„Pan Antoni Macierewicz kłamie i to już nie pierwszy raz. Polscy specjaliści otwierali czarne skrzynki pierwszy raz, wyjmowali z tego taśmę, nakładali na magnetofon” – powiedział na antenie Radia Zet Maciej Lasek, były szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, który nadal twierdzi, że do żadnego wybuchu w TU-154M nie doszło.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Przyczyny tej katastrofy zostały wyjaśnione już 11 lat temu przez komisję Jerzego Millera
— powiedział Maciej Lasek, były szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.
Na uwagę prowadzącej, że Komisja nie miała dostępu do wszystkich dowodów, Lasek stwierdził:
Pan Antoni Macierewicz kłamie i to już nie pierwszy raz. Polscy specjaliści otwierali czarne skrzynki pierwszy raz, wyjmowali z tego taśmę, nakładali na magnetofon. W laboratorium w Moskwie została wykonana pierwsza kopia z tych rejestratorów. Polska czarna skrzynka była pierwszy raz odczytana w Polsce, u producenta, w firmie ATM. 18 członków komisji Millera było na miejscu w Smoleńsku. Część pierwszego dnia, już w dzień wypadku, następni następnego dnia przylecieli. Byli tam do zakończenia prac również przez stronę rosyjską, czyli do około 20 kwietnia. Potem jeszcze dziewięciokrotnie wyjeżdżali do Rosji, żeby pozyskiwać dodatkowe dokumenty, trochę patrzeć Rosjanom na ręce, żądać dodatkowych ekspertyz.
Nikt od Antoniego Macierewicza nigdy nie był w Smoleńsku, nie miał dostępu do wraku. Jedyne dowody, do których mogli mieć dostęp, to były dowody pozyskane z naszej komisji, ewentualnie wypożyczone z prokuratury
— przekonywał.
To jest ewenement, że takie poważne oskarżenia mówi człowiek, który 10 kwietnia, zamiast pojechać na miejsce zdarzenia, uciekł do Warszawy, będąc kilkanaście, kilkadziesiąt kilometrów od Smoleńska, ale co ciekawsze nikt z jego współpracowników, z którymi pracuje od 7 lat w podkomisji smoleńskiej, nikt tam nie był. Nikt nie miał dostępu do wraku. Kto miał dostęp do wraku? Członkowie komisji Millera, biegli prokuratury, prokuratorzy, polscy pirotechnicy i co ciekawsze, ustalenia tych wszystkich zespołów są zbieżne: do wypadku doszło wskutek błędu polskich pilotów, błędu rosyjskich kontrolerów i fatalnego stanu rosyjskiego lotniska. Jedynie Antoni Macierewicz, który nigdy nie był w Smoleńsku, ba nawet ziobrowscy prokuratorzy nie chcieli zabrać na miejsce, do Smoleńska, członków podkomisji Antoniego Macierewicza
— grzmiał Lasek.
„To jest inspiracja polityczna od Jarosława Kaczyńskiego”
Myślę, że prokuratorzy, którzy dzisiaj prowadzą śledztwo, żeby wskazać, kto jest winien tego wypadku nie uważają osób, które Antoni Macierewicz zaprosił do tej podkomisji jako wiarygodnych, jako rzetelnych, jako takich, których należałoby zabrać na miejsce tego wypadku
— podkreślił.
Dzisiaj więc mamy do czynienia z pierwszym chyba na świecie przypadkiem, kiedy uprawnione do tego organy, jak prokuratura, jak komisja państwowa, jak specjaliści wypowiadają jedną opinię, są zgodni, a jedynie grupa osób, która jest inspirowana politycznie – ja tego absolutnie nie będę się wypierał, że to jest inspiracja polityczna od Jarosława Kaczyńskiego i od osób związanych z Prawem i Sprawiedliwością ma zupełnie inną teorię, z którą rząd nic nie robi. Bo to, co wczoraj powiedział Antoni Macierewicz, jest znane od co najmniej roku. Część z państwa zapewne oglądała rok temu filmową wersję raportu. Te wszystkie tezy były tam powiedziane
— stwierdził.
