W książce „To ja. Andrzej Duda” prezydent Andrzej Duda wspomina czas po katastrofie smoleńskiej. Na portalu wPolityce.pl publikujemy fragment książki, w którym Andrzej Duda wspomina to, co działo się po katastrofie. Mówił o tym również w wyjątkowym wywiadzie udzielonym telewizji wPolsce24.
CZYTAJ WIĘCEJ:
FRAGMENT KSIĄŻKI „TO JA. ANDRZEJ DUDA”
Niekończący się maraton pogrzebów. Dwa, trzy, cztery dziennie.
Wojskowe Powązki, Cmentarz Bródnowski, cmentarze poza Warszawą.
Odebranie flagi z trumny i przekazanie wdowie.
Ostatnie obowiązki wobec przyjaciół.
Andrzej, wygłoś mowę pożegnalną dla Władka. Kilka słów w naszym imieniu
— poprosili koledzy z Kancelarii.
Mnie, najmłodszego, z najkrótszym stażem. Minęły ponad dwa lata, odkąd przyszedłem do Kancelarii, ale wciąż mi się wydawało, że jestem nowy.
Do wypełnionego po brzegi kościoła Świętej Anny wchodziłem z gulą w gardle.
Gdy coś było nie tak, pan prezydent wskazywał na ciebie i mówił: „Władku, idź”. Zawsze szedłeś i zawsze byłeś niezawodny
— powiedziałem, patrząc na katafalk z ciałem Władka Stasiaka.
Kolejne pogrzeby.
Nad trumną Basi Mamińskiej:
Twój telefon dzwonił bez przerwy. Przychodzili do ciebie posłowie, przychodzili kombatanci, przychodzili pracownicy Kancelarii – wszyscy do ciebie przychodzili, bo wiedzieli, że mogą przyjść. Bo wiedzieli, że nikogo nie odtrącisz, nie odrzucisz.
Do Izy Tomaszewskiej:
Byłaś wspaniałą osobą, pełną ciepła, radości i gotową pomóc każdemu.
Logistyka pogrzebowa. „Ty pojedziesz pożegnać Mariusza, ty – Darka, ty – Kasię”.
Żal, że nie na każdą ceremonię dam radę dotrzeć.
W dzień – tryb działania, mobilizacji.
W nocy – kotłowanina myśli, wspomnień. Niedowierzanie, że rzeczywistość zmieniła się diametralnie w ciągu kilkudziesięciu godzin.
Między jednym a drugim pogrzebem wypełniałem obowiązki związane z rzeczywistością kancelaryjną sprzed katastrofy. Wciąż byłem prawnikiem prezydenta. Prezydent zginął, ale ja pozostawałem zobowiązany do obsługi prawnej spraw, które mi powierzył. Pewnego razu, przygotowując się do kolejnego pogrzebu, poczułem się słabo. Nie potrafiłem sobie przypomnieć, czy w terminie przekazałem do podpisu ustawę marszałkowi Sejmu Bronisławowi Komorowskiemu, tymczasowo wykonującemu obowiązki głowy państwa.
Jest termin 21 dni, a nigdzie w Konstytucji nie napisano, że jak prezydent nie żyje, to ustawy mogą zostać niepodpisane
— tłumaczyłem najbliższym swoje zdenerwowanie.
Miałem przekonanie, że niezależnie od bólu i narodowej żałoby niezbędne jest pilnowanie obowiązków.
Tuż przed śmiercią prezydent Lech Kaczyński polecił mi przygotowanie wniosku w sprawie skierowania do Trybunału Konstytucyjnego w trybie prewencyjnym nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Celem było zablokowanie wejścia w życie ustawy do czasu, aż Trybunał rozstrzygnie zgodność jej zapisów z Konstytucją. Nowelizacja zmieniała między innymi zasady wyboru władz IPN; w opinii Lecha Kaczyńskiego godziła w działanie Instytutu, uzależniała politycznie prezesa. Wytyczne prezydenta były dla mnie bardzo jasne. Podczas rozmowy wskazał konkretne podstawy do stwierdzenia niezgodności z Konstytucją, na które miałem powołać się we wniosku do TK.
