„Na publiczne zabranie głosu decyduję się po latach prób naprawy sytuacji poza zasięgiem mediów, odkąd wyraźnie widzę, że sprawa ważna dla Polski, której poświęciłem – podobnie jak inni zaangażowani w badanie – osiem lat życia, zmierza w złym kierunku” – pisze Glenn Jorgensen, były członek podkomisji smoleńskiej. Publikujemy w całości jego tekst, który w naszej ocenie jest cennym głosem w debacie nad tak ważną dla nas, naszych czytelników i wszystkich Polaków sprawą. Redakcja jest otwarta na inne wypowiedzi i polemiki.
UWAGA! Ze względu na wagę sprawy, liczne prośby Czytelników i pojawiające się polemiki, tekst ten, który wcześniej ukazał się na łamach tygodnika SIECI i w STREFIE PREMIUM, publikujemy także w całości na łamach portalu wPolityce.pl.
Na bolesną prawdę nigdy nie jest dobry czas: wybory, kolejne niepokoje społeczne, troska, by nie osłabiać rządzących, dla których trudno dostrzec lepszą alternatywę w Polsce – wszystko to nie sprzyja ujawnianiu kłopotów. Jednak jest coraz mniej czasu, a problem narasta. Wsparcie organów państwa w badaniu i śledztwie, a może przede wszystkim w działaniach naprawczych, które muszą być podjęte po opublikowaniu raportu, jest skutecznie stopowane przez przewlekanie i blokowanie prac. Czy chodzi o przeciągnięcie tych prac do czasu zmiany ekipy rządzącej, tak żeby nie można było podjąć tych działań? Na publiczne zabranie głosu decyduję się po latach prób naprawy sytuacji poza zasięgiem mediów, odkąd wyraźnie widzę, że sprawa ważna dla Polski, której poświęciłem – podobnie jak inni zaangażowani w badanie – osiem lat życia, zmierza w złym kierunku.
Wielu z państwa szczerze zainteresowanych prawdą o tragedii smoleńskiej prawdopodobnie już się domyśliło, że w badaniu pod kierownictwem Antoniego Macierewicza dzieje się coś złego.
Po ponad dziesięciu latach od katastrofy, po ponad pięciu latach, odkąd rządzi PiS, pojawiają się pytania o przewlekłość działań i brak raportu końcowego dokumentującego kompletne, ukończone badanie, raportu, który ma posłużyć do naprawy bezpieczeństwa państwa oraz stanowić narzędzie do niezbędnych działań w Polsce i za granicą. Raport końcowy dokumentujący, co się wydarzyło 10 kwietnia 2010 r., w jaki sposób i dlaczego, to dopiero pierwszy krok w maratonie, który musi podjąć państwo polskie, by być bezpieczne. Brak dostępu do wraku nie jest prawdziwym usprawiedliwieniem tego stanu rzeczy, wiele dochodzeń zakończyło się sukcesem przy znacznie mniejszej ilości materiału dowodowego niż ten, który jest nam dostępny.
Wbrew publicznym zapewnieniom przewodniczącego podkomisji, że raport końcowy jest gotowy od lipca ubiegłego roku – z tego, co mi wiadomo – członkowie podkomisji deklarują, iż nie znają jego finalnej wersji. Polska po pięciu latach ma kolejny komunikat medialny, materiał filmowy, kolejne opracowanie przekonujące przekonanych, a wciąż nie ma sprawnego narzędzia, raportu końcowego spełniającego podstawowe wymogi takiego dokumentu, którym mogłaby naprawiać swoje bezpieczeństwo. W dodatku w sprawie Smoleńska otwiera się nowe pole chaosu, część ludzi jest przekonana, że raport istnieje, część pyta, gdzie on jest. I tak to się kręci.
Wielkie nadzieje i zdumiewające działania
Pięć lat temu polskie państwo powołało Podkomisję ds. Ponownego Zbadania Wypadku Lotniczego pod kierownictwem Antoniego Macierewicza, której efektem miało być zbadanie katastrofy smoleńskiej, udokumentowane raportem końcowym nie do podważenia w rozsądny sposób. Podkomisja rozpoczynała prace w sytuacji ataku medialnego i dezinformacji spotęgowanej przez opublikowanie dwóch niewiarygodnych raportów – rosyjskiej komisji MAK i polskiej komisji Millera, która powieliła główne rosyjskie tezy, ignorując istotne dowody i pozostając w sprzeczności z prawami fizyki. Wszystko to powodowało ból, zmęczenie i zniechęcenie części społeczeństwa.
Jedyną drogą w tej sytuacji było sprawne, kompetentne działanie ucinające wszelkie wątpliwości, które budowałoby wiarygodność w oczach zainteresowanej prawdą opinii publicznej w Polsce i na świecie, a także poważnych międzynarodowych partnerów badawczych, o ile udałoby się takich pozyskać.
Przewodniczący otrzymał pełną władzę w podkomisji, budżet, czas i wolną rękę w doborze zasobów – wszystkie atuty w ręku – by w rozsądnym czasie z powodzeniem zakończyć misję. Teraz mija pięć lat.
Antoni Macierewicz miał nie tylko nadzorować i politycznie torować drogę badaniu wobec ewentualnych przeszkód, a następnie jako przedstawiciel strony politycznej odbierać raport końcowy. Miał jednoosobowo decydować o zakresie badań technicznych, kadrze, a także narzędziach pracy badawczej. W efekcie ręcznie ingeruje w kwestie, w których brakuje mu kompetencji, często doprowadzając sprawy do absurdu na niekorzyść badania.
