Bardzo pozytywnie oceniany przez publicystów portalu wPolityce.pl, obsypywany licznymi nagrodami, film Ewy Stankiewicz „Stan zagrożenia” zostanie pokazany dzisiaj w TVP 1.
Przypomnijmy, że 18 kwietnia to jedenasta rocznica pogrzebu Pary prezydenckiej na Wawelu.
Poniżej obszerne fragmenty rozmowy Michała Karnowskiego z Ewą Stankiewicz, dziennikarką od początku zaangażowaną w dochodzenie prawdy o tragedii smoleńskiej, o filmie i sprawach wokół niego.
Może ktoś zapytać: dziesięć lat minęło, wchodzi w życie nowe pokolenie, po co do tego wracać? Rozdrapywać?
Bo Polska nie będzie wolna, suwerenna i niepodległa dopóki tej sprawy nie wyjaśnimy. Odwołam się do słów śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego z przemówienia, które miał wygłosić w Katyniu: że przez wiele lat miarą polskiej suwerenności było to, czy można było mówić o zbrodni w Katyniu, o tym kogo tam zamordowano i kto to zrobił. Uważam, że analogicznie dziś miarą autentycznej suwerenności instytucji naszego państwa jest to, czy możemy mówić o tym jak zginęła nasza państwowa i narodowa elita 10 kwietnia 2010 roku.
Wielu odpowiada: zdarzyła się katastrofa. Bywa.
Wszystkie dowody jakie mamy, cała zgromadzona wiedza wskazują, iż nie ma innej możliwości niż rozpad samolotu wskutek eksplozji. I to nie paliwa, ale materiałów używanych w wojsku, przemyśle.
Są na to dowody?
Tak. Pokazaliśmy to precyzyjnie w filmie. Krok po kroku. Logicznie. Tego się nie da zakwestionować.
Uważam za wielką zaletę pani filmu, że można go pokazać komuś, kto tamtych wydarzeń nie pamięta albo o nich nigdy nie słyszał, nie zna polskiego kontekstu, a po niecałej godzinie będzie rozumiał skalę tragedii smoleńskiej i posmoleńskiej. Taki był cel?
Tak. Naszym założeniem było, by film był zrozumiały dla widza młodego, także międzynarodowego. Ale jak to w życiu – coś za coś. Takie podejście spowodowało, że bardzo wiele indywidualnych ustaleń śledczych, szokujących faktów, nie mogło znaleźć się w „Stanie zagrożenia”. Stąd pracujemy już nad częścią drugą, szukam też wydawcy, który chciałby wydać książkę zawierającą te materiały. Zwracam uwagę, że gdy mówię o filmie używam w odniesieniu do autorów liczby mnogiej, bo efekt finalny jest zasługą całej ekipy: Pawła Suchty - montażysty i współtwórcy filmu, Roberta Kaczmarka- producenta wykonawczego, wspaniałej ekipy dokumentalistów oraz dobrych opiekunów w TVP - Anny Ferens i Dawida Wildsteina.
Co mogłoby znaleźć się w drugiej części filmu?
Przede wszystkim pójście tropami, które nie zostały zbadane przez oficjalne instytucje państwa polskiego. Dobrym przykładem jest zdobyta przeze mnie informacja o inwigilacji śp. Remigiusza Musia, technika pokładowego Jaka-40, który wylądował w Smoleńsku i był kluczowym świadkiem w śledztwie, widział między innymi jako jeden z pierwszych miejsce katastrofy.
W październiku 2012 roku miał rzekomo popełnić samobójstwo. Wspomina pani o nim już w pierwszym filmie.
Tak. Znam relacje, iż osoby ze służby zdrowia były przymuszane przez policjantów, by robić z niego „wariata”. Mam też zapisy wstrząsających rozmów z osobami, które pracowały przy samolocie tuż przed wylotem. Jedna z takich osób, młoda jeszcze, wkrótce po tragedii smoleńskiej nagle zmarła.
Film otwierają i zamykają wstrząsające obrazy z saloniku VIP lotniska wojskowego przed wylotem. Rozpoznajemy twarze, widzimy jak się witają, rozmawiają. Kilka godzin później nie żyli. Takich materiałów – dla mnie nowych – jest w filmie więcej.
To są bezcenne materiały, które powinna znać opinia publiczna, które powinny być przedmiotem analizy prokuratury. Dobrze, że znalazły się w filmie. Dla mnie najbardziej wstrząsające obrazy to trumna ze śp. prezydentem Lechem Kaczyńskim na odjeżdżającej w błocie rosyjskiej ciężarówce. Nawet ta straszliwie figlarna, uśmiechnięta Ewa Kopacz w prosektorium nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, nawet zdjęcia zmasakrowanych ofiar. Te ostatnie ujęcia ze względów etycznych oczywiście nie znalazły się w filmie.
Teza filmu, jeśli dobrze odczytuję, jest taka, że śp. prezydent Lech Kaczyński, występując w obronie polskiej racji stanu, przeciw rosyjskiej agresji w regionie, naruszył wiele potężnych interesów. I stąd tytułowy „Stan zagrożenia”?
