Jakie będą owoce wizyty prokuratorów w Smoleńsku? Czy warto było tam jechać, by brać udział w rosyjskim teatrze otwartości i współpracy? Czy warto było statystować przy oględzinach wraku? Czy może to przynieść jakieś korzyści w śledztwie?
Z pozoru można odpowiedzieć na te pytania tak: to była strata czasu, bo przecież prokuratorzy nie mogli zinwentaryzować samolotu, ani nawet własnoręcznie wykonywać zdjęć, mogli tylko życzyć sobie, które elementy samolotu mają sfotografować Rosjanie.
Ale tak mogą mówić tylko ludzie, którzy albo nie znają kulisów śledztwa, albo chcą mu za wszelką cenę zaszkodzić.
Sam byłem zirytowany, gdy dowiedziałem się, do czego ogranicza się rola naszych śledczych na płycie Siewiernego w pierwszych dniach września. Sam najchętniej napisałbym: a dajcie sobie spokój z tą Rosją – bawią się z nami od lat, mataczą w tym śledztwie, coraz ordynarniej odmawiają przysługujących nam praw. Ale nie piszę tego, bo zdaję sobie sprawę, że prokuratorzy nie mają prawa obrażać się na działanie Rosjan, lecz w oparciu o obowiązujące przepisy próbować wyegzekwować cokolwiek. Jaki będzie efekt tej konkretnie wizyty, okaże się, gdy Rosjanie nadeślą dokumentację tam sporządzoną – czyli przede wszystkim zdjęcia, których wykonanie zażyczyli sobie nasi prokuratorzy. Ale chodzi o coś jeszcze – do Smoleńska będą chcieli pojechać zagraniczni eksperci, z którymi współpracę podejmuje prokuratura (zresztą w rozmowach z nami mówili o tym również Amerykanie, którzy pomagają w badaniu podkomisji). Dla doświadczonych badaczy katastrof jest bowiem oczywiste, że jedną z podstawowych czynności są oględziny szczątków samolotu, a nie tylko ich zdjęć. A zatem: mając pełną świadomość rosyjskiego teatru, nie można zrywać wszelkich kontaktów. (Więcej o tym i o kulisach pobytu w Smoleńsku piszemy w najbliższym numerze tygodnika „Sieci”.)
To może i bolesne, może i nieco upokarzające, ale w takich realiach funkcjonujemy dzięki decyzjom podjętym przez polskie władze w kwietniu 2010 r.
Tymczasem wspomnianą narrację o stracie czasu najmocniej kolportuje nie żadna z redakcji konsekwentnie od lat zwalczających poszukiwanie prawdy o Smoleńsku, nie politycy Platformy traktujący raport Millera niczym konstytucję, ale Antoni Macierewicz i przychylne mu media Tomasza Sakiewicza.
Sam przewodniczący podkomisji w tv Republika poproszony o komentarz do wizyty prokuratorów powiedział m.in.:
Cały problem polega na tym, ze właśnie nie wiadomo, jak to nazwać. Najlepiej chyba powiedzieć „błąd” i zamknąć w jakimś sensie drzwi nad tą całą sprawą. (…) Nie wolno sankcjonować, usprawiedliwiać działań prokuratury, które w wymiarze międzynarodowym zostały potępione.
To drugie zdanie nawiązuje do czerwcowej rezolucji komisji prawnej i praw człowieka Rady Europy, która mówi o konieczności zwrotu wraku Polsce. Ale rezolucja ta nie potępia żadnych działań polskich śledczych! Wyjaśnijmy: prokuratura nie jest od zajmowania się rezolucjami RE. Od tego mamy rząd, a zwłaszcza MSZ (który bezsprzecznie powinien się sprawą zająć). Prokuratura prowadzi śledztwo i w reżimie międzynarodowej pomocy prawnej może dochodzić przeprowadzenia pewnych czynności. I z tej perspektywy – prawnej – mówienie o jakimś „błędzie”, nad którym należy „zamknąć drzwi” jest kompletnie niezrozumiałe.
No, chyba że ignorujemy przepisy prawa tak samo, jak ignorują je Rosjanie. Ale tego chyba nikt o zdrowych zmysłach nie oczekuje od Prokuratury Krajowej?
Co jeszcze dziwniejsze, Antoni Macierewicz w czasie wizyty prokuratorów skarżył się, że kierowana przez niego podkomisja nie otrzymała zaproszenia do tego wyjazdu. Jakby nie zauważał, że reżimy prawne prowadzenia tej sprawy przez jego instytucję i przez śledczych zupełnie się różnią. Nie jest zadaniem prokuratury zapraszanie osób spoza śledztwa do udziału w czynnościach procesowych – to raz. A dwa – zgoda Rosjan na oględziny wraku dotyczyła prokuratorów oraz współpracujących z nimi ekspertów. Macierewicz doskonale o tym wszystkim wie. Dodatkowo sam podważał sensowność tego wyjazdu po tym, jak Rosjanie odmówili przeprowadzenia rekonstrukcji wraku w Smoleńsku. Skąd więc nagłe pragnienie uczestniczenia w tych pracach?