Kiedy Antoni Macierewicz zostaje ministrem obrony narodowej, obejmując władzę kadrową i finansową w MON na ponad dwa lata, wydaje się, że dla badania tragedii smoleńskiej przychodzi złoty czas. Przewodniczący uzyskuje nie tylko dostęp do nasłuchów wojskowych stacji radiowych, monitoringu, infrastruktury, która może stanowić potężne narzędzie w dochodzeniu do prawdy, lecz przede wszystkim ma do dyspozycji wojskowe służby specjalne i dyplomację wojskową. Może także odsunąć od stanowisk w wojsku osoby, o których powziął wiedzę, że mogły odgrywać intencjonalnie złą rolę w przypadku katastrofy Tu-154M. Zneutralizować potencjalne zagrożenie osób podległych mu zawodowo.
Tymczasem brak jest wymiernych efektów takiego działania, za to mamy do czynienia nie tylko z poważnym opóźnieniem lub wstrzymaniem prac, lecz także z nieodwracalnymi szkodami powstałymi w wyniku decyzji podejmowanych przez przewodniczącego. Zakończenie śledztwa, udokumentowane kompetentnym raportem końcowym, usuwającym wszelkie uzasadnione wątpliwości co do obrazu zdarzeń, bez pominięcia ważnych obszarów badawczych, w formie, która organom państwa dałaby solidne narzędzie, pozostaje w perspektywie dalszej niż kiedykolwiek.
Należy podjąć natychmiastowy proces naprawczy, zwłaszcza że kilku członków podkomisji ma niezwykle cenny dorobek, poparty ogromną wiedzą i unikatowym talentem. Każdy z nich rozpoczął pracę nie w wyniku planu działań zakreślonego w podkomisji – bo taki nigdy nie został przedstawiony – ale z inicjatywy własnej, zresztą na długo przed powstaniem podkomisji. Jest to potencjał konsekwentnie marnowany i kompromitowany przez błędne decyzje organizacyjne oraz niekompetentne, najeżone błędami lub wręcz niezgodne z prawdą komunikaty przewodniczącego w mediach.
Problemy są wewnętrznie dobrze znane i dyskutowane od jakiegoś czasu, a ja – podobnie jak inni, z tego, co mi wiadomo, członkowie podkomisji – do tej pory byłem przekonany, że najlepiej będzie je rozwiązać poza zasięgiem opinii publicznej, początkowo wewnątrz podkomisji, a kiedy to nie przyniosło rezultatu, w ramach uprawnionych organów władzy.
Niestety, w dalszym ciągu nie zostały podjęte działania naprawcze na rzecz najważniejszej we współczesnej historii Polski sprawy dotyczącej bezpieczeństwa państwa. Dlatego zabieram głos w tej samej sprawie, którą półtora roku temu podniósł prof. Piotr Witakowski, autor czterech zorganizowanych z sukcesem naukowych konferencji smoleńskich. Wiem, że zdaje się istnieć zły nawyk „strzelania do posłańca” zamiast rozwiązywania podstawowego problemu – jednak w tym przypadku nie wolno milczeć, zwłaszcza że wydaje się zbliżać „za pięć dwunasta”.
Obecny przewodniczący Antoni Macierewicz prezentuje żarliwy patriotyzm i przez wielu jest postrzegany jako bojownik o prawdę smoleńską. Ma cenne osiągnięcia życiowe, za które należy mu się uznanie. Jednak kierowanie badaniami wypadku lotniczego wymaga określonych zdolności i kompetencji. Przewodniczący nie wykazał rzeczywistego, efektywnego wysiłku organizacyjnego, aby zidentyfikować wszystkie bezpośrednie i podstawowe przyczyny systemowe oraz czynniki przyczyniające się do katastrofy. Nie zabieram głosu tutaj o innym z natury badaniu prokuratury, ponieważ mam mało wiedzy na ten temat.
Główne punkty opisujące problemy do rozwiązania (wymienione poniżej), po próbach ich omawiania i naprawy w rozmowach z przewodniczącym, zostały przekazane wewnętrznym pismem Antoniemu Macierewiczowi i dwóm wiceprzewodniczącym ponad rok temu. Nie podjęto jednak żadnych działań naprawczych.
Ataki w ostatnich latach na Antoniego Macierewicza ze strony mediów takich jak TVN czy osób takich jak skompromitowany Maciej Lasek utrudniają skierowanie merytorycznej i potrzebnej krytyki wzywającej do podjęcia niezbędnych działań naprawczych.
Omówienie wszystkich przykładów niezrozumiałego postępowania przewodniczącego skutkujących szkodą dla badania byłoby zbyt długie, stąd skupię się na kilku kwestiach.
1. Słabe zarządzanie projektem
Mimo że jest to najważniejsze badanie w najnowszej historii Polski, nie przeprowadzono odpowiedniego planowania projektu, który obejmowałby omówienie i uzgodnienie głównych czynności śledczych. Brak harmonogramu, zaplanowania czasu i zasobów dotyczących tego, co należy zrobić, kiedy, w jakiej kolejności i przez kogo, był podnoszony wielokrotnie w pozostawionych bez reakcji apelach do przewodniczącego. Wysiłki podejmowane przez członków zespołu w celu przeprowadzenia takich działań samodzielnie były ignorowane lub do nich zniechęcano.