Polowano na niego też w kraju. Założono mu kilka miesięcy przed śmiercią podsłuchy, zorganizowano potężną medialną nagonkę, a ówczesne MSZ podjęło grę przeciwko prezydentowi, dążąc do obniżenia rangi jego wizyty w Katyniu i poziomu bezpieczeństwa. Po jego śmierci wiele spraw zostaje natychmiast odwróconych, od podpisanej wkrótce potem skrajnie niekorzystnej umowy gazowej z Rosją przez wymianę dowództwa Wojska Polskiego, z natowskiego na przeszkolone w Moskwie, po całościowy zwrot w kierunku wschodnim.
Ten zwrot widać było też w warstwie symbolicznej: stawianie pomników sowieckim najeźdźcom z roku 1920, mówienie iż z krwi w Smoleńsku ma wyrosnąć pojednanie polsko-rosyjskie.
To miało miejsce. Ale ja uparcie domagam się profesjonalnego, dynamicznego, precyzyjnego śledztwa, które sięgnie także do tego, co działo się przed 10 kwietnia 2010 roku. W mojej ocenie momentem, w którym już była decyzja o tym, co zrobić z prezydentem Kaczyńskim najpóźniej był kwiecień 2008 roku. Wtedy zaczynają się przedziwne manewry związane z przetargiem na remont tupolewa, mający przekierować samolot do Samary w Rosji. Tam samolot jest pozostawiony praktycznie bez ochrony. A mówimy o maszynie rządowej, wojskowej, używanej do przewożenia przywódców państwa! Gdy to przeprowadzono, można już było zrobić wszystko.
Dużo uwagi poświęca pani w filmie analizie tego, co dzieje się na polu szczątków w Smoleńsku. Dlaczego to tak ważne?
Bo to nam niesamowicie dużo mówi. W delegacji oczekującej na lotnisku jest 19 Polaków, świadków pierwszych chwil po katastrofie. Pracownicy ambasady, attaché wojskowi, dodatkowo załoga z Jaka-40, przybiega z pobliża montażysta telewizyjny. Ich zachowania są rozbieżne, ale bardzo charakterystyczne dla pewnych postaw. Kto co robi? Co kto widzi?
Kto kogo przed jakimi działaniami powstrzymuje? To są fundamentalne sprawy. Wniosek?
Więcej o tym będzie w drugiej części filmu. Dziś mogę powiedzieć, że każdą z grup wydaje się kontrolować jedna osoba próbująca w miarę szybko odprawić pozostałych jak najdalej od pola szczątków i uniemożliwić dokumentację. Robi to Tomasz Turowski, który powstrzymuje panią Emilię Jasiuk przed filmowaniem, a potem odprawia w ogóle z miejsca tragedii do zorganizowania sztabu w Smoleńsku.
Z kolei Grzegorz Cyganowski rozkazuje Rosjanom, by aresztowali operatora kamery Sławomira Wiśniewskiego i odebrali mu sprzęt. Także generał Grzegorz Wiśniewski, przedziwna postać, attaché wojskowy w ambasadzie, który jest na miejscu i szybko znika. To on odprawia z pola szczątków pułkownika Czarnotę, kierując go do rzekomej opieki nad załogą Jaka-40. Tylko dotykamy licznych wątków, w których porządni śledczy mogliby znaleźć dużo wiedzy.
Idąc tymi tropami dotyka pani właściwie tematu tabu – relacji o tym, że niektóre osoby mogły przeżyć samą katastrofę. Co o tym wątku wiemy?
Pamiętajmy, że ekipy rosyjskie jakimś cudem błyskawicznie są na miejscu. Ich przedstawiciele wybiegający z pola szczątków – niektórzy w białych fartuchach, inni po cywilnemu – mówią Polakom wbiegającym tam, że dwie czy trzy osoby w ciężkim stanie odwiozły karetki. To są relacje niezależne, powtarzające się kilkakrotnie w różnych wersjach.
Jest taki stenogram przesłuchania Grzegorza Cyganowskiego, który mówiąc o tym stwierdza, że w pewnym momencie przyszła informacja, by się tym nie zajmować, bo one nie przeżyły. Jeśli te osoby odwieziono do szpitala, to gdzie są ciała? Gdzie jest ciągłość zdarzeń? I rzeczywiście, nasuwa się pytanie, dlaczego zobowiązani prawnie konsulowie nie podjęli swoich obowiązków, by ustalić miejsce pobytu ciał polskich obywateli?
Dalej: dlaczego jeden z funkcjonariuszy BOR odmówił wykonania polecenia pojechania za karetkami? Czy prokuratura się tym zajęła? Albo postępowaniem generała Mariana Janickiego, który odpowiada za to, że na lotnisku w Smoleńsku nie było ani jednego funkcjonariusza BOR! Pierwsi pojawiają się tam 30-40 minut po katastrofie, przyjeżdżają z Katynia. Patrząc na wiele spraw związanych z tą tragedią trudno opędzić się od myśli, że mieliśmy do czynienia ze współpracą przy zbrodni.
