11 lat po katastrofie smoleńskiej przypominamy wstrząsający i poruszający tekst prof. Zdzisława Krasnodębskiego „Już nie przeszkadza”, opublikowany na łamach „Rzeczpospolitej” cztery dni po tragedii - 14 kwietnia 2010 roku. Polityk zwrócił uwagę na to, jak silne były ataki na prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Filozof podkreślił, że na prezydenta sypały się „najbardziej dotkliwe obelgi, drwiny, poniżające wyzwiska. Pomiatano Nim w sposób bezprzykładny, nękano Go bezustannie”.
CZYTAJ TAKŻE:
Prof. Krasnodębski już we wstępie przyznał, że z zamiarem napisania artykułu nosił się od dłuższego czasu. Wyjaśnił, że chciał uzasadnić, dlaczego w wyborach prezydenckich odda swój głos właśnie na Lecha Kaczyńskiego oraz „dlaczego uważa Go za dobrego prezydenta, za najlepszego, jakiego mieliśmy od 1989 roku”.
Wiedziałem, jakie będą reakcje tak wielu ludzi Mu niechętnych – że to oczywiste, bo to pisze pisowiec, lizus, oszołom od ojca Rydzyka, wyrzucony z UW za głupotę, ideolog IV RP, któremu szkoda sutych apanaży, członek Honorowego Komitetu Wyborczego Lecha Kaczyńskiego w 2005 r. Także tego ostatniego określenia używano jako obelgi
— zwrócił uwagę polityk.
Obelgi na współpracowników prezydenta
Filozof podkreślał, że na wszystkie osoby, które nie chciały dołączyć do grona atakujących prezydenta Kaczyńskiego, „przystąpić do walki z kaczyzmem, dołączyć się do zbożnego czynu dożynania watah”, spadały wyzwiska. Jak pisał w 2010 roku, wie, że obelgi te „są największym zaszczytem, jaki mnie spotkał w życiu”.
Dodał, że boleśnie atakowani byli też współpracownicy prezydenta Kaczyńskiego i politycy PiS - również ci, których w swoich szeregach chciała mieć PO.
Najbardziej dotkliwe obelgi, drwiny, poniżające wyzwiska posypały się na Prezydenta RP. Pierwsze spadły od razu po Jego wyborze. Nie oszczędzono także początkowo Jego Małżonki, zanim postępowe panie Jej nie polubiły. Pomiatano Prezydentem w sposób bezprzykładny, nękano Go bezustannie. Nie dbano o godność najwyższego przedstawiciela Rzeczypospolitej. Pamiętamy zabierany samolot, pamiętamy pomniejszanie rangi urzędu, który sprawował, przy pomocy usłużnych prawników i dziennikarzy
— przypominał prof. Krasnodębski.
Pamiętamy wszystkie te haniebne: „nie potrzebuję tu pana prezydenta”, „jaki zamach, taki prezydent” i „durnia mamy za prezydenta”, „trup na wrotkach”. Wyśmiewano się z Jego nazwiska – typowego, szacownego polskiego nazwiska – wyśmiewano się w Polsce, jakby to nie była już Polska, jakby to było miejsce na Polenwitze lub Polish jokes. I liczono dni, jakie pozostały do końca Jego prezydentury
— dodał profesor.
Przekroczenie granic przyzwoitości
Europoseł przypominał zachowanie czołowych polityków podkreślając, że „przekraczali granicę przyzwoitości”. Zwrócił też uwagę na orzeczenia sądów. Ocenił, że trudno jest wskazać konkretne argumenty uzasadniające te ataki.
Czołowi politycy przekraczali granicę przyzwoitości, krzycząc: „Były prezydent Kaczyński”, popisując się piskliwymi tyradami o dyplomatołkach i małpce Fiki Miki. Bo ani studia na najlepszej uczelni, ani dobra przeszłość, choćby opowiedziana tysiąc razy, nie ochronią przed obsunięciem się do poziomu motłochu. Niezawisłe sądy RP orzekały, że nazwanie prezydenta chamem nie jest obrazą, a jednocześnie skazywały doradcę prezydenta na kary za opisywanie powszechnie znanych poglądów słynnego na świecie obrońcy wolnego słowa i innych wolności. Gdy dzisiaj patrzymy na prezydenturę Lecha Kaczyńskiego, trudno wydestylować z potoku brudu rzeczowe argumenty mogące uzasadnić tę falę nienawiści. Mówiono, że to prezydentura partyjna. Żartobliwe powiedzenie, że „misja została wykonana”, traktowano jako dowód, mimo że wszyscy wiedzieli, że relacje między braćmi nie miały charakteru podległości
— zwrócił uwagę obecny europoseł PiS.