2. Szkodliwe decyzje merytoryczne
Jak większość państwa może pamiętać – rosyjskie i poprzednie polskie wyjaśnienia katastrofy łączyło oparcie się na niesprawdzonej hipotezie, że rzekoma brzoza (Bodina) o średnicy 35–40 cm może przeciąć lewe skrzydło Tu-154M około 5,5 m od końcówki skrzydła. I utrata tej części skrzydła miałaby rzekomo spowodować, że samolot przechyliłby się o ok. 150 stopni i uderzył w ziemię po ok. 340 m lotu.
Chociaż istnieje wiele innych istotnych dowodów, które są sprzeczne z hipotezą MAK/Millera, w tym także na to, że samolot nie znajdował się w pozycji umożliwiającej kontakt z brzozą Bodina, należy dokładnie zbadać i odnieść się do kwestii wymienionych jako kluczowe w poprzednich raportach.
Bez tego trudno mówić o przeprowadzeniu właściwego ostatecznego dochodzenia. Dobre badanie wypadku opiera się na wielu warstwach potwierdzeń, a zatem – przy braku rzeczywistych eksperymentów zderzenia skrzydła z drzewem – istotne są symulacje zderzenia z drzewem w naszej pracy, także dlatego, że wyniki mogłyby być łatwe do zrozumienia przez osobę niebędącą ekspertem.
Narodowy Instytut Badań Lotniczych (NIAR) w Stanach Zjednoczonych uznawany jest w środowisku lotniczym za najbardziej kompetentny w zakresie symulacji samolotów uderzających w inne obiekty. Poproszono NIAR o zbadanie zderzenia skrzydła z drzewem oraz uderzenia samolotu o ziemię, co pozwoliłoby nam odpowiedzieć na ponad 13 ważnych pytań badawczych. Instytut rozpoczął pracę w maju 2017 r., jeszcze przed podpisaniem pisemnej umowy, pod wpływem ustnego zobowiązania ówczesnego ministra obrony narodowej i jednocześnie przewodniczącego podkomisji, który naciskał, aby zdążyć z wynikami na kwiecień 2018 r. Prace NIAR obejmowały precyzyjne skanowanie laserowe niektórych obszarów samolotu, o czym informowały wówczas polskie media. Instytut rozpoczął budowanie modelu cyfrowego tupolewa. Całość prac opierała się na własnych pisemnych planach instytutu. Antoni Macierewicz obiecał NIAR rychłe podpisanie umowy.
W 2018 r. – po prawie roku prac i wydatkowaniu na nie przez amerykański instytut ponad 300 tys. dol. z własnych środków, nadal bez pisemnej umowy z MON, przy fatalnej organizacji prac skazującej Amerykanów na bezczynność ich zespołów, którym na czas nie dostarczano danych pomiarowych – NIAR zrezygnował ze współpracy i wycofał się z projektu, spisując wydatki poniesione w wyniku ustnej umowy z polskim ministrem obrony na straty.
Poprzez osobiste relacje zbudowane między liderem projektu NIAR a członkami podkomisji amerykański instytut został przekonany do zmiany decyzji podczas spotkania kryzysowego, które odbyło się w Wichita w USA z udziałem Antoniego Macierewicza, prof. Wiesława Biniendy i mnie. Kompetentny prawnik NIAR w ciągu jednego dnia nakreślił zarys umowy, której Antoni Macierewicz nie był w stanie sformułować przez rok, a inny przedstawiciel instytutu ponownie sporządził solidny plan projektu. Odpowiadając na obawę amerykańskiego instytutu o kolejne przestoje w pracy, osobiście zobowiązałem się przejąć odpowiedzialność za proces zbierania danych po stronie polskiej, a Antoni Macierewicz zobowiązał się na piśmie zapewnić pomoc 12 wykwalifikowanych pracowników w tym procesie. Ostatecznie przewodniczący nie zapewnił obecności 12 osób. Zamiast tego – w trosce, by umowa między państwem polskim a NIAR, tak ważna dla badania katastrofy smoleńskiej, po raz kolejny nie została zerwana – zostałem zmuszony do zatrudnienia (początkowo na własny koszt) jednego pełnoetatowego pomocnika (w końcu został zawarty kontrakt MON z tą osobą) do prac sekretarskich przy sporządzaniu 22 tys. stron raportu z dokonywanymi pomiarami i materiałem zdjęciowym. Wielokrotne prośby o potrzebne wsparcie pozostawały bez reakcji. Kilkanaście godzin pracy dziennie dwóch osób, w tygodniu i w część weekendów przez 18 miesięcy, niezwykle sporadycznie wspierane przez innych, zaowocowało wykonaniem 99 proc. prac, do których zobowiązało się państwo polskie umową ministra obrony narodowej RP z amerykańskim NIAR – oczywiście z pewnym opóźnieniem z powodu niewywiązania się Antoniego Macierewicza z gwarantowanego wsparcia.
