W ostatnim numerze tygodnika „Sieci” Marek Pyza i Marcin Wikło piszą o wizycie w Smoleńsku prokuratorów, którzy prowadzą śledztwo w sprawie śmierci polskiej delegacji państwowej w 2010 roku na terenie Rosji. W rozdziale pt. „Wybrakowany tupolew” autorzy nie opisują stanu wraku rozkradzionego w Smoleńsku, ale odnoszą się do badanego obecnie przez Podkomisję bliźniaczego tupolewa znajdującego się w Polsce. Jednocześnie alarmują, że z oględzinami siostrzanego statku powietrznego, które są w planach prokuratorów, „może być gorzej”.
Po tym jak w wyniku badań samolot został częściowo rozebrany na wymagane potrzeby współpracujących z Podkomisją ekspertów z amerykańskiego Instytutu NIAR, którzy przygotowują elektroniczny model tupolewa, autorzy artykułu twierdzą, że niektóre elementy „zniknęły”. Cytuję:
Niestety, jak się dowiedzieliśmy, samolot został zdekompletowany, zniknęła część jego elementów i wojsko ma problem z ponownym jego złożeniem.
Zastanawiam się, dlaczego badania polegające na pobieraniu pomiarów, próbek materiałowych do szczegółowych oględzin, nazywane są przez dziennikarzy „znikaniem” i „brakowaniem”?
Nie wiem, kto jest źródłem tych informacji przekazywanych autorom tekstu i dlaczego one nie zostały zweryfikowane w podkomisji przed opublikowaniem. Z przykrością muszę stwierdzić, że nie tylko są one nieprawdziwe, ale uderzają w istotę niezwykle ważnych badań, postępujących tylko i wyłącznie dzięki sporemu wysiłkowi i determinacji poszczególnych członków Podkomisji, wbrew bardzo wielu przeciwnościom i warunkom pracy. Jakie elementy samolotu Marek Pyza i Marcin Wikło mają na myśli? Co jest przeszkodą w złożeniu tupolewa (które już zostało wykonane) i w jego oględzinach? I dlaczego nie można w tej gestii współpracować? W wielu krajach śledczy katastrof lotniczych i prokuratorzy dzielą się dowodami – nie hipotezami oczywiście, ale pozyskanymi dowodami. Zwłaszcza że prokuratura – jeśli nie chce skorzystać z prac Podkomisji – powinna wykonać tę samą pracę. A jeśli chce ją wykonać równie dokładnie, nie ominie jej rozłożenie tupolewa na części pierwsze.
Otóż na potrzeby badań amerykańskiego Instytutu sukcesywnie są dokonywane prace, do których samolot musi być odpowiednio przygotowany, wysyłane są wymagane pomiary, elementy i próbki materiałowe. Istnieje szczegółowa dokumentacja w tej sprawie włącznie z zapisem systemu namierzania przesyłek. W tym kontekście mowa o zdekompletowaniu samolotu jest zdumiewająca. Czy autorom przyszłoby do głowy oskarżać prokuratorów, którzy chcą wysłać materiał do badań do laboratorium, że ingerują w ciała ofiar podczas sekcji w wyniku prac ekshumacyjnych? Sugerując jednocześnie szkodę – bo przecież w kontekście badań Podkomisji mówią o „wybrakowaniu” i „zniknięciu”.
Właściwe badanie wypadków opiera się na wiedzy. Znajomości reakcji samolotu i jego podzespołów w danych warunkach. Znajomości podstawowych własności materiałowych, takich jak wytrzymałość i sztywność, biorąc pod uwagę wiek i efekty użytkowania. Wiedzy pochodzącej z testowania rzeczywistych próbek materiałów. Znajomości interakcji pasażerów i siedzeń podczas uderzenia. Takie ustalenia akredytowanych laboratoriów, przy pomocy amerykańskiego Narodowego Instytutu Badań Lotniczych (NIAR) z pewnością pozwolą Podkomisji poszerzyć wiedzę i wyciągnąć dalsze wnioski. Dokładnie tak pracują badacze katastrof na całym świecie i tak też postępują te prace w ramach Podkomisji Ministerstwa Obrony Narodowej.
Tak jak prokuratorzy przesyłają próbki do laboratoriów w Hiszpanii, a dowody z Irlandii nie „znikają”, tylko służą ważnym badaniom, tak próbki materiałowe i elementy bliźniaczego tupolewa są również przedmiotem badań.
Wycofany z użytku tupolew jest niezwykle istotny dla śledztwa. Całe szczęście, że po latach postoju w kiepskich warunkach pod gołym niebem przeniesiono samolot do środka hangaru. I zawalczyli o to właśnie członkowie Podkomisji.
