Po konferencji w sprawie katastrofy smoleńskiej wylało się to paskudztwo, które od 12 lat truje polskie życie. Jak się szło w zaparte i opowiadało brednie, że Putin to demokrata, Rosja jest w przedsionku Unii Europejskiej i NATO, i trzeba robić nie tylko reset, ale i z wdzięczności zapalać znicze dzielnym krasnoarmiejcom, to trzeba być ślepym i głuchym. A nie ma nikogo lepszego w tej konkurencji niż „Gazeta Wyborcza”.
A tam, jak trzeba, to się wysyła do akcji Dominikę Wielowieyską, że niby umiarkowana. Tyle tylko, że potrzeba sprawia, iż niczym się to nie różni od wypocin Jarosława Kurskiego, Bartosza Wielińskiego, Wojciecha Czuchnowskiego czy Romana Imielskiego.
W pisaninie „Gazety”, a więc także Wielowieyskiej zadziwia jedno. Właściwie nie istnieje coś takiego jak prawda i dążenie do niej. Wszystko jej ubabrane partyjnością, grami, interesami, czyli wszystko w sferze publicznej jest brudne. To o tyle zaskakujące, że wydawało się, iż „Gazeta” to nie jest mutacją „Nie” Jerzego Urbana, czyli przez lata naczelny organ panświnizmu (teraz to medium jest tylko marnym ogryzkiem). No, ale skoro „Nie” osłabło, to ktoś musi panświnizm reprezentować. Gdyby to porównać z deklaracjami, jakie towarzyszyły narodzinom niegdysiejszej gazety solidarnościowej opozycji (w założeniu, bo potem ideał sięgnął bruku), można by się pochlastać, tak wszystko zostało ześwinione.
Nie dziwi nic, gdy Wielowieyska napisała, iż „fakt, że Jarosław Kaczyński wrócił do kłamstwa smoleńskiego, może być oznaką paniki prezesa. Sięgnął po instrument, który ma zmobilizować twardy elektorat PiS. Widocznie jest na tyle wystraszony wyborami na Węgrzech czy we Francji, że uznał, że trzeba podgrzać emocje we własnym obozie”. Wszystko jest tu żenujące, poczynając od określenia „kłamstwo smoleńskie”. Bo w obiegu publicznym mocno funkcjonują określenia „kłamstwo oświęcimskie” i „kłamstwo katyńskie”. I z tym ma się nowe „kłamstwo” kojarzyć. Już na początku mamy więc wzorcowy urbanizm, a wręcz goebbelsizm. Żenada i hańba są jeszcze większe, gdy zważyć, że przypisując „kłamstwo”, tym, którzy chcą dotrzeć do prawdy, anuluje się Putinowe „kłamstwo smoleńskie” i Tuskowe „kłamstwo smoleńskie”. A tylko one są realne.
W tekście Wielowieyskiej przeraża typowy dla „Gazety” cynizm i opętanie polityką jako czymś brudnym. Co też Adam Michnik zrobił z ludźmi „Wyborczej”, że politykę widzą oni wyłącznie jako zło, brud i wszelkie ohydztwo? A ludzi polityki uważają za kanciarzy i łajdaków. Stąd wyjątkowo niemądre dywagacje o „poszerzaniu bazy wyborców partii rządzącej” poprzez „powrót do kłamstwa smoleńskiego”. Ponoć „w 2019 i w 2015 roku sprawa została wyciszona i - choć nie tylko - dzięki temu PiS wygrywał wybory”. W „Gazecie” nikomu nawet nie przyjdzie do głowy, że ktoś może chcieć ustalić, jak było. Zresztą oni wiedzą, jak było. Od pierwszych minut po katastrofie to wiedzą. Polityczna instrumentalizacja wszystkiego jest zwyczajnie obrzydliwa. Tym bardziej u ludzi, którym moralizowanie nie schodzi z klawiatur.
Instrumentalizacja zabija logikę, ale z tym w „Gazecie” nigdy nie było dobrze. Czego przykładem wywód Wielowieyskiej na temat tego, „dlaczego wybory we Francji czy na Węgrzech mogły wystraszyć prezesa?”. To już jest czysta logika paranoika. Skoro „Orban wygrał dzięki temu, że powtarzał wyborcom, że z Rosją trzeba robić interesy, brać od niej ropę i gaz, bo dzięki temu benzyna będzie tania, a rachunki za ogrzewanie domu – niższe”, a Le Pen. „mówi podobnie”, to z PiS łączy ich to, że „rząd Mateusza Morawieckiego mówi coś dokładnie odwrotnego”. Ale to jest to samo, gdyż „odcięcie rosyjskich surowców będzie kosztować. Inflacja już jest bardzo wysoka, raty kredytów rosną. A będzie jeszcze trudniej”. Dlatego, jak „nie ma chleba, to trzeba urządzić igrzyska”. Czyli interesy z Rosją to to samo co nierobienie interesów z Rosją.
