7 kwietnia 2010 r. miał być jednym z najważniejszych dni w politycznej karierze Donalda Tuska. Wtedy na cmentarzu wojennym w Katyniu spotkał się on z Władimirem Putinem. Wspólnie oddali hołd ofiarom zbrodni NKWD na polskich oficerach, a także rosyjskim żołnierzom zamordowanym w ramach stalinowskich czystek. Putin klęknął nawet przed polskim krzyżem. Tusk był zachwycony. W dodatku „pojednania” nie zakłócał mu Lech Kaczyński.
Politycy Platformy od 2010 roku przekonują, że śp. prezydent „wpychał się” na uroczystości katyńskie, by w ten sposób zacząć kampanię wyborczą. To oczywiście bzdura. Planowana na 10 kwietnia wizyta miała być tylko – i aż – oddaniem przez głowę państwa czci polskim bohaterom, ofiarom mordu z 1940 roku w okrągłą rocznicę tego ludobójstwa i w asyście bardzo wysokiej reprezentacji państwa polskiego, z szefami licznych urzędów centralnych i dowódców wszystkich rodzajów wojsk. Natomiast Tusk realizował – jak zwykle – scenariusz pisany przez specjalistów od PR.
Pamiętam tamten dzień, byłem wówczas w Katyniu. Służby prasowe polskiego premiera przygotowały dziennikarzy do wspólnych przemówień szefów rządów. Podpowiedziano nam, że Tusk będzie mówił o Janinie Lewandowskiej, jedynej kobiecie zamordowanej w Katyniu, abyśmy mogli zawczasu sfilmować jej tabliczkę znajdującą się pośród tysięcy innych na Polskim Cmentarzu Wojennym. Pomyślano o wszystkim.
Tusk chciał zaimponować rodakom jako ten, który doprowadził do pierwszej w historii wizyty rosyjskiego przywódcy w Katyniu. Ale przede wszystkim chciał zrobić wrażenie w świecie. Udowodnić, że z tą straszną Rosją da się pojednać nawet Polakom, którzy z rosyjskich rąk zaznali tyle cierpienia.
Jego plan nie mógł się ziścić. Nie tylko dlatego, że trzy dni później już nikt nie pamiętał o wizycie w Katyniu premierów. Szyki pokrzyżował mu Putin już 7 kwietnia swoim cmentarnym przemówieniem.
W ziemi tej spoczywają obywatele radzieccy, którzy spłonęli w ogniu represji stalinowskich w latach 30., oficerowie polscy, rozstrzelani na podstawie tajnego rozkazu, żołnierze Armii Czerwonej rozstrzelani przez nazistów podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Katyń nierozerwalnie powiązał ich losy.
Jacyś polscy oficerowie (nie wiadomo nawet ilu) wpleceni pomiędzy rosyjskie ofiary, zamordowani na podstawie jakiegoś „tajnego rozkazu”. Nie wiadomo nawet czyjego. Ani słowa o ludobójstwie, ani nawet o zbrodni wojennej. A skoro tak, to Putin nie uznał też za stosowne w tym świętym miejscu przeprosić polski naród w obecności polskiego premiera. Nie odpowiedział na pytanie o rehabilitację zamordowanych w Katyniu Polaków, a na deser zapowiedział, że rosyjskie archiwa katyńskie nie zostaną odtajnione „ze względów społecznych”.
Tak kończą się wszystkie próby układania stosunków z Rosją. Ale Tusk nie chciał tego przyjąć do wiadomości. Dopiero dziś struga męża stanu, który alarmuje, że świat nie daje sobie rady ze zbrodniarzem. Zaś 7 kwietnia mówił o „przełomie” w stosunkach polsko-rosyjskich. Może po prostu miał na myśli dostawy gazu, które tego dnia w Smoleńsku „klepnięto” na kolejne 17 lat?
Jakby tego było mało, Putin sugerował również w Katyniu, że należy skończyć z polską rusofobią i przestać wreszcie mówić o rosyjskich grzechach:
Właśnie taka wspólna droga dla zdefiniowania pamięci narodowej, ran historycznych pozwoli nam uniknąć ślepej uliczki niezrozumienia, wyrównywania rachunków, prymitywnych interpretacji dzielenia narodów na te, które miały rację i te, które były winne, jak to czasami usiłują robić nieodpowiedzialni politykierzy.
Tak wyglądało w praktyce „pojednanie” Tuska z Rosją Putina. Wyłącznie na warunkach władcy z Kremla.
Tusk niestety przyjął je bez słowa sprzeciwu. I zgodził się, by w owym „pojednaniu” nie przeszkadzał Lech Kaczyński. Polski rząd przystał na rosyjskie ultimatum, aby w czasie wspólnych uroczystości nie było polskiego prezydenta. Dlatego rozdzielono wizyty (pierwotny plan zakładał wspólny wyjazd z Warszawy szefa rządu i głowy państwa), a tę drugą – ważniejszą przecież, bo pod przywództwem Prezydenta RP – traktowano po macoszemu, zarówno przez rząd rosyjski jak i polski.
W efekcie po trzech dniach Tusk z Putinem spotkali się w okolicy ponownie. Pod smoleńskim lotniskiem zagubiony chłopiec pełniący funkcję szefa polskiego rządu pokornie wysłuchiwał pierwszych kłamstw o katastrofie opowiadanych przez Siergieja Szojgu i jego pryncypała. Po kilku chwilach panowie utonęli w objęciach nieopodal trumny z ciałem Lecha Kaczyńskiego.
Cały proces przygotowania wizyt i szerokie tło tragedii z 10 kwietnia rekonstruowałem przed dwoma laty w ramach cyklu „10/04 DEKADĘ PÓŹNIEJ”. Polecam sięgnięcie do tamtych publikacji. Czas zaciera pamięć.
Ale nie zatrze hańby, jaką okrył się szef polskiego rządu – i przed, i po 10 kwietnia 2010 r.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/593464-070410-tusk-cieszy-sie-z-przelomu-a-putin-gra-katyniem