Przygotowałem dokument kilka czy kilkanaście dni po katastrofie. Zwróciłem się do marszałka Bronisława Komorowskiego o to, by – zgodnie z wolą Lecha Kaczyńskiego – skierował nowelizację ustawy o IPN do Trybunału. Spotkało się to z wielkim niezadowoleniem ze strony marszałka. Po kilku dniach, lekceważąc rekomendację, ustawę podpisał. Mediom powiedział, że nie znał stanowiska zmarłego prezydenta. Była to nieprawda.
Wola Lecha Kaczyńskiego nie została uszanowana, a dla nas, wciąż urzędujących w jego Kancelarii, stało się jasne, że marszałek i jego ekipa zamierzają bezwzględnie wykorzystać śmierć prezydenta do realizacji własnych celów politycznych. Mimo wszystko byłem wstrząśnięty.
Może powinienem podać się do dymisji?
— zasugerowałem Maciejowi Łopińskiemu, szefowi gabinetu i przyjacielowi Lecha Kaczyńskiego. Postanowiłem się go poradzić, bo był jednym z najbardziej doświadczonych politycznie ludzi, z którymi miałem bezpośredni kontakt.
Podanie się do dymisji jest aktem politycznym i będzie miało skutki polityczne. Zabraknie cię w Pałacu, a jako prawnik prezydenta być może właśnie teraz jesteś tu potrzebny. Przemyśl to. Nie wydaje mi się, żeby dymisja to była dobra decyzja. Może trzeba skonsultować się z Jarosławem.
Wyszedłem od ministra Łopińskiego nieuspokojony, bez jasnego planu. Kolejnego dnia obudziłem się jednak z poczuciem, że wiem, co zrobić. Jeśli moim celem ma być wypełnienie misji podjętej u boku prezydenta Kaczyńskiego, to muszę zachować się tak, jak on by sobie tego życzył. Tak, żeby do końca realizować jego politykę.
Ubrałem się i pojechałem na Nowogrodzką.
Dziękuję, że podchodzi pan honorowo do polecenia wydanego przez mojego brata
— powiedział Jarosław.
Ale absolutnie nie wolno panu podawać się do dymisji. To nie jest dobry czas. Najpierw muszą się rozstrzygnąć sprawy, musi zapaść wynik wyborczy.
„Na waszym pokoleniu spocznie ciężar prowadzenia dalej polskich spraw” – kołatały mi się w głowie słowa prezydenta, ostatnie, jakie usłyszałem od niego twarzą w twarz. Poza mną nikt, kto był adresatem tych słów wypowiedzianych w samolocie z Wilna do Warszawy, już nie żył.
My, pozostali, tkwiliśmy w Pałacu Prezydenckim, częściowo zaciemnionym, w atmosferze grobowej ciszy. Z jednej strony przebywanie obok trumien było niewyobrażalnie bolesne, z drugiej – mieliśmy poczucie, że właśnie tu jesteśmy na miejscu, u siebie. Jakkolwiek to zabrzmi, dom żałoby stał się azylem.
Podobnie było w siedzibie Kancelarii Prezydenta przy Wiejskiej. Miałem gabinet bezpośrednio przy gabinecie szefa Kancelarii, Władysława Stasiaka. Pod drzwiami pokojów każdej z ofiar katastrofy stały portrety i kwiaty. Paliliśmy znicze.
Cały tamten czas zapamiętałem tak, jakbym oglądał świat zza szyby. Lekko niewyraźny, a przede wszystkim mało słyszalny. Miałem świadomość, że gdzieś obok toczy się kampania prezydencka – dziwna, jakiej nigdy wcześniej nie było i, mam nadzieję, nigdy później już w Polsce nie będzie.
Ale my nie braliśmy w niej udziału. Mieliśmy inne sprawy, inne problemy. Przede wszystkim nie byliśmy w stanie wydobyć się z głębokiego złamania, którego doznaliśmy 10 kwietnia.
Piątego lipca wieczorem Państwowa Komisja Wyborcza ogłosiła wynik wyborów. Siadłem do komputera i napisałem dymisję. Koledzy postąpili identycznie. Dzień później pojechaliśmy z Maciejem Łopińskim, Jackiem Sasinem, Małgorzatą Bochenek i Bożeną Borys-Szopą do Jacka Michałowskiego, który wręczył mi i kolegom oficjalne pisma z odwołaniem. Odebraliśmy je w sali recepcyjnej przy Wiejskiej – wbrew zwyczajowi, bo powołania i rezygnacje odbierało się od głowy państwa w Sali Kolumnowej w Pałacu. Każdy dostał różę: mężczyźni czerwoną, panie – kremową.