Na spotkaniu, które odbyło się w piątek 20 września 2019 r. w biurze Antoniego Macierewicza przy ulicy Hożej, przewodniczący wraz ze swoim prawnikiem przedstawili mi list zaadresowany do NIAR, gdzie Antoni Macierewicz zasadniczo chciał obwinić Amerykanów za opóźnienie projektu i to oskarżenie wykorzystać w celu nacisków na NIAR, aby instytut podał wyniki swoich badań przed 10 kwietnia 2020 r. (na bazie niepełnych danych ze strony polskiej!). Kiedy protestowałem przeciwko takiemu traktowaniu poważnego i dobrego partnera i odmówiłem udziału w fałszywych oskarżeniach – jakiekolwiek opóźnienie było spowodowane nie przez NIAR, który pracował bardzo profesjonalnie i wypełniał wszystkie swoje zobowiązania, ale przez brak zaplanowania projektu przez przewodniczącego i obiecanego wsparcia pomocników w pracach po polskiej stronie – Antoni Macierewicz uznał, że jestem nielojalny wobec niego, a mój dostęp do bliźniaczego samolotu P102 zostaje od tego dnia jego decyzją zablokowany. Kilka miesięcy później Antoni Macierewicz zabronił NIAR jakiejkolwiek komunikacji ze mną, a 22 kwietnia 2020 r. zawiesił mnie w pracach podkomisji. Wypychając mnie z procesu dostarczania danych do amerykańskiego instytutu w 2019 r., Antoni Macierewicz osobiście zaczął przekazywać pozostały 1 proc. danych do NIAR (lokalizacja pewnych mas punktowych). Proces ten był mocno opóźniony. To, co należało zrobić w ciągu trzech tygodni, zajęło trzy razy więcej czasu, pochłaniając dużą część z reszty oddanych do dyspozycji polskiego projektu zasobów Amerykanów (innymi słowy, „konsumując” pieniądze, za które mogłyby być zrobione cenne dla nas badania), a niektóre istotne dane, np. masy desek podłogowych „zgadywane” przez Antoniego Macierewicza, były wysoce niepoprawne i później musiały zostać skorygowane.
Relacje z NIAR ewoluowały w bardzo złym kierunku, co było naturalną konsekwencją wielu listów z wezwaniami, pod rygorem konsekwencji prawnych, wysłanych do instytutu przez Antoniego Macierewicza i jego prawnika od września 2019 r. Naciskano w nich Amerykanów na przesłanie wstępnych i przedwczesnych wyników i wniosków, kiedy dokładnie w tym samym czasie Antoni Macierewicz opóźniał ostateczne dostarczenie NIAR 1 proc. pozostałych danych, których Instytut potrzebował, aby rozpocząć symulacje i dostarczyć wyniki, o które był proszony! Podczas cotygodniowych spotkań z amerykańskim partnerem przewodniczący powtarzał, że przesłał informacje, o które Amerykanie proszą od kilku tygodni, i wyraża zdumienie, dlaczego te informacje nie doszły, sugerując, że zawiniła jego sekretarka, która po prostu nie przesłała danych. Za każdym razem towarzyszyło temu zobowiązanie, że dane zostaną natychmiast ponownie wysłane. Powtarzanie tego rytuału nawet przez siedem czy osiem tygodni, dotyczącego tych samych danych, z niezmiennym najpierw zdumieniem, wręcz niedowierzaniem, a następnie tym samym obciążającym sekretarkę uzasadnieniem, stawiało wszystkich uczestników spotkań w bardzo kłopotliwej sytuacji.
Zarezerwowane dla Polski działania i czas pracy amerykańskiego instytutu w momencie końcówki projektu, przy ogromnej potrzebie przeprowadzenia kluczowych prac, w dużej mierze zostały pochłonięte przez wielotygodniowe opóźnienia, a następnie potrzebę korekcji danych, spowodowaną niekompetencją przewodniczącego i całkowicie niezrozumiałymi jego decyzjami, wyraźnie sprzecznymi z interesem badania.
3. Mnożenie nieuzasadnionych wątpliwości
Podczas symulacji uderzenia skrzydła samolotu w brzozę równie ważna jest dokładność modelu skrzydła, jak i modelu drzewa. Jesienią 2019 r. i wiosną 2020 r. Antoni Macierewicz zablokował przeprowadzenie niezbędnych eksperymentów na dużych drzewach przez NIAR i stworzenie prawidłowego modelu 3D drzewa przez podkomisję. Przewodniczący nigdy nie zaplanował ani przedmiotu prac, ani środków, ani zasobów ludzkich w celu przesłuchań świadków, a kiedy te przesłuchania zostały podjęte z inicjatywy własnej członków podkomisji, nakazał zaprzestanie wszelkich trwających przesłuchań świadków w fazie, kiedy zaczęli być przesłuchiwani wyżsi rangą pracownicy wojska. W dodatku twierdzi, że to kłamstwo, choć stanowcza decyzja, że to koniec przesłuchań i że przewodniczący już więcej wezwań nie podpisze, była wydawana wielokrotnie przy świadkach i – z tego, co mi wiadomo – jest cały czas aktualna.
Prof. Binienda przeprowadził w USA (praktycznie bez wsparcia ze strony polskiego państwa) eksperymentalne i teoretyczne prace o wielkiej wartości dotyczące charakteryzowania brzóz o średnicy do 16 cm pod wpływem zderzeń o dużej prędkości. Opierając się na tych bardzo dobrych pracach, NIAR zaoferował wykonanie dodatkowych testów na drzewach o średnicy 40 cm w Stanach Zjednoczonych. Z powodu zidentyfikowanych błędów w pierwszym podejściu do eksperymentów NIAR zaoferował bezpłatne ich powtórzenie. Strona polska musiała pokryć jedynie dodatkowe wydatki na zakup materiału drzewnego i wynajem obiektu testowego NASA, co stanowiło mniej niż 4 proc. budżetu projektu.
