Sprawa rozwija się w sposób przewidywalny. Portal wPolityce.pl, który poinformował o włączeniu drugiego tupolewa do materiałów śledztwa, został skarcony przez środowisko „Gazety Polskiej” i szefa Podkomisji. Czuję się więc w obowiązku odnieść się do ich stanowiska.
Najpierw garść faktów. W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy do Prokuratury Krajowej napływały kolejne sygnały o niszczeniu TU-154M nr 102. Zawiadamiali o tym pełnomocnicy (co najmniej dwóch) pokrzywdzonych, czyli rodzin ofiar. Prokuratura również innymi kanałami otrzymywała informacje, że źle się dzieje w Mińsku Mazowieckim, bo samolot jest przedmiotem prac członków Podkomisji, które oznaczają de facto niszczenie maszyny.
Śledczy poprosili więc MON o inwentaryzację części samolotu i ustalenie gdzie znajdują się zdemontowane, brakujące elementy, w jakim są stanie i przywrócenie pierwotnego wyglądu samolotu. Inwentaryzacja wykazała, że doszło do „uszkodzenia krytycznych elementów siłowych konstrukcji płatowca, spowodowanych badawczą działalnością Podkomisji do Ponownego Zbadania Wypadku Lotniczego”, a „charakter tych zmian jest trwały i nieodwracalny”. Aby uniemożliwić dalsze niszczenie samolotu, postanowiono włączyć go do materiału dowodowego. Oznacza to, że od teraz jego dysponentem jest prokuratura i to ona decyduje, jakie prace można z nim wykonywać.
Gdzie tu wina portalu wPolityce.pl, moja i Marcina Wikły, którzy to ujawniliśmy? W czwartek poznaliśmy treść postanowienia prokuratury wraz z uzasadnieniem i w czwartek o tym poinformowaliśmy. Niektórzy doszukują się w tym jakichś sensacji, „zleceń”, „wojny z Podkomisją”. Wyjaśniam zatem, że tak nie jest. Jeśli nie my, to w końcu poinformowałby o tym ktoś inny. Sporo osób o tym wiedziało. A uznania drugiej „tutki” za dowód w sprawie chciały rodziny ofiar katastrofy zaniepokojone tym, co dzieje się w Mińsku Mazowieckim.
Na dowód tego, jak wyglądało „badanie” Podkomisji, publikujemy kolejne zdjęcia – te wykonano przed rokiem, możliwe więc, że TU-154M nr 102 dziś znajduje się w dużo gorszym stanie.
Każdy może ocenić, czy tak powinno wyglądać postępowanie z samolotem bliźniaczym do tego, który rozbił się w Smoleńsku.
Na ujawnienie tych informacji szef Podkomisji zareagował wyjątkowo nieładnie.
Artykuł portalu wPolityce.pl jest brutalnym i kłamliwym atakiem na komisję badającą tragedię smoleńską w momencie, gdy jej prace zbliżają się do finału. Podobny atak portal ten przypuścił w kwietniu 2018 r., gdy komisja przygotowywała raport techniczny (…) Widać, że ktoś za wszelką cenę nie chce dopuścić do ujawnienia prawdy o tragedii smoleńskiej. Tym razem próbuje się uniemożliwić dokończenie badań niezbędnych do analiz NIAR (Narodowy Instytut Badań Lotniczych) w Wichita, w USA.
Jest mi przykro, że b. minister obrony jakąkolwiek krytykę odbiera jako „brutalne i kłamliwe ataki”. Gdy tylko ktoś nie zgadza się z nim w 100 proc., zasługuje na głęboką podejrzliwość i miotanie ciężkich oskarżeń o utrudnianie wyjaśnienia naszej narodowej tragedii. Przez lata za pisanie o Smoleńsku znosiłem inwektywy ze strony „Gazety Wyborczej”, zniosę i te ze środowiska „Gazety Polskiej”. Znaczą dla mnie dokładnie tak samo mało. Bo też „GPC” obronę Podkomisji tytułuje słowami „Medialne torpedowanie prac komisji Macierewicza”. Swoje trzy grosze dorzuca w tym artykule Ewa Stankiewicz:
Obawiam się, że przedstawianie niezbędnych prac badawczych z sugestią, że to niszczenie, ma storpedować końcówkę bardzo specjalistycznych i potrzebnych badań. To, że robi się to teraz, na samym finiszu prac w Mińsku za pomocą nieaktualnych i wprowadzających w błąd zdjęć sprzed pół roku, jest bardzo niepokojące.
Ewa występuje tu w podwójnej roli, powiedziałbym, że nawet trochę niezręcznej. Poza bowiem byciem publicystką, broni swojego męża, który, zdaje się, jest głównym autorem „prac badawczych” w Mińsku. Już się kiedyś na naszym portalu o to spieraliśmy, a dziś niewiele mam do dodania, odsyłam więc do tego tekstu:
Więcej powagi, profesjonalizmu i przejrzystości! W odpowiedzi Ewie Stankiewicz
Co zaś do „nieaktualnych i wprowadzających w błąd” zdjęć – czy Ewa chce zasugerować, że wycięte fragmenty samolotu zostały wstawione na miejsce? Że połamane elementy zostały na nowo wyprodukowane i zamontowane w kabinie pasażerskiej? Że skrzydło już nie ma dziur? Wolne żarty. Ten samolot znajduje się w opłakanym stanie.