Ważne słowa prof. Andrzeja Nowaka, jednego z najwybitniejszych intelektualistów polskich, przytacza Pani w filmie: że państwo polskie upada zawsze wtedy, gdy jego elity się na to godzą, gdy zaczynają współpracę z wrogami.
Czyż tak wtedy nie było? Nie chodzi tylko o najwyższe w Europie ceny gazu, które zafundowano Polakom, pewnie samemu coś za to dostając. Ale także w nakręcaniu kampanii nienawiści wobec śp. Lecha Kaczyńskiego, a potem Jarosława Kaczyńskiego. Pamiętam scenę na Krakowskim Przedmieściu: tłuszcza rozrywa kaczkę, wołając: „jeszcze jeden”. Czyli życzenie śmierci, czyli radość z klęski, upokorzenia państwa polskiego. To nie były może elity, ale część elit temu przyklasnęła.
Niby pamiętamy, że Rosjanie od początku dążą nie do zachowania miejsca katastrofy w stanie umożliwiającym dochodzenie, raczej dążą do jego destrukcji, ale pokazanie tego przez panią klatka po klatce mocno porusza.
Już w pierwszej godzinie po katastrofie mamy do czynienia z przeniesieniem części wraku, o 15 są gotowi do przewiezienia ciał do Moskwy, co trwa do wieczora. Pierwsze polskie ekipy, choć trudno nazwać je śledczymi biorąc pod uwagę, co dziś o ich pracy wiemy, wchodzą tam najwcześniej o 19.30. Wtedy wszystko jest już właściwie „ogarnięte”, ułożone przez Rosjan. I zaczyna się etap usypiania polskiej opinii publicznej, okłamywania jej, by nie domagała się podjęła działań.
To też są rzeczy, które podlegają odpowiedzialności karnej. Brak takich działań powoduje, że ten tytułowy stan zagrożenia państwa polskiego nadal trwa. Minęło przecież dziesięć lat! Mogę się zgodzić, że nie liczymy okresu rządów PO-PSL, bo oni prawdy nie chcieli na pewno. To wciąż jest pięć lat. I nie mamy nowego raportu Komisji państwowej, i nie mamy finału prac prokuratury. Nad tym nie można przejść do porządku dziennego.
Staramy się tej sprawy pilnować. Ale słyszymy: trwają badania, próbki są w laboratoriach zagranicznych, wiele się robi. Nie ma wraku. To mocne argumenty?
Mnie nie przekonujące. Holendrzy wyjaśnili zestrzelenie malezyjskiego samolotu MH17 z ich obywatelami na pokładzie nad Ukrainą w ciągu roku. Po czterech latach oskarżyli Rosję przed Trybunałem w Hadze. Spójrzmy tam, poczytajmy, a się zawstydzimy!
Mieli wrak.
Bez wraku wyjaśniano bardzo wiele katastrof. Mało kto wie, ale Holendrzy de facto podstępem wydostali wrak, a właściwie jego część oszukując macki rosyjskich służb na Ukrainie. Ile jeszcze lat? Wyrosło nowe pokolenie. Niektórzy świadkowie już poumierali, wielu się przeprowadziło, wielu coraz mniej pamięta. Podkreślam: jeśli państwo nie chroni głowy państwa, nie spełnia podstawowej powinności. Jeżeli nie umie wyjaśnić jego śmierci, nie może uchodzić za silne.
Co poszło nie tak, że tej prawdy nie mamy?
Ja sądzę po owocach i rozliczam osoby decyzyjne, liderów badania i śledztwa, a to nie wygląda dobrze. Wiem, że gdzieś w tej machinie borykają się bardzo utalentowane, zdeterminowane i oddane osobowości, ale często ich praca jest marnowana, blokowana i ośmieszana. Chcemy suwerenności, ale by ona była silna, musi przez takie sprawdziany przechodzić sprawnie.
Nie ma już szans na pełną prawdę?
Nie tylko mamy szansę, ale bardzo dużo już wiemy. Trzeba tylko zwolnić blokady, hamulce i hamulcowych. Trzeba pociągnąć do odpowiedzialności tych, którzy odpowiadają za doprowadzenie do tej tragedii. W mojej ocenie dotyczy to kilkudziesięciu do kilkuset osób. Bardzo bym chciała, by szczególnie zostały zbadane pod tym kątem: Inspektorat Wsparcia Sił Zbrojnych RP, Departament Wojskowych Spraw Zagranicznych MON oraz pracownicy ówczesnej ambasady Polski w Moskwie. Czas ucieka.
Co się stanie, jeżeli tego nie zrobimy?
To oczywiste: jeśli my zapomnimy, a nasze państwo nie wskaże i nie ukarze winnych, to będzie to przyzwoleniem na kolejne zbrodnie. Musimy być pewni, że mamy taką kadrę, takie państwo, iż nic takiego się na pewno nie powtórzy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/547482-o-2115-w-tvp-1-stan-zagrozenia-ewy-stankiewicz-rozmowa