Zablokowanie tego badania byłoby bardzo niekorzystne dla prowadzonego dochodzenia, nie tylko je opóźniając, lecz skutkując szkodą w powstaniu potencjalnie błędnych symulacji, o czym Antoni Macierewicz został ostrzeżony. Konfrontowany i naciskany podczas spotkania podkomisji w okolicach nowego roku 2019/2020 stwierdził, że wyrazi zgodę na podjęcie niezbędnych eksperymentów, ale jak wiele deklaracji przewodniczącego to też nie miało pokrycia w prawdzie. Brak ważnych danych i dobrego modelu drzewa z jednej strony, a jednocześnie prawne naciski na NIAR, by już sformułować wnioski, zmusiły amerykańskich naukowców do znacznego rozszerzenia bezpiecznego zakresu błędu w kluczowych symulacjach oraz do prowadzenia symulacji na podstawie wątpliwych danych wyjściowych z nieudanych eksperymentów.
Bezpośrednim skutkiem uniemożliwienia przez Antoniego Macierewicza dokonania eksperymentu, który precyzyjnie scharakteryzowałby brzozę, było bardzo duże zawyżenie zdolności brzozy do wcinania się w skrzydło w trakcie symulacji ze względu na asekurację przy zbudowaniu modelu brzozy o właściwościach „jak ze stali”. Skutki działania, którego można było w łatwy sposób uniknąć, pozwalając przeprowadzić prosty eksperyment, są niezwykle szkodliwe. Kolejny raz mamy do czynienia z działaniem, które uderza w serce każdego badania: zamiast ograniczać i eliminować wątpliwości, zaczyna się je bez potrzeby mnożyć.
Co gorsza, Antoni Macierewicz – pomimo protestów i oświadczeń NIAR, że wyniki były wstępne – dopuścił do publicznego ujawnienia wątpliwych z punktu widzenia nauki wyników, które wspomniane zostały w artykule Marka Pyzy i Marcina Wikły „Czas na Smoleńsk”.
Od połowy 2019 r. Antoni Macierewicz zablokował kontynuację ważnych prac światowej klasy ekspertów, włączonych do badania dzięki prof. Biniendzie, dotyczących symulacji skutków wybuchu w konstrukcji samolotu. Te dwie decyzje przewodniczącego podkomisji ograniczyły możliwość pełnego wykorzystania inwestycji w wysokości 2,5 mln dol. w zbudowanie modelu cyfrowego samolotu za pośrednictwem NIAR i umożliwiły udzielenie odpowiedzi tylko na 3 z ponad 13 ważnych pytań przy wykorzystaniu tego modelu. A i tak te odpowiedzi można było sformułować tylko z dużą, zupełnie niepotrzebną wątpliwością, jak w przypadku wspomnianego powyżej efektu ewentualnego kontaktu skrzydła z drzewem.
Co gorsza, od września 2019 r. Antoni Macierewicz wyeliminował możliwość pełnej walidacji (sprawdzenia) niektórych aspektów tworzonego modelu samolotu, gdyż wymagany dostęp do bliźniaczego Tu-154M (P102) w Mińsku Mazowieckim został nagle i bez ostrzeżenia zablokowany. Wymagany proces walidacji określony przez NIAR byłby krótszy niż trzy tygodnie pracy. Znów zostały zablokowane ważne prace tuż przed końcem procesu.
Antoni Macierewicz kilkadziesiąt razy solennie zapewniał członków podkomisji, że to prokuratura blokuje dostęp do bliźniaczego tupolewa, jednak nie był w stanie pokazać jakiegokolwiek pisma skierowanego z prośbą do prokuratury w tej sprawie, które spotkało się z odmową. Prokuratorom przekazano odpowiedzialność za bliźniaczy P102 dopiero 6 listopada i deklarują oni gotowość udostępnienia samolotu po złożeniu zapotrzebowania przez podkomisję, zawierającego informację na temat planowanych prac.
Dostęp do szczegółowych informacji o samolocie Tu-154M ma kluczowe znaczenie dla badania. Pozwala zrozumieć, z którego miejsca samolotu pochodzą elementy znalezionych szczątków, jak zbudowana jest konstrukcja, jak mocne są jej poszczególne elementy, pozwala dokładnie określić właściwości materiałowe każdego fragmentu. Wobec braku miarodajnych informacji od rosyjskiego producenta dostęp do podobnie zbudowanego Tu-154M jest niezbędny.
W 2016 r. jako szef MON Antoni Macierewicz miał możliwość zakupu Tu-154M nr konstrukcyjny 00A1003 za cenę złomu. Podkomisja dysponowała odpowiednim budżetem. Potrzeba ze względu na dobro badania wydawała się oczywista. Zamiast tego przewodniczący zablokował zakup, zwracając pod koniec roku sporą część budżetu podkomisji do budżetu państwa. Ta decyzja spowodowała, że bliźniaczy tupolew P102 stacjonujący w Mińsku Mazowieckim stał się elementem krytycznym badania. Jednocześnie w praktyce uniemożliwiło to przeprowadzenie rzeczywistego eksperymentu uderzenia skrzydła w drzewo. Taki eksperyment byłby łatwy do zrozumienia i miałby ogromne znaczenie.
Dlaczego Antoni Macierewicz de facto uniemożliwił pozyskanie bliźniaczego tupolewa spoza Polski za cenę złomu? Dlaczego ważny w badaniu dostęp do bliźniaczego samolotu w Mińsku Mazowieckim został zablokowany? I dlaczego ta blokada wciąż trwa? Czy właśnie dążenie do kreowania wątpliwości, a nie ich eliminowanie, nie jest tu kluczem? Bo na pewno jest efektem. Swoimi działaniami przewodniczący powoduje wzrost wątpliwości co do zdolności NIAR do odpowiedzi nawet na ostatnie dwa z 13 pytań. Oprócz wydania pieniędzy podatników sposób, w jaki Antoni Macierewicz potraktował projekt NIAR, jest wielką krzywdą wyrządzoną śledztwu i działaniem na zasadzie pozostawienia po sobie spalonych mostów.