Credo prezydenta Lecha Kaczyńskiego
Filozof zauważył, że prezydent Lech Kaczyński „chciał, by nie było równych i równiejszych, tych, którym wolno wszystko, i tych, którym z góry przeznaczono miejsce poślednie”.
Sprawiedliwość, równe prawa dla słabszych i wolna, bezpieczna Polska – to było jego credo. Był w gruncie rzeczy konserwatywnym socjalistą czy socjalnym konserwatystą, łączącym patriotyzm z wrażliwością społeczną i umiarkowanym konserwatyzmem obyczajowym. Nie był antyeuropejski
— pisał w 2010 roku Krasnodębski dodając, że w momencie wyboru na prezydenta Polski Lech Kaczyński „nie miał wielkiego doświadczenia międzynarodowego”, ale szybko się uczył, bo „był wyjątkowej klasy umysłem”.
Z początku był bardzo zdziwiony tym, jak silne są interesy narodowe w Europie i jak mocno trzeba ich bronić. Chciał zadbać o pozycję swego, naszego kraju – nie inaczej niż Angela Merkel, o której zawsze wyrażał się ciepło i z uznaniem, o interes Niemiec, i jak Nicolas Sarkozy, o którym mówił z uśmiechem, że na pewno przewyższa go ekscentrycznością, o interes Francji
— napisał filozof.
Krasnodębski odnosił się także do ataków dotyczących sprawy traktatu lizbońskiego. Przypomniał oburzenie, że prezydent zwlekał z jego podpisaniem, a wcześniej, że negocjował jego zapisy i ostatecznie na niego przystał. Profesor podkreślił, że Lech Kaczyński „był realistą, wiedział, że Polska nie może pozostać wyizolowana. Niestety, dla Jego Polski, Polski równouprawnionej, podmiotowej, niewyrzekającej się swojej tożsamości, Polski ambitnej, zrobiło się ostatnio bardzo mało miejsca”.
W Europie coraz wyraźniejsza jest dominacja wielkich państw. Stany Zjednoczone coraz mniej interesują się Europą Środkową, rezygnując nie tylko z tarczy nad Polską, lecz także zabierając ochronny parasol znad głowy jej prezydenta
— dodał.
Przekreślone nadzieje
Prof. Krasnodębski zwracał też uwagę na ostatnie sondaże opublikowane przed katastrofą smoleńską, które wskazywały wzrost poparcia dla Lecha Kaczyńskiego i spadek dla kandydata PO.
Mnożyły się sygnały, że Polacy, że znaczna ich część zaczyna trzeźwieć, zaczyna powoli dostrzegać rzeczywistość. Za pół roku sytuacja Polski mogła być zupełnie inna. Śmierć Prezydenta przekreśliła te nadzieje
— napisał Krasnodębski zauważając, że „Lecha Kaczyńskiego przedstawiano za granicą jako nacjonalistę i człowieka o skrajnych poglądach. Nigdy nim nie był. Kochał swoją rodzinę – tu nie było żartów i nie było ‘przebacz’. I kochał Polskę – tu też nie było żartów, nie było ‘przebacz’. Wiedział, że przeznaczenie postawiło Go na urzędzie w skomplikowanej sytuacji, na czele narodu zdezorientowanego. Był człowiekiem idei i wartości, nie taniej popularności. Był oryginałem”.
Jaki był Lech Kaczyński?
Profesor przypominał także, jak prezydent Kaczyński przedstawiany był za granicą, co nie miało nic wspólnego z rzeczywistością.
Był nieśmiały i uparty, niereformowalny i nieustawialny. Zupełnie też niemedialny, często nieporadny przed kamerą, choć dzisiaj widzimy, że także w mediach można było go pokazywać inaczej. Potrzebował ciepła i przyjaźni, choć bywał – co zrozumiałe – nieufny i impulsywny. Był naprawdę wielkim człowiekiem. Nie potrzebowałem Jego śmierci, by to widzieć. I nie piszę tego dlatego, że się poniewczasie wzruszyłem i przyłączam do chóru zawodowych płaczek
— napisał polityk.
