Trochę to niedorzeczne, ale niektórzy do zrozumienia bardzo prostego przekazu potrzebują odrębnej instrukcji obsługi. Mój oraz Marka Pyzy tekst z tygodnika „Sieci” doczekał się wielu, najczęściej nieco przestrzelonych polemik. Dlaczego przestrzelonych? Bo, jak w starej polskiej komedii, odpowiadają one na pytania, które jeszcze nie zostały zadane, zaliczono je jednak awansem…
Po kapiszonach o srebrnych wieżach Kaczyńskiego w „Gazecie Wyborczej” to chyba standard, dla mnie nowość, ale spróbuję napisać „instrukcję obsługi własnego newsa”. Cóż można wyczytać ze wspomnianego artykułu w tygodniku „Sieci”? Uporządkujmy:
1) Prowadząca śledztwa smoleńskie Prokuratura Krajowa nawiązała współpracę z trzeba laboratoriami i zleciła im zbadanie próbek pobranych z tupolewa. To po ekshumacjach drugi etap dochodzenia.
2) Jakie zadanie postawiono labom przez śledczych? Wyszczególniono ok. 20 substancji, których obecność mają potwierdzić albo wykluczyć badania w Belfaście, Rzymie i Kent.
3) Z naszych informacji wynika, że kilka tygodni temu do prokuratury nadeszło pismo z Anglii. Forensic Explosives Laboratory (FEL) stwierdza w nim, że przebadano kilkadziesiąt z 200 dostarczonych próbek i na zdecydowanej większości z tych przebadanych kilkudziesięciu odnaleziono ślady poszukiwanych materiałów.
4) Napisaliśmy, że „chodzi o trotyl, ale też inne składowe”. Może to nie jest bardzo fachowe określenie, ale nie o chemiczną wiedzę tutaj chodzi. Fakt jest taki, że - powtórzmy to, by nie umknęło - znaleziono ślady poszukiwanych materiałów.
5) Napisaliśmy także bardzo wyraźnie, że nie można na tym etapie wyciągać z tego brytyjskiego badania ŻADNYCH wniosków, że na to przyjdzie czas i zrobi to specjalnie do tego powołany zespół śledczych.
6) Wniosek jest jeden - brytyjskie ustalenia przeczą temu, co przed laty wyszło z badań w Centralnym Laboratorium Kryminalistycznym Policji (CLKP). To wręcz dopełnienie swoistego aktu oskarżenia wobec polskich ekspertów, którzy powinni za „skręcanie” wyników odpowiedzieć.
Tylko tyle. A spowodowało taką panikę…
PRZECZYTAJ KOMENTARZ MARKA PYZY: To były materiały wybuchowe. W odpowiedzi chemikowi Orlińskiemu i jego kompanom
Są bowiem środowiska, dla których fakt znalezienia materiałów wybuchowych na szczątkach tupolewa, który rozbił się w Smoleńsku jest załamaniem pewnej narracji, w którą inwestują od lat. Przez pierwsze lata badania katastrofy chodziło o to, by dochodzenie jak najszybciej zamknąć i to się prawie udało. Raport komisji Jerzego Millera to wciąż - niestety - jedyny oficjalny dokument wydany przez państwo polskie po badaniu 10/04.
Po 2015 roku i zwycięskich dla PiS wyborach stało się jasne, że sprawa nie zostanie tak szybko zamieciona pod dywan, a wątpliwości będą wyjaśniane, co konsekwentnie robi „zespół śledczy numer 1” w Prokuraturze Krajowej.
Zadanie dziś jest więc inne, należy sprawę gmatwać, brnąć w niezrozumiałe dla ludzi szczegóły, by poczuli, że mierzą się z materią, której pojąć się nie da. Jeśli umysł czegoś nie obejmuje, to odrzuca, dlatego na tak wiele osób samo hasło „Smoleńsk” działa odpychająco. Automatycznie odwracają głowę, co jest niewątpliwym sukcesem tych, którzy sprawę uznają za wyjaśnioną.
Dlatego teraz, po ujawnieniu informacji z Anglii, że w FEL odkryto ślady materiałów wybuchowych dyskusja jest spychana w kierunku specjalistycznych dywagacji. Jakie to materiały? Jakie stężenie? Jakie próbki? Kiedy i skąd pobrane? Nie mam problemu z tym, że domorośli „chemicy” chcą i mogą się w to bawić. Proszę bardzo, ale nas w to nie wciągajcie. W tekście w tygodniku „Sieci” napisaliśmy tyle, ile mogliśmy i chcieliśmy napisać. Macie doprecyzowujące pytania? Zadajcie je prokuraturze, która teraz milczy, ale w końcu nasze newsy potwierdzi.
Na koniec powtórzę: nie interpretujemy w żaden sposób faktu znalezienia śladów materiałów wybuchowych. To nie czas na to, ani też nie taka jest nasza rola.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/439711-informacja-o-trotylu-na-wraku-tu-154m-to-prosty-przekaz