4. Złe relacje i izolacja – wymierne szkodzenie badaniu
Prokuratura i podkomisja mają różne funkcje. Jedno dochodzenie jest oparte na „ustalaniu faktów, bez ustalania winy”, a dochodzenie prowadzone przez prokuratorów koncentruje się na wykrywaniu winnych. W większości innych krajów obie strony współpracują przy badaniu z obopólną korzyścią.
Niestety, tak nie jest w przypadku naszego śledztwa, w którym Antoni Macierewicz wydaje się dążyć do zakazu kontaktów z prokuraturą. Współpraca powinna być oparta na szacunku i zaufaniu, umożliwiając sprawne udostępnianie wszystkich dowodów uzyskanych przez każdą grupę dochodzeniową. Wygłaszając szkodzące relacjom oświadczenia w prasie i pozwalając na przecieki wstępnych wyników, Antoni Macierewicz mocno skomplikował stosunki podkomisji z polską prokuraturą. Choć dla polityka ważne może być zachowanie przychylności opinii publicznej, złe stosunki między obiema stronami są de facto dużym problemem dla obu dochodzeń, ponieważ bardzo utrudniają dzielenie się dowodami między zespołami badawczymi. To sytuacja „przegrana–przegrana”, w której tylko ci, którzy chcą, aby prawda pozostała ukryta, są zwycięzcami. Dążenia członków zespołu do łączenia stron poprzez bezpośredni kontakt z prokuratorami zostały przez Antoniego Macierewicza zabronione i wyeliminowane. Spotkania z prokuratorami są zmonopolizowane przez przewodniczącego, a informacje z jego nielicznych spotkań nie są udostępniane.
Relacje z grupą międzynarodowych ekspertów, w tym z Frankiem Taylorem, układały się bardzo źle ze względu na praktycznie zmylenie ich w sprawie umów dotyczących pracy, w której wzajemne zaufanie i wiarygodność mają kluczowe znaczenie. Obsługa umów, płatności i komunikacji z polskiej strony, którą kierował Antoni Macierewicz, utrudniła współpracę już na wstępie.
Grupa ta została poproszona (wszak przez nie byle kogo, bo ministra obrony narodowej) o pilne zabranie się do pracy bez podpisanych umów, a gdy umowy ostatecznie dotarły, niemal upłynął termin ich obowiązywania. Początkowo eksperci wielokrotnie dopytywali się, czy umowa wciąż jest aktualna i nie mogąc uzyskać odpowiedzi – nawet przy pomocy dwojącego się i trojącego w tej sprawie wiceszefa podkomisji – niektórzy zwątpili w przedsięwzięcie. Płatności były wielokrotnie opóźniane. Grupa była źle traktowana do tego stopnia, że w końcu eksperci zrezygnowali ze współpracy.
Antoni Macierewicz zablokował próby spotkania się z grupą ekspertów europejskich, co pozwoliłoby podkomisji na poznanie innych stosunkowo nieznanych członków dobranych w niewiadomy sposób. Brak właściwej interakcji oznaczał również, że ich praca opierała się w dużej mierze na tym, co sami zdołali wydobyć z raportów MAK/ Millera oraz na ogromnym, stosunkowo nieposortowanym materiale zgromadzonym przez poprzednich polskich śledczych. Ten brak systematycznego wkładu ze strony podkomisji informacji na temat jej odkryć miał negatywny wpływ na wyniki pracy grupy. To kolejny obszar zniszczenia – nie opóźnienia, nie zaniechania, ale zniszczenia, za które odpowiada Antoni Macierewicz.
Wbrew kolejnemu porozumieniu Antoni Macierewicz zablokował nagle pod koniec 2019 r. płatności dla grupy ekspertów europejskich do czasu złożenia pisemnego raportu przez każdego z nich. Jednocześnie przewodniczący konsekwentnie odmawiał wezwaniom zaniepokojonych członków podkomisji, by skontaktować się z ekspertami europejskimi w celu zapoznania ich z kluczowymi odkryciami. Po rozmowach wewnątrz podkomisji przewodniczący miał świadomość, że takie podejście może być szkodliwe z wielu powodów, m.in. eksperci zostaną zmuszeni do wnioskowania w sposób niepełny, głównie na podstawie ustaleń dokonanych przez Rosjan i wcześniejszych polskich śledczych, bez pełnej wiedzy o ważnych ustaleniach dokonanych przez członków podkomisji.
Trzeba było niezwykłego talentu, by zniszczyć relacje z jednym z najbardziej szanowanych w świecie specjalistów, który wykształcił wielu obecnie aktywnych zawodowo badaczy katastrof lotniczych, wyeliminować z badania katastrofy smoleńskiej osobę pomocną i życzliwą. Wycofanie się takiego eksperta jak Frank Taylor, który mógł wnieść do śledztwa międzynarodową wiarygodność oraz doświadczenie, pozbawiło podkomisję kolejnego ważnego atutu. Nie oczekując od przewodniczącego aktywnego pozyskania takich autorytetów, chciałoby się wierzyć, że przedstawiony mu cenny specjalista nie zostanie potraktowany w sposób skandaliczny, niszczący wszelkie zaufanie do polskiego partnera. I nie dotyczy to tylko umowy, lecz również meritum pracy. Czy to nie rzutuje na stosunek do badań podkomisji? W jakiś przedziwny sposób przewodniczący potrafi obrócić największe atuty na niekorzyść badania i sprawy.