Tylko doktryna panświnizmu uzasadnia taki oto sąd: „Prezes postanowił podpiąć się pod wojnę w Ukrainie i zbrodnie Władimira Putina, bo skoro Putin jest mordercą, to można go o wszystko oskarżyć, nawet o najbardziej absurdalne rzeczy”. Tak, tak, można przyznać, że Putin jest zbrodniarzem na wielką skalę, ale nie można, że jest na mniejszą skalę. A jak ktoś to robi, to „powtarza swoje brednie”. Aha, Putin jest zdolny do każdej zbrodni, ale nie jest zdolny do zamachu na polskiego prezydenta. Dlaczego nie? Bo Macierewicz i Kaczyński.
Wielowieyska, tak jak cała „Gazeta” wiedzą, że „prokuratura szuka pretekstu, żeby się wykręcić od końcowych wniosków”. Bo pewnie posługuje się tą samą logiką, co „Wyborcza”. Dlaczego by miała? Bo każdy powinien, skoro raz się uznało, że nie może być innej wersji wydarzeń niż ta Putina, Anodiny, Tuska, Millera i Laska. A potem jest już tylko dziecinada i logika paranoika: „Gdyby doszło do zamachu, to struktury Paktu Północnoatlantyckiego musiałyby się tym zająć, tym bardziej że na pokładzie tupolewa byli generałowie NATO-wskiej armii”. Przecież „szef NATO Jens Stoltenberg nie wahał się zająć stanowiska w sprawie zestrzelenia malezyjskiego samolotu z obywatelami Australii i Holandii na pokładzie. Wezwał Rosję do wzięcia odpowiedzialności za śmierć pasażerów. Oba kraje idą do międzynarodowych trybunałów ścigać Rosję. A Kaczyński ze ściganiem się ociąga, choć też mógłby skorzystać z wiedzy NATO”.
Kilka faktów zrozumiałych nawet dla ludzi o poziomie IQ w okolicach 70 punktów. NATO się nie zajęło, bo do jesieni 2015 r. rządziła w Polsce PO (do połowy 2014 r. Donald Tusk), a ona identyfikowała się z wersją Putina. A to ta ekipa reprezentowała wtedy Polskę i tylko ona mogła coś wnioskować do NATO czy dokądkolwiek. Ekipa PiS musiała najpierw wywrócić wersję Putina, co nie było łatwe, bo ta była w Polsce broniona rękami i nogami, także przez „Gazetę Wyborczą”. Dowody były ukrywane bądź fałszowane, więc wszystko się przedłużało. No i była wielka medialna nagonka, żeby tego nie robić. Ale wreszcie już można.
Tylko na gruncie panświnizmu można wytłumaczyć opinię, że „katastrofa smoleńska to awantura tylko i wyłącznie na użytek wewnętrzny. Ma też ponownie spolaryzować scenę polityczną, bo skoro wojna w Ukrainie nie przyniosła wzrostu słupków i hasło o pojednaniu w obliczu wroga nie działa, (…) to trzeba sięgnąć po temat, który podgrzeje emocje, skonsoliduje elektorat”. Wielowieyskiej nie mieści się w głowie, że można się kierować wartościami i chcieć dociec prawdy. Można jej tylko współczuć, że nie zna innego sposobu uprawiania polityki, ale trudno się dziwić, gdy szkołą polityki była „Gazeta”.
Na koniec mamy wyjątkową podłość, bo to też stały element. Raport smoleński „pozwoli Kaczyńskiemu po raz kolejny budować mit brata, którego rzekomo zamordował zbrodniarz Putin. Jak to pięknie by wyglądało na kartach historii. I Lech Kaczyński jawiłby się wtedy jako prorok (to prawda, że przewidział agresję na Ukrainę), ale i zarazem ofiara zbrodniczej Rosji. To wymarzona sytuacja dla prezesa PiS”. Nawet osoba z IQ 70 i moralnością na poziomie Kalego zrozumiałaby, że nic nie trzeba budować, bo wszystko zbudowało się samo. Za realne zasługi dla Polski, dla regionu, dla Europy. Za mądrość, dalekowzroczność i oparcie polityki na zasadach. Dla troglodytów to za trudne. Oni wierzą wyłącznie w kreację, czyli pic. Bo nic innego nie znają. W sumie biedni ludzie. Tylko dlaczego muszą fajdać wszystko, czego się tkną, w tym najszlachetniejsze postacie i wydarzenia polskiej polityki ostatniego trzydziestolecia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/594094-katastrofa-smolenska-z-punktu-widzenia-panswinizmu