Dodatkowy przykry fakt jest taki, że formalnie podkomisja nie ma partnera do rozmów po stronie rosyjskiej. Nie jest nim Komitet Śledczy FR, który po rosyjskiej stronie prowadzi postępowanie. Mógłby być nim MAK, ale wówczas, gdy jeszcze prowadził sprawę katastrofy smoleńskiej. Po jej zamknięciu, nie łamiąc żadnych przepisów może lekceważyć wszystko, czego zażąda polska podkomisja. To pokłosie decyzji polskiego rządu w kwietniu 2010 r., z którym dziś już chyba nic nie da się zrobić.
Ostatnich wypowiedzi Antoniego Macierewicza nie da się więc czytać inaczej niż jako kolejnej odsłony walki z prokuraturą o palmę pierwszeństwa w badaniu Smoleńska.
Podobnie należy traktować publikację „Gazety Polskiej” sprzed tygodnia. W czasie pracy śledczych na Siewiernym z okładki zakrzyknęła ona, że „Rosjanie podmienili czarne skrzynki”. Tekst na ten temat aż roi się od przekłamań i nadinterpretacji, ale przede wszystkim pomija on zasadniczą część dokumentacji, z której wzięły się te okładkowe rewelacje. Otóż do obu protokołów z odnalezienia czarnych skrzynek (jeden sporządzony między 14:30 a 20:55, drugi – pomiędzy 20:00 a 22:40) zostały załączone fotografie. Porównanie zdjęć rejestratorów wykonanych po południu (jeszcze w wyraźnym świetle słonecznym) i wieczorem (przy użyciu lampy błyskowej) pozwala na łatwe dostrzeżenie tych samych uszkodzeń (Pomijam już fakt, że przy pierwszych oględzinach – w trakcie których bardziej skupiano się na poszukiwaniu szczątków ofiar – rejestratory były po prostu bardziej ubłocone niż przy sporządzaniu wieczornego, dokładniejszego opisu). Pytanie więc: dlaczego bezkrytycznie przyjmujemy tekst protokołu (we wcześniejszym nie zauważono uszkodzeń, w późniejszym już je opisano), a fotografie uznajemy za niewiarygodne?
Podzieliłem się tymi wątpliwościami w poniedziałek w telewizji wPolsce.pl. W środę „Gazeta Polska” oznajmiła: zdjęcia do rosyjskich protokołów są niewiarygodne, bo nie nadesłano wszystkich, jakie zostały wówczas zrobione. Ręce opadają…
Chcę wyraźnie zaznaczyć: nie bronię tezy o oryginalności przekazanych Polsce zapisów rejestratorów. Nie twierdzę, że bez wątpienia skrzynki leżały w miejscu znalezienia przez cały dzień, ale podkreślam: na dziś nie istnieją żadne materialne dowody na to, że skrzynki podmieniono (najmocniejszą z poszlak jest tu cytowana w rosyjskich mediach popołudniowa wypowiedź Siergieja Szojgu, jakoby rozpoczęto już badanie skrzynek).
Po co więc publikować taki artykuł? Czy jego celem miało być tylko pokazanie, że jakiekolwiek rozmowy czy czynności z Rosjanami nie mają sensu? Znów chodziło tylko o uderzenie w prokuraturę? Dlaczego „Gazeta Polska” „dotarła” do tych protokołów dopiero teraz, skoro podkomisja dysponuje nimi od dawna? I dlaczego po raz kolejny ogłasza jakąś sensację argumentując ją na żenującym poziomie faktograficznym? To szkodzi tej sprawie.
Wracając do podkomisji, zasadne jest dziś stawianie pytania: czy ona w ogóle istnieje? Jak słyszę od części jej członków: formalnie nie. A to dlatego, że wszystkim pracującym w niej osobom 31 sierpnia skończyły się umowy. Dotychczas nie podpisano nowych. Nie istnieje nawet aktualna lista członków podkomisji do zatwierdzenia. Nie jest zaaprobowana przez departament kadr MON, nie dotarła jeszcze nawet do Inspektoratu Bezpieczeństwa Lotów w Poznaniu, który uczestniczy w procesie powoływania składu podkomisji.
Jak więc to ciało funkcjonuje? Na jakiej podstawie prawnej działają jego członkowie, czym zajmują się w nowej siedzibie?