5. Monopolizacja dostępu do materiałów dowodowych
– niszczenie zdolności do pracy w zespole
Antoni Macierewicz nie poczynił żadnych skutecznych starań, aby systematycznie rejestrować zebrane dowody (dziennik dowodów). Utrudni to później wniesienie jakichkolwiek ustaleń do sądu, gdybyśmy chcieli iść w ślady Holandii, która po katastrofie samolotu MH17 w 2014 r. zdążyła nie tylko opublikować raport, lecz także oskarżyć Rosję przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka. Bez dziennika dowodów członkowie podkomisji nie mają pełnej wiedzy, jaki materiał dowodowy jest w ich dyspozycji. Dzięki temu Antoni Macierewicz może zmonopolizować dostęp do tego materiału, w tym do danych jawnych, wybierając, którzy członkowie podkomisji mają określone dane, a którzy nie. Często wybór ten nie ma nic wspólnego z rzeczywistymi kompetencjami do efektywnej analizy danego materiału „uprzywilejowanej– poinformowanej” osoby.
Jest to całkowicie sprzeczne z dobrymi praktykami śledczymi i mocno szkodzi zdolności do współpracy z ekspertami zewnętrznymi oraz w ramach podkomisji, ponieważ każdy członek ma inny punkt wyjścia do analizy dowodów w obszarze swoich badań.
6. Fragmentaryczne sprawozdanie – raport i kontrraport
Brak jest wysiłków, aby właściwie zakończyć prace dochodzeniowe i udokumentować je zgodnie z odpowiednimi standardami, nie do podważenia w rozsądny sposób, choć jest to w zasięgu naszej ręki.
Zamiast pozwolić całemu zespołowi na przyjęcie holistycznego podejścia i osiągnięcie odpowiedniego poziomu konsensu opartego na pełnym zrozumieniu wszystkich dowodów, Antoni Macierewicz zleca niezwykle ważną funkcję – tzw. investigator-in-charge – raczej przypadkowej osobie, znanej głównie z bycia blogerem, która zbiera i opracowuje osobne fragmenty dochodzeniowe od kolegów z podkomisji. Może to prowadzić do dalekiego od kompetentnego i wiarygodnego raportu końcowego, choć wiele ustaleń członków podkomisji jest kluczowych i precyzyjnych.
Pomimo dowodów pozwalających na wyciągnięcie jasnych i ponad wszelką wątpliwość głównych wniosków Antoni Macierewicz prowadzi do sytuacji, w której grozi nam wysyp opracowań połowicznych, zawierających badawcze słabości łatwe do zaatakowania, a nawet opublikowanie kontrraportu czy dodanie załączników do raportu z wnioskami w różnych kierunkach – a wszystko to w ramach jednej podkomisji kierowanej przez tę samą osobę. Czy pomoże to rozwiązać wątpliwości istniejące w domenie publicznej?
Antoni Macierewicz nigdy nie odpowiedział na wielokrotne pytania członków podkomisji, kto dokładnie wchodzi w jej skład. Jednak wszystko wskazuje na to, że w ramach podkomisji pracuje – w odosobnieniu – niejawna grupa pod przewodnictwem Marka Dąbrowskiego, która po publikacji raportu przez Antoniego Macierewicza ( jeśli do tego dojdzie) opublikuje swój kontrraport lub zdanie odrębne. Co nie znaczy, że to pomoże usunąć wszelkie uzasadnione wątpliwości co do przyczyny tragedii smoleńskiej, co jak najbardziej jest w zasięgu naszych możliwości badawczych. Efekt niestety będzie wręcz przeciwny.
Podsumowanie
Celem każdego dobrego śledztwa jest odkrycie i wiarygodne udokumentowanie tego, co się stało. Powinno się to odbywać w sposób systematyczny – najpierw przedstawić wszystkie potencjalne możliwości, a następnie metodami opartymi na wszystkich dowodach i prawach fizyki, w sposób kompetentny wykluczyć wszystkie inne możliwości, aż pozostanie jedna jedyna przyczyna, która będzie nie do podważenia. Tylko wtedy dochodzenie uzyska wiarygodność.
Przewodniczący Antoni Macierewicz w sposób zupełnie przypadkowy, bez planowania czasu i zasobów, bez harmonogramów i bez wymaganych kompetencji, kieruje najważniejszym badaniem we współczesnej historii Polski. Zamiast promować dobrą pracę zespołową, wprowadza chaos i konflikty; zamiast budować dobre relacje z potrzebnymi partnerami, którzy mogliby bardzo pomóc, tworzy wrogów; monopolizuje potrzebne informacje, które powinny być udostępniane; rozpowszechnia błędne informacje w mediach oraz aktywnie blokuje wszelkie próby prowadzenia systematycznego śledztwa opartego na dowodach. Przykładem błędnego komunikatu było m.in. podanie w mediach – wbrew protestom członków podkomisji – że samolot przyziemiał kołami do dołu. Choć było to na wczesnym etapie prac podkomisji, już wtedy była wystarczająca liczba dowodów na to, że to nieprawda. Wśród rzeczywistych dowodów na eksplozję przewodniczący w mediach wymieniał także te niewłaściwe, które łatwo było podważyć, takie jak wzrost wartości zewnętrznego czujnika temperatury. Błędny komunikat przewodniczącego nie wynikał z jego niewiedzy i nastąpił wbrew prośbom i ostrzeżeniom płynącym z wewnątrz podkomisji. Przewodniczący miesza rzeczy istotne z błędnymi. I choć tych istotnych jest wiele – to pojedynczy błąd potrafi je medialnie zdezawuować.
