Jest panią na włościach, stać ją.

Ale płonąca „tęcza” kojarzy się jeszcze z czymś z czym trudno, aby kojarzyła się postępowej Hannie Gronkiewicz-Waltz. Kojarzy mi się z płonącą Sodomą i Gomorą. Ileż w tej Sodomie i Gomorze było postępowej wolności, ileż różnorakich form „miłości”, tak dobrze rozumianych choćby przez Piotra Pacewicza z „Gazety Wyborczej” i lesbijkę Martę Konarzewską, którzy byli również uczestnikami wspomnianej debaty, ale przede wszystkim są autorami książki poświęconej właśnie owym różnorakim formom „miłości” pod znamiennym tytułem „Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu” w której opisane są perypetie różnych zboczeńców i dewiantów. Sodoma i Gomora to przecież ucieleśnienie właśnie tych wszystkich swobód o które walczy dzisiejsza jeszcze bardziej postępowa lewica. To odrzucenie tych ciążących więzów tradycji, kultury, poddaństwa prawom pochodzącym od Boga. Wolność ponad wszystko. Tym jest właśnie „tęcza” na Pl. Zbawiciela. Ta „tęcza” nie ma nic wspólnego z biblijną tęczą, znakiem przymierza Boga z człowiekiem. „Tęcza” środowisk homoseksualnych jest karykaturą tego przymierza, tak samo ichnie „miłości” są karykaturą prawdziwej miłości, a ich „wolności” są karykaturą prawdziwej wolności, wolnością bowiem nazywają uzależnienie.

W Dzienniczku św. Faustyny jest taki fragment:

Pewnego dnia powiedział mi Jezus, że spuści karę na jedno miasto, które jest najpiękniejsze w Ojczyźnie naszej. Kara ta miała być [taka], jaką Bóg ukarał Sodomę i Gomorę.

Może Hannie Gronkiewicz-Waltz jest los Warszawy obojętny. Ja tam jednak wolę, żeby płonęła sodomicka „tęcza” niż znowu miałaby płonąć stolica Polski.

Jerzy Wasiukiewicz

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.