”Mijające lata uodporniły nas na szyderstwo, na drwiny z katastrofy. Prawdę mówiąc niczego lepszego się nie spodziewałam po Ewie Kopacz. Bardziej nam chyba zrobiła krzywdę wypowiadanymi z sejmowej mównicy kłamstwami o przekopywaniu ziemi na metr głębokości, żeby wydobyć szczątki tupolewa niż swoim uśmiechem” - mówi portalowi wPolityce.pl Magdalena Merta, żona śp. ministra Tomasza Merty, który zginął w katastrofie smoleńskiej.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
wPolityce.pl: Jakie były Pani przemyślenia po filmie Ewy Stankiewicz „Stan zagrożenia”? Jakie były Pani wnioski?
Magdalena Merta: Myślę, że zważywszy na postawę prokuratury, która nie przyjmuje do wiadomości faktu detonacji mającej miejsce na pokładzie tupolewa - co oczywiście nie oznacza zamachu, ale nie można pomijać tego, że wstrząsy zapisują się i na czarnych skrzynkach i słyszą je ludzie na płycie Sewiernyjego - ten film wnosi bardzo ważną informację. To się w pewien sposób łączy zapewne z badaniami wykonanymi przez włoskie laboratorium. Kolejnymi, które mówią o materiałach wybuchowych. Pamiętajmy, że o tych materiałach wiemy już od czasu publikacji artykułu Cezarego Gmyza. Potem prof. Trela, nieżyjąca już niestety, oznaczyła widma tych materiałów. Tak czy inaczej to się składa w przekaz co do przyczyn katastrofy. W tym sensie ten film jest ważny. Uważam, że nie powinno być w nim mniej – mówiłam to Ewie jeszcze na etapie, kiedy konsultowała, co w tym filmie zostawić, a co usunąć. Uważam też, że ten bardzo bolesny wymiar drwiny z katastrofy akurat w filmie o tak wyraźnie technicznym przekazie nie musiał zaistnieć. Ale rozumiem, że emocje, wewnętrzne oburzenie postawą czy to Ewy Kopacz czy premiera Tuska i wówczas marszałka jeszcze Komorowskiego zaważyły na tym, że Ewa Stankiewicz włączyła te sceny do filmu.
Wspomniała Pani o Ewie Kopacz. Pamiętam Ewę Kopacz, która z emfazą mówiła o pracy „ramię w ramię” z Rosjanami….
Tak. I następnego dnia było dementi polskich lekarzy, którzy zaznaczyli, że nie dopuszczono ich do żadnej wspólnej pracy. Ewa Kopacz najzwyczajniej kłamie.
Teraz ujrzały światło dzienne fotografie, na których Ewa Kopacz pozuje w moskiewskim prosektorium…
Zawsze się zastanawiałam, po co tak naprawdę Ewa Kopacz tam pojechała. Być może pojechała po to, żeby mieć na pamiątkę takie zdjęcia.
Jak się Pani czuła widząc zdjęcie, na którym Ewa Kopacz pozuje w obecności ciała jednej z ofiar katastrofy smoleńskiej?
Mijające lata uodporniły nas na szyderstwo, na drwiny z katastrofy. Prawdę mówiąc niczego lepszego się nie spodziewałam po Ewie Kopacz. Bardziej nam chyba zrobiła krzywdę wypowiadanymi z sejmowej mównicy kłamstwami o przekopywaniu ziemi na metr głębokości, żeby wydobyć szczątki tupolewa niż swoim uśmiechem.
Mogę zapewnić, że gdyby to nieszczęście dotknęło Ewę Kopacz, to ja bym się nie uśmiechała.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/547617-mertagdyby-to-dotknelo-e-kopacz-ja-bym-sie-nie-usmiechala