Blokowanie kluczowych badań przez przewodniczącego podkomisji, przy jednoczesnym marnowaniu wielkiej ilości czasu i energii na mało istotne kwestie, sztucznie wykreowane przeszkody, zarządzanie poprzez chaos i konflikt, arbitralne rozstrzyganie kwestii technicznych bez posiadania do tego kompetencji – to tylko niektóre absurdy, z którymi musi się zmierzyć niewielka efektywnie pracująca grupa członków podkomisji w całym gronie osób zatrudnionych przez przewodniczącego.
O ile na poziomie deklaracji medialnych przewodniczący wydaje się żarliwie walczyć o prawdę, przekonując głównie już przekonanych, to na poziomie decyzji badawczych zachowuje się kompletnie niezrozumiale, często utrudniając lub uniemożliwiając solidne uzasadnienie hipotezy badawczej, będące w zasięgu naszych możliwości.
Zamiast doprowadzić badanie do końca, tak by można je było ująć w raporcie końcowym nie do podważenia w rozsądny sposób, eliminując wszelkie wątpliwości, przewodniczący zatrzymuje niezbędne badania, podejmuje działania, które zamiast odpowiadać na podstawowe pytania, mnożą chaos, tym samym dając pożywkę dalszej kłótni publicznej.
Efektem działań szefa podkomisji jest niszczenie najważniejszego jej atutu jako organu badawczego, czyli wiarygodności. Poświęcając ogrom czasu i pracy badaniu, będąc świadomym niezwykle cennych osiągnięć, jakimi dysponujemy, bardzo trudno jest patrzeć, jak przewodniczący podrywa autorytet i izoluje podkomisję z relacji z poważnymi partnerami badawczymi, których pozyskanie wymagało tak wielkiego trudu.
Trudno zrozumieć, dlaczego przewodniczący utrudnia lub wstrzymuje dostarczanie partnerom badawczym potrzebnych danych, nie akceptuje przeprowadzenia koniecznych, zgłaszanych przez tych partnerów badań przy jednoczesnym zmuszaniu ich do zakończenia prac i postawienia wniosków na podstawie niepełnych informacji. W najlepszym wypadku to może skutkować bardzo dużą ogólnością.
Złe traktowanie, niedotrzymywanie słowa, eufemistycznie mówiąc, a w zasadzie należałoby powiedzieć oszukiwanie partnerów, także jeśli chodzi o umowy i warunki pracy, wzbudza ich nieufność, zraża i powoduje ich wycofanie się ze współpracy, buduje niepożądaną opinię w międzynarodowym środowisku śledczym.
Monopolizowanie wszelkich kontaktów zewnętrznych przez przewodniczącego przy braku jego kompetencji przynosi opłakane skutki i uniemożliwia dojście do celu.
Bezcenne i solidne wyniki badawcze niewielkiej grupy członków podkomisji niejednokrotnie są osiągane wbrew wewnętrznie kreowanym przeszkodom organizacyjnym. W dodatku wypracowane z takim trudem niezwykle precyzyjne osiągnięcia są mieszane przez przewodniczącego z nonsensownymi czy wątpliwymi ustaleniami i prezentowane publicznie w niewiarygodny sposób.
Regułą już się stało ucinanie ważnego procesu badawczego na ostatniej prostej w celu otrzymania jakichkolwiek wyników na kolejną rocznicę katastrofy smoleńskiej. Procesu podjętego najczęściej wbrew przeszkodom, w warunkach organizacyjnych niebywałego marnowania czasu.
Co teraz?
Nie jesteśmy skazani na przewlekłość i chaos. Nie musi tak być. Mamy odkrycia badawcze kilku bardzo utalentowanych członków podkomisji, zapoczątkowane jeszcze na długo przed powstaniem tego organu i często uzyskiwane pomimo aktywnych działań przewodniczącego, aby je utrudnić (w co, zdaję sobie sprawę, niezwykle trudno uwierzyć). Są to tak poważne osiągnięcia, że można je uznać za filary śledcze dla rozstrzygającego, wiarygodnego i obiektywnego raportu końcowego. Zasługują one na właściwe dokończenie, uzupełnienie i udokumentowanie zgodnie z uznanymi standardami badania wypadków lotniczych, gdyż dostarczają w ten sposób potrzebnych i obiektywnych odpowiedzi, pozwalających na zamknięcie sprawy wiarygodnymi konkluzjami. Pozwoli to na zaleczenie ran oraz umożliwi podjęcie niezbędnych działań naprawczych w celu uniknięcia podobnej tragedii w przyszłości. Wymaga to zmiany na stanowisku przewodniczącego na osobę, która oprócz woli dojścia do prawdy przyjęłaby podejście naukowe i oparte na dowodach, miałaby zdolności organizacyjne zarządzania projektami i kompetencje pozwalające przeznaczyć większość energii na dochodzenie, a nie na konflikty i sztucznie tworzone przeszkody. Mogę zaproponować prof. Biniendę jako osobę spełniającą te kryteria.
Glenn Jorgensen
Artykuł z 8/2021 numeru tygodnika „Sieci”.
WAŻNE TAKŻE W TYM TEMACIE: TYLKO U NAS. Prof. Piotr Witakowski: O warunkach badania Katastrofy Smoleńskiej. Trzeba dać świadectwo prawdzie
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/540360-badanie-tragedii-smolenskiej-co-sie-dzieje