Mogą dzisiaj czuć satysfakcję ci, którzy przez lata pracowali na zagmatwanie sprawy smoleńskiej. To dzięki nim wielu dzisiaj odwraca głowę i o tragedii nie chce słyszeć. Nawet czując podskórnie, że nie było tak, jak próbują nam wmówić Rosjanie.
Od rana w stacjach telewizyjnych toczą się jałowe dyskusje o tym „co wyście”, a „co wyście”. To efekt tego, że każda ze stron sporu politycznego nie dopełniła swojego obowiązku wyjaśnienia przyczyn tej tragedii. Ale, żeby była jasność, wina nie leży tutaj po środku. Błędy, zaniechania czy matactwa popełnione w pierwszym okresie ważą o wiele więcej niże te po latach.
Powtórzę to po raz kolejny: to premier polskiego rządu Donald Tusk będąc 10 kwietnia na lotnisku w Smoleńsku miał wszelkie narzędzia i możliwości, by pchnąć dochodzenie we właściwym kierunku. Patrzył na niego cały świat, mógł zażądać dowolnej pomocy. W tamtej sytuacji nawet ktoś tak bezczelny jak Władimir Putin nie byłby w stanie odmówić.
Wiem, że to powtórzenie słów, które padły już nie raz, ale dzisiaj nie widzę innej metody dojścia do prawdy, jak opowiadanie o tej tragedii od początku, od momentu, gdy polskie państwo zawiodło ewidentnie. By Tusk i jego ministrowie nie chodzili dzisiaj z podniesioną głową, gdy jest mowa o „śledztwie” i „dochodzeniu do prawdy”. By Wyborcza, powielając po raz enty ruskie kłamstwo nie publikowała artykułów „co naprawdę wydarzyło się w Smoleńsku”. Tak się, niestety, dzieje. Wciąż.
Prezes Jarosław Kaczyński stwierdził ostatnio dosyć jednoznacznie, że wie, co się wydarzyło w Smoleńsku przed 12 laty. Wskazuje na zamach. Twierdzi, że tej pewności nabrał po przeczytaniu raportu podkomisji Antoniego Macierewicza i materiałów prokuratorskich, do których ma dostęp jako pokrzywdzony. Ja raportu nie znam, nie mam też dostępu do akt śledztwa. Nie wiem więc, czy był to zamach.
Ale pewną wiedzę mam, pisaliśmy o tym z Markiem Pyzą niejednokrotnie w tygodniku „Sieci”. Wszystkie zagraniczne laboratoria, którym Prokuratura Krajowa zleciła badania próbek z ciał ofiar i szczątków samolotu wykryły na nich ślady materiałów wybuchowych. To nie wystarczy na stwierdzenie, że „był zamach”, ale już z pewnością możemy mówić o tym, że „był/y wybuch/y”. A to znów pozwala na stwierdzenie, którego niedawno użyła Małgorzata Wassermann, że „to nie była zwykła katastrofa”.
CZYTAJ TAKŻE: W badaniu katastrofy smoleńskiej konieczne są dowody, a nie domysły. Zagraniczne laboratoria znalazły TROTYL na wraku TU-154M
Mam poczucie, że od 6 lat państwo polskie zachowuje się w tej sprawie przyzwoicie. Prokuratura działa tak, jak to możliwe mając naprzeciwko państwo rosyjskie i bagaż zaniedbań oraz matactw popełnionych przez wojskowych śledczych na początku dochodzenia. Przypomnę (też po raz enty), badania zostały wówczas tak skręcone, że trotylu nie wykryto, choć na próbkach był. A jednak śledztwa się toczą i zmierzają we właściwym kierunku. To może mało efektowne, ale prokuratura nie może stawiać tak daleko idących tez jak podkomisja. Czym innym jest bowiem „przeświadczenie o tym, co się wydarzyło”, a czym innym „możliwość udowodnienia tego przed sądem”. Wie także o tym i mówił to w wywiadach Jarosław Kaczyński.
Wstyd możemy czuć dzisiaj tylko z jednego powodu. Że to prezydent Wołodymyr Zełenski musiał powiedzieć w polskim parlamencie to, co powiedział, byśmy na nowo poczuli, że ta sprawa naprawdę nie jest wyjaśniona. Że jeszcze raz warto się zebrać i przeciwstawić lanym od lat do naszych uszu cynizmowi i draństwu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/593816-o-tragedii-smolenskiej-nalezy-opowiadac-od-nowa
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.