Ewa Stankiewicz-Jorgensen należy do osób niezłomnych i niezwykle wytrwałych. Od niemal jedenastu lat walczy o prawdę na temat tego co wydarzyło się 10 kwietnia 2010. I bynajmniej nie walczy o to z Rosjanami. Cały czas zmagać się musi z tymi, którzy aktualnie mają w Polsce dostęp do informacji. Z polskimi politykami, I to z takimi, którzy powinni – zdawałoby się – mieć diametralnie różne podejścia do sprawy Smoleńska, do racji stanu, do zasad moralnych. Czyli zarówno z tymi spod sztandarów „zielonej wyspy” i tymi z obozu „dobrej zmiany”.
Sześć lat temu wydawało mi się, że ta prawda o 10 kwietnia ujrzy wreszcie światło dzienne. Zjednoczona Prawica obsadziła swymi ludźmi Ministerstwo Sprawiedliwości, służby specjalne, a przede wszystkim Ministerstwo Obrony Narodowej. Wydawało mi się, że jest to kwestia kilku miesięcy, może roku, kiedy przedstawiony zostanie raport o tym, co właściwie wydarzyło się w Rosji. Wierzyłem w to nawet jeszcze gdy już mijał rok. Nadzieję dawały optymistyczne zwiastuny, jak choćby ta obietnica pana Antoniego Macierewicza, którą złożył 2 września 2016 roku o godzinie 19:57 w TVP1, że jeszcze tego samego miesiąca (we wrześniu 2016) podkomisja smoleńska opublikuje nagrania z kokpitu tupolewa lecącego 10.04.2010 do Smoleńska. Wiceprzewodniczący PiS mówił:
„Ujawnione zostaną prawdziwe nagrania załogi tupolewa. Te, które oddają rzeczywisty przebieg wypadków, a nie jakiś chaos, z którego nie można było wyłowić żadnego słowa. (…) To jest bardzo ważny materiał. Będziecie mogli państwo usłyszeć, jak organizowano fałszerstwo tego, co zostało nazwane raportem państwa polskiego. Tu nic nie będzie udawane. Pokazuje, jak przygotowywano fałszerstwo. Sam byłem wstrząśnięty. Takiego cynizmu naprawdę dawno nie widziałem.”
Minęło od tej obietnicy ponad pięć lat. Nie usłyszeliśmy nic. Na sprawę Smoleńska nałożone zostały ciężkie pieczęcie milczenia.
Kiedy w październiku ubiegłego roku, na uroczystości 10 lecia „Solidarnych 2010” obejrzałem fragment filmu wyreżyserowanego przez panią Ewę Stankiewicz-Jorgensen, pomyślałem sobie, że pojawiło się wreszcie „coś”, na co czekałem od dekady. Była to także pierwsza rzecz, wnosząca w przeciągu ostatnich sześciu lat, coś nowego w sprawie Smoleńska. W tym krótkim fragmencie dokumentu, który wówczas obejrzałem, było kilka nieznanych mi relacji, kilka zupełnie nowych zdjęć. Uwierzyłem, że Smoleńsk nie został zupełnie zamrożony.
Okazuje się, że się myliłem. Ktoś jednak zablokował emisję. Niemal w ostatnim momencie. Decyzja ta była stricte polityczna, więc nie przypuszczam, aby tym decydentem – o którym mówi autorka filmu - był ktoś z byłej ekipy Donalda Tuska.
Czy na Smoleńsk obecnie trzeba mieć licencję? Czy ktoś chce mieć licencję na prawdę? Podobną do tej jaką sobie uzurpowała Mieżdunarodnaja Awiocjonnaja Komisja pani Anodiny. Jeśli chodzi o podejście do prawdy – ja wielkiej różnicy pomiędzy działaniem cenzorów i fałszerzy nie widzę. Niezależnie od tego jakiej byliby oni proweniencji.
Może więc – jak to zasugerowała w jednym z wywiadów sama autorka dzieła - należałoby zrobić zbiórkę i wykupić od TVP prawa do filmu. Oraz umieścić go, choćby na platformie „Solidarnych 2010”, wraz z innymi materiałami i dokumentami o Smoleńsku. Wszystkimi, czyli również tymi, które nie pasują do żadnej z oficjalnych wersji. Może udałoby się przy S2010 stworzyć takie Centrum, gdzie schodziłyby się drogi wszystkich poszukujących prawdy. Jeśli na Smoleńsk nałożono rygle i żelazne sztaby – to uważam, że bezwzględnie należałoby tak zrobić. Wówczas każdy, kto jest głodny prawdy wiedziałby przynajmniej gdzie jej można – z dozą największego prawdopodobieństwa – szukać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/536390-ewa-stankiewicz-o-smolensku-ciezkie-pieczecie-milczenia