**Gen. Paweł Bielawny to, jak dotąd, jedyny prawomocnie skazany przez sąd za nieprawidłowości związane z tragedią smoleńską. Po kilku latach udzielił pierwszego wywiadu. Jak tłumaczy w „Newsweeku”, zdecydował się mówić dlatego, że jego żona straciła pracę w Służbie Ochrony Państwa. Ale przy okazji
Przypomnijmy – byłego wiceszefa BOR oskarżyła prokuratura kierowana przez Andrzeja Seremeta. Wyrok w pierwszej instancji zapadł w czerwcu 2016 r., w apelacji – w kwietniu 2017 r. Kara: 1,5 roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata, 5-letni zakaz zajmowania stanowisk w BOR i 10 tys. zł grzywny.
Bielawny oskarżony był o niedopełnienie obowiązków związanych z planowaniem, organizacją i realizacją ochrony premiera i prezydenta w Rosji. Skutkowało to – jak napisała w akcie oskarżenia prokuratura, a w wyrokach potwierdziły sądy - „znacznym obniżeniem bezpieczeństwa ochranianych osób”. Chodziło m.in. o brak rozpoznania przez BOR lotniska w Smoleńsku, niesprawdzenie tras przejazdu prezydenta. Drugi zarzut dotyczył poświadczenia nieprawdy w dokumentach, przyznajmy – w błahej sprawie: współpracującego z BOR fotografa wpisano w papierach jako funkcjonariusza Biura.
Co mówi generał po roku od wyroku?
Jestem oficerem, przyjmuję wyroki sądów, ale to nie znaczy, że się z nimi zgadzam. Sąd skazał mnie niejako w zastępstwie – przede wszystkim za to, że mimo informacji o o wyłączeniu z użytkowania lotniska w Smoleńsku i złych warunkach technicznych BOR nie dostosowało się do sytuacji. Tyle że wcześniej tę fatalną sytuację na Siewiernym znali urzędnicy kancelarii premiera i prezydenta, MSZ. Wiedząc, że samolot w ogóle nie powinien tam lądować, urzędnicy i politycy postawili pilotów i BOR w sytuacji bez wyjścia. Mimo to żadne z nich nie dostał prokuratorskich zarzutów.
Co dostajemy w powyższym fragmencie? Bielawny próbuje się bronić, ale de facto przyznaje, że wyrok na niego był jak najbardziej słuszny. Skoro bowiem potwierdza, że lotnisko było nieczynne, to zgodnie z instrukcją HEAD nie miał prawa zezwolić na lądowanie na Siewiernym. Mówi to zresztą wprost: „samolot w ogóle nie powinien tam lądować”, tyle że winę za decyzję o wysłaniu tupolewa przerzuca na urzędników kancelaryjnych. BOR w jego opowieści jawi się nie jako służba powołana do samodzielnego decydowania, jak w najlepszy sposób chronić najważniejszych ludzi w państwie, ale do podporządkowywania się wytycznym urzędników średniego szczebla, nawet jeśli mogłoby to stanowić zagrożenia dla VIP-a. Tak właśnie BOR (czy SOP) działać nie powinien.
Spójrzmy dalej:
Już 10 kwietnia wiedziałem, że za chwilę się zacznie. Że będą nas rozmieniać na drobne, szukać dokumentu, podpisu, czy gdzieś nie ma luki, W prawicowej prasie pojawiły się ataki na BOR – że nie było nas na lotnisku, że prezydent nie miał ochrony. (…) Wiedziałem, że będziemy pod ostrzałem, ale wydawało mi się, że w pierwszej kolejności odwołają nas ze stanowisk, że będzie czystka w BOR i w innych służbach. Że rząd też się poda do dymisji. Nic takiego się nie stało.
Zarzut pod adresem „prawicowej prasy” odbieram osobiście, bo to ja, pracując jeszcze w „Wiadomościach” TVP, poinformowałem, że nikt z BOR nie czekał 10 kwietnia na prezydenta na płycie lotniska. Szef BOR Marian Janicki temu zaprzeczał, a ja konsekwentnie dowodziłem, że kłamie. I to ja od początku miałem rację. Nie było więc żadnych „ataków” na BOR, ale ujawnienie niewygodnych dla ówczesnego kierownictwa Biura faktów.
Ale ciekawsza jest druga część tej wypowiedzi Bielawnego. Jak widzimy, doświadczony oficer BOR spodziewał się „czystek” w Biurze, czyli zdymisjonowania kierownictwa. I słusznie – to była oczywistość, która wydarzyłaby się w każdym cywilizowanym kraju. Bielawnemu i Janickiemu nie wystarczyło honoru, by samodzielnie zrezygnować, a ich rządowi przełożeni ani nie myśleli o oddawaniu stołków (dymisja rządu była najskromniejszą oczekiwaną polityczną konsekwencją tragedii), ani nie zamierzali wskazywać kogokolwiek odpowiedzialnego za śmierć głowy państwa i wielu wysokich urzędników. Dlatego zamiast degradacji były awanse i Janicki już w 2011 r. mógł wypiąć pierś przed Bronisławem Komorowskim dokładającym mu drugą generalską gwiazdkę.