Podkomisja ma bardzo napięty harmonogram wielogodzinnych intensywnych prac dzień po dniu od wielu miesięcy, tak, aby wywiązać się z bieżącego dostarczania tysięcy zdjęć i pomiarów dla zespołu konstruktorów amerykańskiego Instytutu NIAR, w tym danych z trudno dostępnych miejsc tupolewa. Szanując potrzeby prokuratorów Podkomisja wstrzymała pracę w tupolewie i asystuje w procesie składania jego wnętrza, ze świadomością, że większość ponownie zainstalowanych elementów musi zostać znów rozebrana przez Podkomisję po zakończeniu prac prokuratorów.
Autorzy artykułu Tygodnika „Sieci” wydają się postulować zaostrzenie procedur, mówiąc że wstęp do bazy, w której znajduje się bliźniaczy tupolew był niekontrolowany i każdy mógł tam wejść. Marek Pyza podaje tu siebie za przykład (jeśli chodzi o ścisłość, wyłącznie siebie), jak łatwo został wpuszczony. A przecież wchodził nie „z ulicy” ale na zaproszenie i odpowiedzialność współpracujących z amerykańskim Instytutem członków Podkomisji w celu udokumentowania prowadzonych badań, a przede wszystkim uświadomienia ich wagi oraz poziomu precyzji. Dlaczego członkowie Podkomisji nie mieliby możliwości pracy na terenie bazy na przykład z osobami, które uznają za konieczne do efektywnego działania? Zaproszeni zostali również prokuratorzy, z którymi na poziomie roboczym kontakty mogą przynosić pozytywne efekty dla dochodzenia.
Marek Pyza dziwi się łatwości, z jaką wszedł na teren bazy na zaproszenie Podkomisji. Ja z kolei dziwię się utrudnianiu dostępu do tupolewa dokonującej pomiary Podkomisji. Kilka tygodni temu w trakcie prowadzenia żmudnych badań, nadzorujący projekt amerykańskiego Instytutu członkowie Podkomisji przez szereg kolejnych dni nie mogli dostać się do bazy – miejsca swojej pracy – i musieli wycofywać się spod szlabanu wjazdowego oddalonego o godzinę drogi z Warszawy. To wzbudza moje zdziwienie. Ta strata czasu wyspecjalizowanych ekspertów miała miejsce w sytuacji bieżącej presji cotygodniowych roboczych odpraw z amerykańskim partnerem, na których byli oni zobowiązani do dostarczania ogromnej ilości danych. Te restrykcje nie tak dawno temu zablokowały prace w tupolewie na kilka dni. Kiedy procedury są nastawione na utrudnianie realnej pracy, mogę sobie wyobrazić, czym grozi ich zaostrzenie. Nie rozumiem tego postulatu umotywowanego w dodatku „zniknięciem” elementów tupolewa, które nie zniknęły, ale zostały wysłane do badań.
Dla Polski sprawą pierwszorzędną jest wyjaśnienie okoliczności śmierci na terenie Rosji w 2010 r Prezydenta RP i 95 osób kluczowych dla naszego państwa. Wszelkie spory traktuję jako drugorzędne i nie reagowałabym na nie, gdyby nie obawa zablokowania istotnych działań w tej kwestii. Mam duże oczekiwania wobec pracy prokuratury, jednak z prac Podkomisji wynika że wielu kluczowych świadków nie zostało nigdy, ani w 2010 r., ani do dnia dzisiejszego przesłuchanych przez prokuraturę w tej sprawie. Co gorsza, osoby te dalej funkcjonują np. w polskim wojsku. Mam nadzieję że prokuratorzy, którzy odwiedzili ostatnio Smoleńsk, nie mogąc dokonać oględzin, przywieźli choćby ze sobą to, co mogli, np. odpowiednie próbki gleby, czy też dokonali ważnych pomiarów ukształtowania terenu głównego pola szczątków, choćby za pomocą drona.
Zrekonstruowane w 3D przez Podkomisję lewe skrzydło tupolewa ze szczątków odnalezionych na tysiącach zdjęć z miejsca katastrofy oraz składowania wraku, zidentyfikowanych i przypisanych do miejsca w konstrukcji samolotu - pokazuje wyraźnie epicentra eksplozji. Raport techniczny, który w ogromnej większości ustala fakty, również te kluczowe, a poprzednio pomijane, oraz stawia wnioski solidnie umocowane w dowodach, został całkowicie przemilczany.
Potrzebujemy dwóch równoległych niezależnych śledztw, Podkomisji i Prokuratury, wzajemnego udostępnienia dowodów, którymi oba podmioty dysponują w tej sprawie oraz bliskiej współpracy w działaniach związanych z pozyskiwaniem dowodów. Potrzebujemy śledztw dobrze zarządzanych i nie poddanych obstrukcji.
Tytuł i fotografia – od redakcji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/413353-co-sie-dzieje-w-minsku-mazowieckim-z-drugim-tupolewem