Znakomity serial „Reset” odsłania kolejne elementy żałosnej gry Donalda Tuska na zaprzyjaźnienie się z Władimirem Putinem. W drobnych szczegółach poznajemy kulisy procesu podejmowania decyzji dotyczących naszego bezpieczeństwa i strategicznych sojuszy międzynarodowych. Tamte wydarzenia dopadają Tuska po latach, stanowią największe zagrożenie, które może (i powinno) pozbawić go marzeń o powrocie do władzy. Zapewne dlatego jego przyboczni próbują wobec Jarosława Kaczyńskiego formułować zarzuty dotyczące rzekomych zaniedbań bezpieczeństwa.
Rzecznik i jednocześnie skarbnik Platformy Jan Grabiec napisał w niedzielę do szefa kampanii PiS Joachima Brudzińskiego:
Chłopie, albo masz kłopoty z czytaniem ze zrozumieniem, albo po prostu wciskasz kit. Najważniejsze osoby w państwie spotkały się w sprawie puczu w Rosji dopiero po jego zakończeniu. To fakt. Mieliście weekendzik i wiec partyjny, a na sprawy bezpieczeństwa Polaków zabrakło wam czasu. Przyłapani mówicie o manipulacji i kłamstwie. Trudno brać na poważnie wasze tłumaczenia, że leżąc na leżakach wykonaliście kilka telefonów. Tak działa zarządzanie państwem w sytuacji kryzysu bezpieczeństwa?
Pomińmy całą kwestię Wagnerowskiego pseudo-puczu i reakcję nań polskich władz (pomijamy, bo była ona właściwa - wszyscy wysocy urzędnicy byli w bieżącym kontakcie ze sobą, informacje między nimi oraz służbami przepływały, trwały też liczne konsultacje z przywódcami innych państw, tu naprawdę nie ma czego się czepiać, zwłaszcza, że wydarzenia w Rosji szybko przeszły do historii i żadnego zagrożenia z naszej perspektywy nie było). Zajmijmy się tylko tym ostatnim zdaniem Grabca. Można z niego domniemywać, że pan poseł wie, jak powinno wyglądać zarządzanie państwem w sytuacji kryzysu bezpieczeństwa, że powinno wyglądać inaczej niż w miniony weekend i zapewne ekipa Platformy zachowałaby się lepiej.
Tu nie ma co teoretyzować, możemy przeanalizować fakty. Bo PO była u władzy (z Donaldem Tuskiem na czele), gdy Polska znalazła się w sytuacji kryzysu bezpieczeństwa. Był 10 kwietnia 2010 r. Na terytorium Rosji rozbił się samolot z prezydentem, dowódcami wszystkich rodzajów wojsk, szefami wielu urzędów centralnych i innymi wybitnymi przedstawicielami polskiej elity. Co zrobił wówczas Donald Tusk i jego rząd? Jak zareagował?
1) W gabinecie Tuska nie zebrali się specjaliści od prawa międzynarodowego, eksperci ds. rosyjskich, nie łączono się z badaczami katastrof lotniczych. Zamiast tego Tusk zwołał swoich PR-owców. Co więc było dla niego najważniejsze w sytuacji kryzysu bezpieczeństwa?
2) W Agencji Wywiadu (nadzorowanej wtedy przez premiera Tuska) nie zarządzono żadnego alertu, nie stawiano funkcjonariuszy w stan gotowości. Ci, którzy sami zgłaszali się w tę feralną sobotę do pracy, stawiali się w siedzibie AW, byli odsyłani z kwitkiem i słowami przełożonych: „Czyś ty zwariował? Masz wolny dzień, jest ładna pogoda, idź na spacer”. Czy to powinniśmy nazywać odpowiednim zarządzaniem państwem w sytuacji kryzysu bezpieczeństwa?
3) A może dowodem właściwego zarządzania państwem w sytuacji kryzysu bezpieczeństwa jest sposób przejmowania władzy przez Platformę po śmierci wysokich urzędników państwowych? Np. próba siłowego wejścia do pałacu prezydenckiego i BBN ludzi Bronisława Komorowskiego, zanim jeszcze odnaleziono ciało Lecha Kaczyńskiego?
4) Tusk wysłał do Rosji jednego (!) przedstawiciela państwa polskiego jako akredytowanego przy rosyjskiej (bo międzypaństwowej tylko z nazwy) komisji. Był to płk. Edmund Klich. Jeden emerytowany oficer lotnictwa stanął naprzeciwko (bo tak należy czytać ówczesne relacje polsko-rosyjskie, nie jako współpracę) całego aparatu Rosji, który rzucił na ten odcinek Putin. Klich siedział w Moskwie przez dwa tygodnie, bez jakiegokolwiek wsparcia ze strony rządu. Po tym czasie pułkownik na własną rękę przyjeżdża do Warszawy, by poskarżyć się premierowi. Swoim żalem dzieli się też w wywiadzie telewizyjnym. Tuskowi Klich mówi:
Przyleciałem na własną rękę przedwczoraj, bo widziałem, że wszystkie moje próby kontaktu z panem premierem, pierwszy to był 15 kwietnia, kiedy wysłałem, no można powiedzieć, błagalne pismo. Zapewniano mnie, że pójdzie bezpośrednio do pana premiera. Nie wiem, czy pan premier otrzymał, czy nie? Nie miałem zamiaru informować mediów, ale widzę, że nie ma szans na spotkanie, w związku z tym podjąłem ten dramatyczny krok. Czuję na sobie wielką odpowiedzialność za to, co robię. Natomiast w tej mojej pracy nie było żadnego zrozumienia osób, z którymi się kontaktowałem. Czy nie stać państwa polskiego na to, żeby wysyłając mnie w taką misję nie zapewnić mi chociażby jednego tłumacza z uprawnieniami tłumacza? Nie wiem, może nie stać
To w czasie tego spotkania Tusk powiedział do Klicha:
Prawdziwe źródło niepokojów w Polsce to jest, czy to zrobili Rosjanie. To są te najgroźniejsze spekulacje.
