Z pieniędzmi związanych jest wiele powiedzeń i przesądów. Sama pamiętam, że gdy wstępowałam w związek małżeński, jedna z ciotek poradziła mi, abym koniecznie pierwsza przestąpiła próg kościoła po Mszy ślubnej, a wtedy to ja będę rządzić w domu i kierować wydatkami.
Innym razem od zupełnie obcej osoby w restauracji usłyszałam uwagę, bym nie kładła torebki na ziemi, bo mi „uciekną” pieniądze. Najbardziej znane powiedzenia dotyczące pieniędzy to chyba te, że „pieniądze szczęścia nie dają”, ale też „nie śmierdzą”, i że „prawdziwi dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają”. I chociaż często uznaję trafność stwierdzenia mówiącego, że „przysłowia są mądrością narodów”, to akurat w kwestii rozmów o pieniądzach nie do końca się z tym zgadzam. Trudno przecież pominąć milczeniem temat, który jest częstą przyczyną kłótni małżeńskich czy konfliktów między powiązanymi ze sobą w inny sposób osobami. A skoro jedna z ludowych mądrości mówi, że kiedy nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze”, oznacza to, że chyba jest o czym rozmawiać.
Mnie osobiście najbardziej ostatnio zajmuje temat pieniędzy w małżeństwie. Usłyszałam bowiem od kogoś, że w obecnych czasach największą oznaką wzajemnego zaufania małżonków jest podanie drugiej stronie hasła do swojego konta bankowego i numeru PIN karty bankomatowej, co podobno w wielu małżeństwach nie funkcjonuje. Skóra nieco mi ścierpła. Bo jakże to tak? Małżeństwo - jak dla mnie - to wspólnota osób i wspólnota dóbr. Okazało się, że jestem przestarzała, konserwatywna i zbyt prostolinijna w myśleniu.
To już nie te czasy -
usłyszałam.
Jakie czasy? -
zapytałam.
Że żona słucha męża, że mają wspólne konto i że to raczej on decyduje o poważnych wydatkach -
wyjaśnił mój rozmówca.
No to wychodzi na to, że rzeczywiście jestem „do tyłu”. My mamy wspólne konto i chociaż mam do niego dostęp, to zawsze informuję męża, na co przeznaczam pobrane z niego sumy, a najczęściej proszę go, by dał mi określoną kwotę potrzebną na wydatki. Nie podejmuję sama decyzji o większych inwestycjach i nie decyduję bez uzgodnienia, co najpierw i co kiedy zapłacimy czy kupimy, nie sprawdzam też rozchodów . Mówiąc wprost, nie mam własnych pieniędzy i nie czuję się z tego powodu nieszczęśliwa. Może dlatego, że mój mąż też nie traktuje naszych dochodów jak swojej własności i – mam takie głębokie wewnętrzne przekonanie – zawsze patrzy przede wszystkim na dobro rodziny.
Ale jak ustaliłam w rozmowie z bardziej niż ja nowoczesną osobą, w społeczeństwie funkcjonują trzy modele zarządzania pieniędzmi w związku (nie tylko małżeńskim).
Pierwszy (i najgorszy) to ten konserwatywny, który reprezentuje nasze małżeństwo, czyli wspólne konto, na które wpływają dochody małżonków i w którym o wydatkach decyduje głównie mąż. Mój rozmówca z politowaniem odniósł się do mojego stanowiska, że skoro ktoś decyduje, to ponosi również odpowiedzialność za swoje decyzje i także większość związanych z nimi trudów. I nawet poparcie tego faktem, że nasz związek jest sprawdzony i przetestowany przez dwadzieścia sześć lat, że przetrwaliśmy wiele kryzysów, w tym i finansowych, nie stanowi dowodu, że to co „trąci myszką”, koniecznie musi być beznadziejne.
Drugi skrajny model to dwa odrębne konta małżonków, do których partner nie ma dostępu i ścisły podział, kto za co płaci, np. mąż rachunki za dom i większe inwestycje (choćby wakacje), a żona codzienność, czyli wyżywienie itp. Nikt nikogo nie sprawdza, nikt do nikogo się nie wtrąca, a za kłopoty i błędne decyzje każdy sam ponosi konsekwencje, na przykład w postaci konieczności zaciągnięcia kredytu konsumpcyjnego.
I trzeci model – tak zwany partnerski – to oddzielne konta lub jedno konto (dwie karty bankomatowe) i wspólne decyzje w poważnych sprawach oraz indywidualne, oddzielne w drobiazgach.
Nie będę wnikać, który z tych modeli najlepiej się sprawdza, bo skoro dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają, to może damy też nie powinny?
Wiem jedno, że każde małżeństwo budowane jest na jakichś podstawach. Dla jednych taką podwaliną może być romantyczna miłość, dla innych partnerski, demokratyczny układ. W naszym małżeństwie przetrenowaliśmy jedno i drugie i odkryliśmy, że jedyną drogą, by móc w nim rozmawiać o wszystkim – w tym o pieniądzach, jest odnalezienie w nim mocy sakramentu, bo wtedy naprawdę żadne z nas nie szuka w małżeństwie dobra własnego, ale tej drugiej osoby, a to potęguje miłość, zaufanie oraz poczucie wartości miejsca, które się zajmuje.
Dagmara Kamińska
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/101736-pieniadze-w-malzenstwie
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.