Lasek powiedział ponadto, że prokuratura zwróciła się do Antoniego Macierewicza o przekazanie materiałów i ich nie otrzymała.
Odnosząc się do zawartej w raporcie tezy, że uderzenia w brzozę nie było i wybuch nastąpił wcześniej, Maciej Lasek oświadczył:
Antoni Macierewicz myli odgłos uderzenia w brzozę, który nagrał się w rejestratorze, który rozpoznali zarówno biegli z Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji, z Instytutu Sehna. To wszystko są zespoły niezależnie od siebie pracujące na nagraniu dźwięków z kokpitu. I dodatkowo jeszcze biegli prokuratury zespołu kierowanego przez płk Antoniego Milkiewicza. I wszyscy stwierdzili, że nie ma na tym zapisie odgłosu wybuchu. Nawet Amerykanie, którzy na zlecenie prokuratury w renomowanym laboratorium, w którym jest, jak to prokuratorzy powiedzieli, największa baza danych dźwięków na świecie, dostali zapis z tego rejestratora i powiedzieli kategorycznie „Nie. Nie ma żadnego dźwięku, który by sugerował, że doszło do wybuchu”.
Na uwagę, iż Antoni Macierewicz dysponuje zeznaniami ponad 20 świadków, Rosjan, którzy twierdzili, że słyszeli wybuch zanim samolot uderzył w ziemię, Maciej Lasek stwierdził:
A Polacy mówią coś wręcz przeciwnego.
Polski operator, pan Wróblewski, który był pierwszy na miejscu zdarzenia i widział przelatujący samolot, nie słyszał wybuchu. W związku z tym ja zadam pytanie, dlaczego Antoni Macierewicz bardziej wierzy Rosjanom, niż Polakom? Dlaczego wpasowuje się w zasadzie w kremlowską narrację, która ma dzielić Polaków, a nie słucha faktów?
— pytał Lasek, który najwyraźniej zapomniał, że rosyjska narracja to jest ta o „pancernej brzozie”, która miała doprowadzić do katastrofy prezydenckiego Tupolewa mimo że doświadczenia wypadków takich maszyn pokazują, iż drzewo nie jest w stanie rozerwać samolotu.
„U Antoniego Macierewicza praktycznie nie ma nikogo, kto kiedykolwiek badał wypadki lotnicze”
Mimo wszystko Maciej Lasek całkowicie wyklucza hipotezę zamachu.
Myśmy byli na miejscu w Smoleńsku, myśmy analizowali szczątki. To nie jest tak, że nasi koledzy pojechali do Smoleńska i zaufali Rosjanom. Nie. Prowadzili własne postępowanie
— przekonywał.
U Antoniego Macierewicza praktycznie nie ma nikogo, kto kiedykolwiek badał wypadki lotnicze, a część ludzi, która zaczynała z nim pracę w podkomisji, już ich nie ma, opuścili go, zresztą często pozostawiając listy otwarte pokazując, że działanie Antoniego Macierewicza absolutnie nie przypomina badania wypadku lotniczego
— stwierdził.
Maciej Lasek oświadczył ponadto, że w dokumentach, do których śledczy mieli dostęp, Rosjanie nie posługiwali się słowem „wybuch”.
Dla mnie Rosjanie nie są źródłem prawd objawionych. To my wykazaliśmy, że Rosjanie okłamywali społeczeństwo w raporcie MAK. To my daliśmy 165 uwag do tego raportu, żądając tak naprawdę napisania tego raportu od nowa. To my pokazaliśmy, gdzie kłamali chcąc wybielić, powiedzieć, że po ich stronie nie było żadnego błędu
— przekonywał były szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.
Wielokrotnie zastanawialiśmy się, a dlaczego nie wybuch, ale jeżeli w rejestratorze parametrów lotu nie ma skoku ciśnienia, nie ma wstrząsu, który by sugerował, że coś nagłego się wydarzyło, zapis z rejestratora dźwięku nie zawiera odgłosu wybuchu. […] To nie jest prawda, co mówił Antoni Macierewicz, że się nie zdążył nagrać. Jeżeli były dwa następujące po sobie wybuchy, a załoga jeszcze między jednym rzekomo, a drugim rzekomym wybuchem jeszcze rozmawia ze sobą i ten wybuch się nie nagrał, to ktoś tu kogoś robi w konia
— oświadczył podtrzymując tezy o rzekomych błędach pilotów.