Inna sprawa, że niektórzy nie mają tam wstępu. Tzn. mają, ale jako goście. Przewodniczący podkomisji wykorzystał moment przenosin z ul. Klonowej na Kolską do nieprzyznania pięciu członkom pełnych uprawnień do korzystania z pomieszczeń oraz archiwów podkomisji. Znamienne, że chodzi o tych ludzi, którzy odmówili podpisania tzw. raportu technicznego (wobec nieuwzględnienia ich merytorycznej krytyki tego „dokumentu”).
Czas już pisać wprost, bo sytuacja robi się kuriozalna i niebezpieczna: ci z członków podkomisji, którzy ośmielają się podawać w wątpliwość część jej ustaleń, są sekowani.
Warto tu przywołać wypowiedzi, które padły 14 marca 2018 r. na spotkaniu Antoniego Macierewicza z rodzinami ofiar katastrofy. Jedna z osób zapytała przewodniczącego:
Kolejna moja uwaga, to jest właściwie prośba. Panie Ministrze, chciałabym aby nam Pan to zagwarantował, że jakiekolwiek pojawią się rozbieżności, czy głosy, nie wiem, adwokatów diabła, to każdy z członków Podkomisji będzie mógł te wątpliwości wyrazić, nikt za to nie zostanie poddany ostracyzmowi, nikt nie zostanie z tej komisji wyrzucony. Chcielibyśmy, żeby w tym kształcie komisja, już parę osób – jak wiemy – zrezygnowało z prac w niej, dotrwała do końca badań, nawet jak podnosi jakieś wątpliwości. Mówię o tym nie bez przyczyny, mam taką prośbę żebyśmy mogli liczyć na to, że każdy kto stara się wyjaśnić Smoleńsk, miał szansę wypowiedzieć, nawet jeśli będzie miał głos odrębny, będzie miał szansę bez szykan i reperkusji wyrazić swoje wątpliwości. I rzeczywiście dopuśćmy wątpiących, rozmawiajmy merytorycznie, rozmawiajmy argumentami, a nie obelgami.
Na co Antoni Macierewicz odpowiedział:
Szanowni Państwo, ale nie ma takiej możliwości, póki ja jestem członkiem i przewodniczącym tej komisji, żeby ktoś z niej został wyrzucony. Poza sprawą jedną, która miała zupełnie inny charakter i nie była związana z żadnymi tam różnicami, nazwijmy to merytorycznymi, za to na pewno nikt nie będzie z komisji wyrzucony, nie ma co do tego cienia wątpliwości. A w każdym razie… ostatecznie decyduje Minister Obrony Narodowej, więc tutaj przewodniczący komisji ma ograniczone… Może być tak, że Minister Obrony Narodowej coś zadecyduje poza Przewodniczącym. Tak może być, tak może być, ale ja na pewno takiej zgody na taką decyzję, ja takiej decyzji nie zaaprobuję, ani takiej decyzji nie zainicjuję. To w tej materii, w ogóle nie ma takiego problemu, tak bym powiedział: nie ma takiego problemu. Różnice bywają duże, bywają bardzo duże co do meritum, co do meritum. Za to szykany? Wyrzucanie? Znaczy, inny świat, pani doktor, po prostu inny świat. W tym świecie, w którym obraca się komisja, takich możliwości w ogóle nie ma, żeby było jasne, i nie będzie na pewno. Zapewniam, że dołożę wszelkich starań, żeby nie było w raporcie rzeczy, które mogłyby być skutecznie kwestionowane, nie: które będą kwestionowane, tylko: które mogą być skutecznie kwestionowane na obszarze naukowym.
A więc dziś jest tak, że z komisji jeszcze nikt nie jest wyrzucony, ale ci, którzy mają inne zdanie odnośnie ustaleń, są po prostu spychani na margines, zabiera się im karty do otwierania drzwi, uniemożliwia dostęp do komputerów z dokumentami etc. Inny świat…
Na koniec napiszę wprost: „Gazeta Polska” bądź któraś z jej mutacji za chwilę zapewne ponownie napisze, że niniejszym przypuściłem „brutalny atak na Antoniego Macierewicza”, inaczej nie potrafi. Odpowiem więc z góry: to żaden atak, lecz wyraźny sprzeciw wobec niedopuszczalnych metod, jakie stosowane są przy wyjaśnianiu naszej narodowej tragedii. W czasach Platformy, Millera i Parulskiego walczyliście o to, by było przejrzyście, uczciwie, z wyjaśnianiem wątpliwości i nierepresjonowaniem tych, którzy je mają. Dziś sami wchodzicie w ich buty.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/412314-boj-o-smolenska-palme-pierwszenstwa