Iście perfekcyjna postawa przywódcy w sytuacji kryzysu bezpieczeństwa.
5) Premier Tusk nie sprawdził nawet, jakie ma możliwości prawne zapewnienia Polsce odpowiedniego statusu w śledztwie. Błyskawicznie przystał na narzuconą przez Rosjan konwencję chicagowską, według przepisów której miało się odbywać badanie katastrofy. Było to rozwiązanie dla Polski niekorzystne w dwójnasób. Raz, że nasz kraj stawał się petentem wobec Rosjan, o wszystko musiał prosić i nie miał w zasadzie żadnych autonomicznych uprawnień. A dwa, że konwencja dotyczyła lotnictwa cywilnego, a mieliśmy do czynienia z wojskowym samolotem, pilotowanym przez wojskowych, lecącym z lotniska wojskowego na lotnisko wojskowe, według wojskowych procedur lotniczych, nawet we wszystkich dokumentach lot ten miał status „M” (czyli military – wojskowy). Ucieczka od badania procedur wojskowych była na rękę Rosjanom, którzy przepisy złamali i m.in. nie zamknęli lotniska w Smoleńsku ze względu na pogodę, choć powinni byli to zrobić.
Tusk nie zechciał nawet skorzystać z tych nielicznych zapisów konwencji, które dawały Polsce jakiekolwiek możliwości samodzielnego badania – gdy bowiem zakończył „pracę” komitet MAK, Tusk nie wystąpił do Rosjan (zgodnie z konwencją) o zwrot wraku rządowej maszyny. Szczątki tupolewa leżą więc w Smoleńsku do dziś.
6) Tusk do Smoleńska wybrał się wieczorem w dniu katastrofy. I znów, najważniejszymi towarzyszami jego podróży byli współpracownicy od PR, a głównym zadaniem: dotrzeć na miejsce przed Jarosławem Kaczyńskim. I to się udało. Misja została zakończona sukcesem. Na miejscu można już było zgodzić się na wszystko, co mówił Putin, uczestniczyć w jego medialnej szopce, zaś na deser wtulić się w mordercę z Kremla.
7) Sekretarz generalny PO Marcin Kierwiński krytykuje dziś Jarosława Kaczyńskiego za to, że w emitowanym w sobotę wywiadzie nie odniósł się do rajdu Prigożyna na Moskwę. Na uwagę dziennikarza, że nie mógł się odnieść, bo rozmowa była nagrywana dzień wcześniej, przed zrywem rosyjskiego zbrodniarza, Kierwiński stwierdził, że to nie ma żadnego znaczenia, nie zauważając, jak bardzo ośmiesza się tym idiotycznym zarzutem. A my przypomnijmy, jak szybko Donald Tusk dzielił się z polską opinią publiczną swą wiedzą, przemyśleniami, stanowiskiem państwa polskiego po katastrofie smoleńskiej. Otóż zajęło mu to… 18 (słownie: osiemnaście) dni! Zapewne nie miał czasu wystosować kilku zdań do pogrążonego w żałobie narodu, bo zarządzał państwem w sytuacji kryzysu bezpieczeństwa.
Jak zaś zarządzał, wskazałem wyżej.
Temat skandalicznie złych reakcji polskiego rządu pod kierownictwem Donalda Tuska na katastrofę zasługuje nie na krótki komentarz, lecz opasłą książkę. Niejedna zresztą powstała. Nie wchodzimy tu w dalsze haniebne decyzje lidera PO i jego podwładnych, pozwolenie na wszystkie zaniedbania, bezczeszczenie ciał, torpedowanie śledztwa itd. Skupiamy się wyłącznie na pierwszych godzinach po tragedii.
Wtedy właśnie - jak nigdy wcześniej i nigdy później – Rzeczpospolita Polska została tak brutalnie rozegrana, bezradnie pozostawiona przez jej władze na pastwę rosyjskiej machiny zbrodni i manipulacji.
Do historii przeszły słowa marszałka Sejmu, p.o. prezydenta Bronisława Komorowskiego, który stwierdził, że po Smoleńsku państwo polskie zdało egzamin. Trzymali się tego hucpiarskiego zdania jak pijany płotu wszyscy politycy PO. Wszyscy inni zaś powtarzali, że jest zupełnie odwrotnie.
Najlepszym dowodem niech będą opinie nie moje, lecz Barbary Nowackiej, córki śp. Izabeli Jarugi-Nowackiej i Włodzimierza Czarzastego wyartykułowane po latach na antenie TVN24.
Pierwsze z nich dziś jest w Koalicji Obywatelskiej, a drugie maszeruje razem z Tuskiem po władzę jako przyszły koalicjant. Sposób zarządzania przez lidera PO państwem polskim w sytuacji kryzysu bezpieczeństwa już ich nie martwi.
Lecz nas wszystkich powinien.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/652369-jak-tusk-zarzadzal-polska-w-czasie-kryzysu-bezpieczenstwa