Agnieszka Romaszewska, dyrektor telewizji Biełsat, zamieściła na Facebooku obszerny wpis dotyczący katastrofy smoleńskiej i jej przyczyn. Publicystka podkreśliła w nim, że już roku nie ma wątpliwości, że „pod Smoleńskiem miał miejsce świadomie zorganizowany zamach”. Co przekonało Romaszewską, że tak właśnie było? Warto zapoznać się z wpisem dziennikarki.
„Świadomie zorganizowany zamach”
Realny obraz tego co się stało pokazał mi rok temu Mark Sołonin, rosyjski videobloger i wybitny historyk II wojny światowej, a z zawodu inżynier konstruktor lotniczy, dziś przebywający na emigracji na Ukrainie, człowiek obdarzony wybitną precyzją myślenia i darem przekazywania swoich myśli. (…) Jeżeli o mnie chodzi, to ja już od roku, niezależnie od wszystkich spraw pozostających do wyjaśnienia, nie mam wątpliwości, że pod Smoleńskiem miał miejsce świadomie zorganizowany zamach
— czytamy na wstępie.
„Bezradny pół-argument”
W swoim wpisie Romaszewska przypomniała, że również członkowie komisji Millera z 2011 r., mieli „wiele zasadniczych pytań i watpliwości”.
Żadna z hipotez stawianych przez rosyjską komisję MAK, a następnie w znacznym stopniu powtórzonych przez polską komisję Jerzego Millera, nie wyjaśniła bowiem przekonująco tego co się stało. Co więcej zapisy posiedzeń komisji Millera z 2011 r. pokazują jasno, że także i członkowie tej komisji mieli wiele zasadniczych pytań i watpliwości, które rozwiązywane były w myśl jednej zasady: polski raport dla „spokoju społecznego” i „nie dawania paliwa Macierewiczowi” nie mógł zasadniczo różnić się od rosyjskiego. Zapewne wszyscy pamiętamy taki oto bezradny pół-argument, który padał co jakiś czas w przestrzeni publicznej: „a jeśli to faktycznie był zamach, to co zrobimy? Wypowiemy Rosji wojnę?” Tak więc musiało wyjść, że nie był. W ten sposób doszło do de facto sfałszowania raportu
— napisała Romaszewska.
Jednym z zasadniczych stwierdzeń zawartych w raporcie MAKu wyjaśniających stan zwłok oraz rodzaj obrażeń, jakie odnieśli ludzie, którzy przecież zginęli „natychmiastowo” nie wyniku „mgły” ani „nacisków by lądować”, ani „rozmowy braci”, a w wyniku konkretnych fizycznych przyczyn, jest działanie na ciała przeciążenia ok. 100 G. Tylko takie przeciążenia mogłyby bowiem wyjaśnić to czemu z wielu ciał były całkowicie zerwane ubrania, a zwłoki były rozczłonkowane w tak znacznym stopniu. I tu jest pies pogrzebany. Nie ma żadnego sposobu, by mierząc poziome i pionowe prędkości samolotu, a także jego drogę hamowania i wszelkie możliwe warianty jego ruchu, udowodnić, że takie przeciążenia w ogóle mogły mieć miejsce w omawianym przypadku, bez działania dodatkowego w postaci wybuchu i jego fali uderzeniowej
— czytamy.
„Pancerna brzoza”
Romaszewska odnosi się również do „sprawy brzozy”.
Osobnym, wręcz szyderczym idiotyzmem było wymyślenie sprawy brzozy. Pomysł, że 30 centymetrowa brzoza była w stanie uciąć (niemal równo uciąć, nawet nie „urwać”, co widać na zdjęciach) kilka metrów skrzydła podchodzącego do lądowania z prędkością 280 km/h potężnego samolotu TU 154 jest tak absurdalny, że nie dziwota, iż nieszczęsny, tak potem publicznie obśmiewany i znieważany, inżynier Binienda, amerykański specjalista od wytrzymałości materiałów, przetarł oczy ze zdumienia, gdy to stwierdzenie zobaczył. A dalej wszystko miało się toczyć tak oto: samolot o rozpiętości skrzydeł 38 m. utraciwszy 1/3 lewego skrzydła na wysokości 5 m - 6 m (wysokość ułamanej brzozy) nad ziemią miał się zdołać obrócić „do góry podwoziem”. Nie dałby rady, bo zawadziłby skrzydłem o ziemię? Nasi specjaliści od wymyślania wykombinowali, że 55 tonowy pasażerski samolot utraciwszy 1/3 skrzydła (czyli także siły nośnej) i przechylając się właśnie na bok jednocześnie się wznosił i w ten sposób zdołał się obrócić. Taka sztuka, by wznosić się przy dużym wychyleniu, udaje się tylko niektórym myśliwcom, a i to z całymi skrzydłami
— podkreśliła Romaszewska.
W przypadku polskiego Tu - 154 zarówno rozrzucenie ciał (najbardziej rozrzucone zostały wzdłuż osi lotu samolotu ciała ze środkowej salonki) jak i inne poszlaki (np. wbicie się wyrwanych z samolotu drzwi w grunt na ponad metr w głąb) a także ekspertyzy wykonane w zagranicznych instytutach świadczą, że na pokładzie nastąpił wybuch (najprawdopodobniej ładunku termobarycznego). I na tym etapie wiedzy jesteśmy obecnie
- zaznaczyła publicystka.
Katastrofa „terenem politycznej bitwy”
Romaszewska oceniła również, że rozmiar kłamstw, które „skłębionych się wokół badania katastrofy smoleńskiej”, były jedną z „najbardziej udanych operacji dezinformacyjnych Federacji Rosyjskiej”.
Opierała się ona o realne strachy i realne interesy skrajnie skonfliktowanej sceny politycznej w Polsce. Przez kolejne lata po katastrofie badanie jej przyczyn zastąpiły wyznania wiary: „wierzę w zamach”, „a ja nie wierzę w zamach”. Zaś wszelkie dane, którymi dysponowała polska strona, to były ze względu na przekazanie przez ówczesny polski rząd śledztwa stronie rosyjskiej - dane komisji MAK. Dalej nie było lepiej, bo sprawa smoleńską stała się niemal wyłącznie terenem politycznej bitwy. Fakty, merytoryczne argumenty przestały mieć jakiekolwiek znaczenie
— oceniła Romaszewska.
Dziennikarka swój wpis zakończyła w ten sposób:
PS. W tekście powyżej staram się unikać argumentacji „poprzez autorytety” i jałowej licytacji kto komu wierzy. Jednak będzie chyba nie od rzeczy napisać, że koncepcję przebiegu wypadków, o której piszę wyżej wspiera między innymi Frank Taylor - brytyjski badacz - veteran katastrof lotniczych (między innymi biorący udział w dochodzeniu w sprawie Lockerbie) który uważa że wersja „rozbicia się samolotu o ziemię” jest tu zupełnie wykluczona.
kk/Facebook/Agnieszka Romaszewska
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/594334-romaszewska-o-smolensku-swiadomie-zorganizowany-zamach
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.