Dalej Bielawny w odpowiedzi na pytanie, za co został skazany mówi:
Między innymi za to, że BOR nie było na lotnisku.
I już widzimy, że platformerska prokuratura oraz platformerskie sądy były tak samo wredne jak „prawicowa prasa” wytykając nieobecność BOR-owców na Siewiernym.
Dostajemy też trochę rytualnych retorycznych „dupokrytek”, które nijak się mają do rzeczywistości, w stylu:
Zabezpieczenie w Smoleńsku było jednym z najlepszych zabezpieczeń BOR poza granicami kraju.
Można tylko zapytać: w takim razie skąd prawomocny wyrok na Bielawnego? I skoro tak, to może jednak powinniśmy się przyjrzeć innym wizytom zagranicznym w czasie jego pracy w Biurze?
Bzdury na temat roli BOR są zatrważające: że brak Biura na lotnisku skutkował tym, że nie wiedzieliśmy, w jak złym jest ono stanie. Przecież żadna służba ochrony na świecie nie bada lotnisk, to powinny robić siły powietrzne! My jedziemy na lotnisko odebrać VIP-a, sprawdzamy, gdzie samolot będzie kołował, czy są sprawdzenia pirotechniczne i wystawione posterunki ochronne przez służby gospodarzy itp.
Bielawny wypluwa tu z siebie cały zestaw kłamstw i manipulacji. Owszem, są na świecie służby, które badają lotniska i Bielawny doskonale o tym wie. I nie chodzi mi tylko o amerykańskie Secret Service. W przypadku nieczynnego lotniska (a podkreślmy: taki właśnie status miał Siewiernyj) każda profesjonalna służba sprawdziłaby, gdzie ma lądować ochraniany przez nią prezydent.
„Jedziemy na lotnisko odebrać VIP-a”? Problem z BOR-em 10 kwietnia była właśnie taki, że Biuro nie pojechało na lotnisko odebrać prezydenta. Jedyni funkcjonariusze znajdowali się na pokładzie tupolewa…
Sprawdzili, gdzie samolot będzie kołował? Nie sprawdzili, bo Rosjanie ich nie wpuścili. I nikt się tym nie przejął. Zbadali, czy są sprawdzenia pirotechniczne? Osobiście nie. Zostawili to FSB, ale nie znam dokumentów potwierdzających, że obie strony się tu dogadały – choćby na papierze.
Bielawny zapytany o rozdzielenie wizyt odpowiada:
Miałem z tą wizytą do czynienia od stycznia 2010 r. W życiu nie słyszałem, żeby premier Tusk i prezydent Kaczyński mieli być razem na uroczystościach. Od początku była mowa o dwóch wizytach.
Fakt, Bielawny uczestniczył w przygotowaniach od stycznia 2010 r. Brał udział m.in. w spotkaniach z udziałem urzędników KPRM, MSZ, Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa i in. Ale najwyraźniej słabo wsłuchiwał się w to, co było tam mówione, bo przez pierwsze półtora miesiąca rozważano kilka scenariuszy, w tym wspólnej obecności Donalda Tuska i Lecha Kaczyńskiego. Ale brawo za konsekwencję w niepamięci – generał jest tu w dobrym towarzystwie: byłych premiera, szefa dyplomacji, szefa kancelarii premiera i wielu wielu innych urzędników rządowych.
Dlaczego w ogóle Bielawny zdecydował się na tę dziwną spowiedź?
Czarę goryczy przelała sprawa żony. Ja mogę zapłacić swoją cenę za Smoleńsk, ale moja żona nie miała ze Smoleńskiej nic wspólnego. Zaczynała jeszcze w latach 90. jako stewardesa. Następnie została szefową personelu pokładowego lotów ochranianych przez BOR. Jest majorem, ma za sobą ponad 20 lat służby. I nagle osiem lat po Smoleńsku komendant Służby Ochrony Państwa przysyła decyzję, że wygasza jej stosunek pracy. To jawne skurwysyństwo. Zemsta na mnie.
Hm… gdyby chodziło o zemstę, można było oczekiwać, że pani Bielawna straci pracę 2,5 roku temu, gdy kierowanie Biurem rozpoczął Andrzej Pawlikowski. Tak się nie stało. Może więc jednak były inne powody rozwiązania z nią umowy, o których generał nie wspomina? Tego nie wiemy. Ale jeśli to „jawne skurwysyństwo” kierowało Bielawnym decydującym się na wywiad, to mamy kolejny dowód, że ważnych decyzji nie podejmuje się w emocjach. Bo pan generał w kilku miejscach swojej opowieści koncertowo potwierdził słuszność wyroku sądu.
Aż dziwne, że „Newsweek” to wydrukował. Może dlatego, że jeśli chodzi o sferę faktów, to w tej redakcji wiedza o katastrofie smoleńskiej jest dość uboga.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/394196-bluzg-bielawnego-w-newsweeku-czyli-b-wiceszef-bor-potwierdza-slusznosc-wyroku-jaki-na-nim-ciazy