„Partia, która twierdzi, że w Smoleńsku był zamach dokonany przez Rosjan, nie jest wiarygodna. Ci ludzie mówią, że Rosja już wykonała akt wojny wobec Polski, mordując polskiego prezydenta” - oświadczył w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” Jacek Rostowski, były sternik finansów państwa, dziś kandydat PO na europosła. I dodał, że wiarygodność europosłów PiS przy przekonywaniu polityków europejskich o zagrożeniu rosyjskim będzie bliska zera.
Idąc tą logiką, również dziś Jacek Rostowski powinien unikać jak ognia straszenia Rosją. Przecież dostrzegając rosyjską agresję na Ukrainie ryzykuje, że w przyszłości jego wiarygodność przy przestrzeganiu przed Kremlem będzie bliska zeru. Tylko heroizmem byłego ministra można więc wytłumaczyć jego słowa z tego samego wywiadu:
Agresja Rosji na Ukrainę i zamach na jej integralność terytorialną to zamach na cały porządek prawny, który zapewnił Europie pokój i rozwój przez ostatnie 25 lat. Od tego, jak Zachód zareaguje na tę agresję, będzie zależało to, na ile my w Polsce będziemy mogli czuć się bezpiecznie. To jest czas wielkiej próby dla Zachodu.
Tak bezceremonialnie opisując to, co widzi, Rostowski skazuje się na bezradność w obliczu kolejnych agresji rosyjskich. Gdy napadną na któreś z państw bałtyckich, już będzie miał twarz rusofoba, i nie będzie słuchany. Będzie bezradny.
Niestety, trudno w Polsce znaleźć kogoś, kto ani w sprawie Smoleńska, ani w sprawie Ukrainy nie zarzucił czegoś Rosji. Przychodzi mi do głowy jedynie Maciej Lasek. On przecież, zgodnie z logiką Rostowskiego, będzie słuchany bardzo uważnie. Będzie mógł zaalarmować Zachód.
Swoją drogą, nasze problemy budżetowe zaczynają być zrozumiałe. Skoro zdaniem Rostowskiego rosyjska agresja na Ukrainę nie zwiększa prawdopodobieństwa zamachu w Smoleńsku, to jakim cudem miałby przewidzieć dochody państwa, oparte przecież na założeniach prawdopodobieństwa (wysokość podatków i danin versus ich ściągalność)? To się nie mogło udać.
Oczywiście, być może Rostowski przestrzega przed Rosją, bo przestrzegać pozwolono, a gdy zakażą, przestrzegać przestanie. To, przyznaję, dość prawdopodobne. Ale jeżeli tak, to już lepsi ci - według Rostowskiego - mniej wiarygodni, za to elementarnie konsekwentni.
Wkraczająca śmiało w drugie ćwierćwiecze III RP coraz śmielej odwraca kierunek rozumowania, zmieniając przy okazji wektory znaczeń nawet podstawowych pojęć. Oto Agnieszka Odorowicz, szefowa Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, tłumaczy się z nieprzyznania dotacji filmowi „Smoleńsk” Antoniego Krauzego. Jak mówi:
Zostałam wynajęta przez państwo polskie do podejmowania decyzji - także niepopularnych i trudnych.
A więc kolejny przykład heroizmu! Co prawda nie bardzo wiemy, w jaki sposób decyzja o nieprzyznaniu pieniędzy na film polemizujący przynajmniej z kłamstwem fundamentalnym naszego państwa może być „trudna” i „niepopularna”, ale w III RP to już standard: bohaterowie są obrażani i poniżani, konformiści wywyższani i obsypywani zaszczytami. Może niektórzy z nich naprawdę uwierzyli, że są dzielni i odważni?
Nawet wówczas, gdy władza - ustami ministra kultury - mówi, że na film „Smoleńsk” jest jeszcze „za wcześnie”, a pani Odorowicz grzecznie słucha?
Agnieszka Odorowicz służy więc państwu, o sobie zapominając. Ale wdzięczni twórcy nie zapominają. Np. podczas napisów końcowych w „Jacku Strongu” (skądinąd filmie bardzo dobrym) pojawiają się podziękowania dla PISF. Ale dość dziwne. Bo napis „Polski Instytut Sztuki Filmowej” jest malutki, za to wielkimi bawołami nakreślono imię i nazwisko „AGNIESZKA ODOROWICZ”. Słowo, sprawdźcie sami!
Może więc gdyby Antoni Krauze zaproponował Agnieszce Odorowicz jeszcze większy napis z jej imieniem i nazwiskiem, także na początku - może by podjęła decyzję o przyznaniu dotacji? Z pewnością zrobiłaby to z radością, w końcu - jak wynika z jej wywodu - sprawa jest popularna, i zyska poparcie.
Jacek Karnowski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/194384-sami-herosi-wokol-rostowski-heroicznie-przestrzega-przed-rosja-odorowicz-heroicznie-odmawia-pieniedzy-na-smolensk