W ocenie Laska „błędy [pilotów – red.] były spowodowane niewłaściwym szkoleniem, niewłaściwym nadzorem, brakiem treningu”.
Piloci popełnili błędy, ale oni nie chcieli doprowadzić do tego wypadku. Piloci popełnili błędy, dlatego że ktoś ich źle wyszkolił, ktoś źle nadzorował ten pułk
— oświadczył, ale nie wymienił, jakie rzekomo błędy mieli popełnić piloci, którzy byli elitą polskiego lotnictwa i znani byli z posiadanych umiejętności.
Antoni Macierewicz zna prawdę objawioną, której oczekuje Jarosław Kaczyński — oświadczył.
„Śladowe ilości materiałów wybuchowych nie są dowodem na to, że doszło do eksplozji”
Odnosząc się do faktu, że komisja Antoniego Macierewicza stwierdziła obecność materiałów wybuchowych na wielu częściach samolotu TU-154M – trotylu i heksogenu – Maciej Lasek powiedział:
I trotyl i heksogen? Wrócę do wcześniejszej informacji: podkomisja stwierdziła? Podkomisja nie robiła żadnych swoich badań, nawet nie miała dostępu do żadnej próbki. Podkomisja co najwyżej mogła mieć dostęp do wyrywkowych informacji z prokuratury, która powiedziała rodzinom, że śladowe ilości materiałów wybuchowych absolutnie nie są dowodem na to, że doszło do eksplozji, bo te śladowe ilości materiałów wybuchowych mogą być elementem zanieczyszczenia próbek.
Były szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych zasugerował, że śladowe ilości materiałów wybuchowych na fotelu mogły wziąć się stąd, że samolot przewoził polskich żołnierzy z Afganistanu czy do Afganistanu.
Zapytany, jak ładunki wybuchowe mogły się dostać do samolotu, Maciej Lasek szydził:
Antoni Macierewicz twierdzi, że rok wcześniej, w czasie remontu jakiś zły człowiek przewidział, że rok później Tupolew będzie leciał do Smoleńska, znajdzie się z lewej strony pasa, w tym miejscu będzie rosła brzoza, która nas rzekomo wprowadzi w błąd i będziemy mówili, że ten samolot zderzył się z tą brzozą, a w rzeczywistości ktoś przewidział już rok wcześniej, że ten samolot tam się znajdzie i w lewym skrzydle zamontował ładunki wybuchowe. Przecież to się nie trzyma logiki
— perorował.
Zapytany o zacieranie śladów wybuchu poprzez cięcie samolotu na kawałki przez Rosjan, Maciej Lasek twierdził, że samolot był „cięty na kawałki, żeby go przewieźć”. Pytanie, jak można było ciąć i przewozić wrak samolotu stanowiący dowód w sprawie? Wydaje się oczywiste, że to – na co zwracał zresztą uwagę Antoni Macierewicz – obniży wartość dowodową szczątków. Maciej Lasek problemu nie widzi.
Były szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych przyznał, że brak wraku utrudniał śledztwo, ale przekonywał, że „jest coś takiego, jak zwierzchność terytorialna. Jeżeli wypadek, zdarzenie następuje na terenie jednego kraju, a różne kraje są zainteresowane w prowadzeniu własnego śledztwa, to prawo przewiduje takie możliwości, żeby pozyskiwać dowody, które będą akceptowane później w postępowaniu sądowym. Jest to Konwencja o Międzynarodowej Pomocy Prawnej”.
Cóż, Ewa Kopacz twierdziła, że polscy lekarze pracowali ramię w ramię z rosyjskimi, a ziemia w miejscu katastrofy została przekopana na metr w głąb…
aw/Radio Zet
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/594102-raport-podkomisji-lasek-inspiracja-polityczna-od-prezesa