Zebrałem rzeczy z biurka i z ciężkim sercem poszedłem do gabinetu Władka pożegnać się z sekretarkami. Miały zapłakane oczy.
Wcześniej, jeszcze w trakcie kampanii, beztrosko umówiłem się z kolegą i jego rodziną, że 6 lipca, kiedy akurat planowali być w Warszawie, oprowadzę ich po Pałacu Prezydenckim. Postanowiłem dotrzymać słowa. Z podpisaną dymisją pędem pojechałem z Wiejskiej do Pałacu. Pokazywałem kolejne sale.
Czy to jest to, o czym myślę?
— Mirek wskazał na teczkę, którą trzymałem cały czas w rękach.
Tak, dziś ostatni dzień.
Oprowadziłem znajomych, spakowałem rzeczy i wyjechałem z Warszawy.
Wciąż czułem się człowiekiem Lecha Kaczyńskiego. Wróciłem do Krakowa, gdzie był mój dom i jego grób. Nawiązałem kontakt z księdzem prałatem Zdzisławem Sochackim, proboszczem parafii archikatedralnej na Wawelu, i zacząłem pełnić funkcję nieformalnego opiekuna grobu Lecha i Marii Kaczyńskich. Każdego 18. dnia miesiąca pomagaliśmy organizacyjnie podczas odwiedzin Jarosława. Umawialiśmy godzinę wizyty, zamawialiśmy kwiaty. Wtedy też zacieśniła się moja znajomość z Martą. Czułem, że mam obowiązek wspierać córkę mojego prezydenta.
Kiedy w październiku 2011 roku zostałem posłem na Sejm, moje biuro poselskie, poza wykonywaniem standardowych obowiązków, stało się miejscem obsługi wszystkich zainteresowanych odwiedzeniem grobu pary prezydenckiej. Zgłaszały się do nas grupy, a my w kontakcie z prałatem Sochackim organizowaliśmy wizyty w krypcie.
Na ścianie w biurze powiesiłem zdjęcie z jesieni 2007 roku. To było jedno z pożegnalnych posiedzeń rady ministrów – pierwszego rządu Jarosława Kaczyńskiego. Po wyborach miał uformować się nowy rząd PO. Zbigniew Ziobro wysłał mnie jako wiceministra na posiedzenie do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Na zakończenie poproszono nas o ustawienie się na schodach do pamiątkowej fotografii. Prawdopodobnie było to ostatnie zdjęcie rządu Jarosława Kaczyńskiego. Uśmiechają się ci, którzy zginą dwa i pół roku później w Smoleńsku: Przemysław Gosiewski – wiceprezes rady ministrów, Grażyna Gęsicka – minister rozwoju regionalnego, Władysław Stasiak – minister spraw wewnętrznych i administracji, Aleksander Szczygło – minister obrony narodowej, Zbigniew Wassermann – minister-członek Rady Ministrów do spraw służb specjalnych. A obok nich – ja, 35-letni wiceminister sprawiedliwości.
Zawsze czułem dumę z bycia częścią tamtej ekipy. To była nasza kadrówka – jak Pierwsza Kompania Kadrowa Józefa Piłsudskiego. Tylko że my mieliśmy dwóch dowódców. Do pasji doprowadza mnie gadanie, że Lech podlegał Jarosławowi, że wykonywał jego polecenia. Bliźniacy znakomicie się uzupełniali. Domeną Jarosława było układanie struktur, twarda polityka partyjna i sprawy wewnętrzne. Lech Kaczyński był natomiast wizjonerem, autorem koncepcji pozycji Polski na arenie międzynarodowej. Prawo i Sprawiedliwość, zarządzane twardą ręką przez Jarosława i wygrywające kolejne wybory, wyrosło na legendzie i ideach Lecha Kaczyńskiego. A ja zamierzałem te idee wcielić w życie jako kolejny prezydent RP.
KSIĄŻKA „TO JA. ANDRZEJ DUDA” – DOSTĘPNA DO ZAMÓWIENIA TYLKO NA ANDRZEJDUDA.PL.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/736772-tylko-u-nas-katastrofa-smolenska-wspomnienia-andrzeja-dudy
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.