Przewodniczący Podkomisji na łamach „GPC” atakuje nie tylko nasz portal, ale i prokuraturę:
Ustawa Prawo lotnicze oraz porozumienie ministra sprawiedliwości i ministra obrony narodowej z 2014 r. przesądzają o tym, że komisja i prokuratura mają równy dostęp do dowodów, a w wypadku różnicy zdań powinno dojść do spotkania prokuratora i przewodniczącego komisji celem porozumienia. Prokuratura w tej sprawie nie sygnalizowała takiej potrzeby. Oznacza to, że wszelkie próby zawłaszczenia materiału dowodowego są bezprawne i muszą zostać uznane za nieważne
Nie wiem dlaczego pan marszałek powołuje się tu na ustawę Prawo lotnicze. Tylko w jednym miejscu pojawia się w niej słowo „prokurator” i to w zupełnie innym kontekście. Co zaś do porozumienia zawartego w 2014 r. między Andrzejem Seremetem (a nie ministrem sprawiedliwości) i Tomaszem Siemoniakiem, to choćby nie wiem na co się ci panowie umówili, dokument przez nich podpisany nie stoi ponad kodeksem postępowania karnego i rozporządzeniem ministra sprawiedliwości zawierającym „Regulamin wewnętrznego urzędowania powszechnych jednostek organizacyjnych prokuratury”, a te właśnie akty prawne dają śledczym możliwość decydowania o uznaniu czegoś za materiał dowodowy.
Podsumowując, dobrze się stało, że Prokuratura Krajowa podjęła taką decyzję i znalazł się prokurator, który podpisał się pod tym postanowieniem. To krok absolutnie niezbędny dla zabezpieczenia materiału dowodowego.
Choć oczywiście krok spóźniony. Czy tylko członkowie Podkomisji mają na sumieniu stan TU-154M nr 102? Naturalnie nie. Zaniedbania sięgają wielu lat. Decyzja tej prokuratury jest więc mocno spóźniona o trzy i pół roku! Dlaczego zwlekano tak długo? Dlaczego nie wdrożono odpowiednich procedur tuż po przejęciu postępowania w 2016 r., albo choć wtedy, gdy powzięto pierwsze informacje o tym, co dzieje się w 23. Bazie Lotnictwa Taktycznego im. Jana Zumbacha?
Prokuraturę jako instytucję można zaś obwinić o osiem lat zaniedbań.
Przypomnę, że kilka lat temu MON planowało sprzedać „102”. Po tym jak w sierpniu 2011 r. tupolew wrócił z Afganistanu z delegacją rządową, ogłoszono, że na „tutkę” poszukiwany jest kupiec. Było to kilka dni po ogłoszeniu raportu komisji Millera.
Wtedy to, dokładnie 31 sierpnia 2011 r., mec. Piotr Pszczółkowski (dziś sędzia Trybunału Konstytucyjnego) w imieniu swojego klienta Jarosława Kaczyńskiego złożył do Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie wniosek, by zwrócono się do MON o niesprzedawanie samolotu, bo może być potrzebny do badań w prowadzonym śledztwie.
Ostatecznie maszyny nie sprzedano, ale też nie zadbano o nią w sposób adekwatny do jej znaczenia. Nie stała się dowodem w sprawie, lecz przez lata wystawała sobie pod gołym niebem w Mińsku i niszczała. Nie przeszkadzało to szefom MON – ani Tomaszowi Siemoniakowi, ani później Antoniemu Macierewiczowi. Samolot został przeciągnięty do odległego o 100 m hangaru dopiero po tym, jak w lutym 2018 r. z Marcinem Wikłą opisaliśmy, w jakich warunkach jest trzymany.
Dziś TU-154M nr 102 jest kłopotem dla wszystkich stron tej sprawy. Prokuratura wreszcie podjęła słuszną decyzję, ale teraz będzie musiała ją podtrzymać i zetrzeć się w sporze o samolot z Podkomisją.
Podkomisja będzie musiała gęsto tłumaczyć się nie ze skanowania maszyny, lecz z nieodwracalnego uszkodzenia mienia wojskowego.
To też twardy orzech do zgryzienia dla ministra obrony i dowódcy bazy w Mińsku – bo w czasie gdy samolot był cięty, stacjonował na podległym im terenie jednostki wojskowej.
W tym wątku nie ma zwycięzców, są sami przegrani. Na czele z dziennikarzami, których spotykają kalumnie, bo o problemie poinformowali. Niniejszym deklarują więc, że w dalszym ciągu będą uczciwie wykonywać swoją pracę.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/474453-o-co-chodzi-w-sporze-o-tu-154m-nr-102-nowe-zdjecia