Nie znam innego przypadku współczesnego polityka, którego poglądy przedstawiane byłyby tak nieadekwatnie i niesprawiedliwie, w sposób tak zdeformowany. W Niemczech, i nie tylko w Niemczech, próbowano nawet zrobić z niego antysemitę, choć, jak wiemy, było wręcz przeciwnie i Jego ciepłe uczucia dla Żydów powodowały dystans u Polaków żywiących atawistyczne uprzedzenia. Przedstawiano Go jako homofoba. Ale fakt, że to właśnie Guido Westerwelle był tym politykiem niemieckim, który nie mógł powstrzymać łez i że po swej pierwszej, inauguracyjnej wizycie w Warszawie był wobec polskiego Prezydenta pełen przyjaźni i szacunku, mówi sam za siebie
— zwrócił uwagę filozof.
Świadome działania elit III RP
Prof. Krasnodębski przyznał, że zawsze był pełen obaw o to, że prezydentura Lecha Kaczyńskiego „może zakończyć się tragicznie”. Obawiał się tego, że prezydent Kaczyński podzieli los Narutowicza, „że znajdzie się jakiś intoksowany i indoktrynowany szaleniec, który będzie chciał zakończyć ten ‘obciach’”.
Elity III RP nienawiść do Niego siały świadomie i z premedytacją. Niedawno u czołowego dziennikarza, przedstawiciela ulizanego i zarazem agresywnego konformizmu, dominującego w polskich mediach elektronicznych, wyczytałem znamienną opinię: ‘A to obrażał się na profesora Bartoszewskiego, a to nie zaprosił Michnika na uroczystości z okazji Marca ,68, a to pomstował na (inna sprawa, że czasem słusznie) media. To sprawiło, że większość Polaków widzi w Nim raczej prezydenta jednopartyjnego, ideologicznego i uosabiającego małość wielu ludzi z jego zaplecza niż wielkość Rzeczypospolitej’. Ale Lech Kaczyński nie zapraszał tych osób nie tylko dlatego, że spotykały Go obelgi od obu tych autorytetów, ale dlatego, że głęboko nie zgadzał się z ich projektami Polski – takiej Polski, w której generał Kiszczak może uchodzić za człowieka honoru, a Anna Walentynowicz ma dogorywać w zapomnieniu, i takiej Polski, która ma się zachowywać jak brzydka panna na wydaniu i pozwalać na rewizję europejskiej historii przez sąsiadów
— podkreślił profesor.
„Nie ma problemu”
Zdzisław Krasnodębski zaznaczył, że wraz z prezydentem Lechem Kaczyńskim w katastrofie smoleńskiej zginęły osoby, które były „nadzieją polskiej polityki”. Jak dodał, łączyło ich to, że „byli ludźmi idei, a nie kariery”, byli państwowcami, którzy nie mogą już zabrać głosu, by wyjaśnić celu działań.
Teraz już nie będzie przeszkadzał. Nie ma człowieka, nie ma problemu. I gdy już nie ma problemu, nagle pokazano nam człowieka – jakiegoś innego Lecha Kaczyńskiego. Okazało się, że był jeszcze trzeci bliźniak. Nie nieudacznik, który napisał pracę doktorską o Leninie wtedy, gdy inni walczyli o wolność, nie zaciekły, zapiekły polityk, ale człowiek wielkiego serca i umysłu, choć skromnej postury. Teraz przez ekrany telewizorów przesuwają się zastępy tych usłużnych gadających głów, które nigdy nie potrafią zamilknąć i zawsze się pchają do pierwszego rzędu. Teraz jego dawni koledzy z opozycji pokonali amnezję i przypominają sobie wspólne czasy, choć jeszcze niedawno nie potrafili wykrztusić ani jednego życzliwego słowa
— napisał prof. Krasnodębski.
Polityk podkreślał, że chociaż od osób, które trwały przy boku prezydenta Kaczyńskiego wymagano wówczas, by milczeli, to ich obowiązkiem „jest mówić”.
Grubej kreski tym razem nie będzie. I wy miejcie odwagę, pozostańcie sobą. Już zaczęliście dzielić łupy i dobierać się do szaf. Zróbcie kolejne „Szkło kontaktowe”, wyśmiejcie tę śmierć, wypijcie małpki. Zaproście Palikota i Niesiołowskiego. Krzyczcie: „cham” i „dureń”, i „były prezydent Lech Kaczyński”. Wyśmiewajcie i drwijcie. Bądźcie sobą. Gardzę wami. Jestem dumny, że Go znałem
— podkreślił prof. Zdzisław Krasnodębski.
wkt/rp.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/546579-wstrzasajacy-tekst-krasnodebskiego-po-katastrofie-1004