Nie wierzę, żeby osoba, która odpowiada za swoje podległe ministerstwa, czy to będzie pan minister Sikorski, Arabski, czy ktokolwiek inny nie rozmawiali na temat tego, jak wygląda stan przygotowań, jak to ma być zorganizowane i czym ma pan prezydent lecieć. Nie chce mi się wierzyć w to, że pan premier był wyłączony z procesu decyzyjnego. W szczególności, że narastała ta przepychanka związana z rozdzieleniem wizyt
—mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl por. rez. Artur Wosztyl, pilot Jaka-40, który 10 kwietnia 2010 roku lądował przed Tu-154M w Smoleńsku.
wPolityce.pl: Donald Tusk wyznał szczerze w sądzie, że nie interesowało go to, kto zajmował się organizacją lotu do Katynia w kwietniu 2010 roku. Nie zszokowały Pana te słowa?
Artur Wosztyl: Zszokowały. Warto tutaj przypomnieć październik 2008 roku, gdy był szczyt UE i pan prezydent Kaczyński nie dostał samolotu z Kancelarii Premiera. Wtedy nagle wszystkie samoloty zostały rozesłane, bo pojawili się jacyś przedstawiciele KPRM, którzy pojedynczo w nie wsiadali i lecieli nawet za granicę. A zgodnie z zasadami było tak – bo wtedy obowiązywała inna instrukcja HEAD- że jeżeli w tym samym dniu było zapotrzebowanie z Kancelarii Prezydenta i jakiegoś ministerstwa, to prezydent miał pierwszeństwo w dysponowaniu samolotem. Warto przypomnieć, że pan premier nie użyczył też swojego tupolewa, bo drugi był z tego co pamiętam w remoncie. Nie było też możliwości, żeby samolot dwa razy obrócił z prezydentem i premierem. Jeżeli dziś mówi, że nie interesował się tymi sprawami, to albo nie miał kontroli nad podległymi mu osobami i ministerstwami, albo mija się z prawdą.
Były premier stwierdził jednak, że „wysoko ocenia pracę ministra Arabskiego”.
Ale nie oszukujmy się, jeżeli ktoś podjął decyzję o tym, żeby nie dać samolotu prezydentowi, to pan premier musiał o tym wiedzieć. Albo też osoba, która tymi sprawami się zajmowała miała przyzwolenie premiera na takie, a nie inne działania.
Nie uważa Pan, że Tusk świadomie nie dał samolotu prezydentowi? Nie potwierdzają tego jego słowa, że „Lech Kaczyński forsował samodzielną na granicy uprawnień konstytucyjnych politykę zagraniczną”.
Tak trzeba to rozumieć. Oczywiście nie ma fizycznej możliwości udowodnienia, że pan premier mówi nieprawdę, bo faktycznie może nie pamiętać. Ale z drugiej strony jeżeli chodzi o tak ważne rzeczy, jak podróże prezydenta i premiera, to trudno by pan premier nie miał świadomości tego, jak te samoloty mają być dysponowane. W szczególności, że w Katyniu miała być wspólna wizyta premiera i prezydenta, a dopiero później została rozdzielona w wyniku rozmów prowadzonych przez pana premiera i ówczesnego premiera Rosji. Nie można więc mówić, że rozdzielenie wizyt to „termin publicystyczny”. Jeżeli ta decyzja zapadła odgórnie, że pan Putin nie chce widzieć pana prezydenta Kaczyńskiego, tylko pana Tuska, to też o czymś to świadczy.
Tuskowi zadano pytanie dlaczego 7 kwietnia były samoloty zapasowe w razie awarii tupolewa, a 10 kwietnia już nie. Odparł, że nic nie wie o żadnych samolotach. Jak wyglądała ta kwestia z Pana perspektywy?
7 kwietnia miał lecieć tupolew i trzy czy cztery Jaki, bo nie było drugiego dużego samolotu, który mógłby zabrać delegację. I ktoś nagle zmienił plany, że w tamtym dniu poleciał tupolew, dwie CASY z Krakowa i Jak -40, którym ja leciałem. Te CASY mogłyby zabrać pasażerów, gdyby tupolew się zepsuł. 10 kwietnia już ich jednak nie było, tylko jeden Jak -40, którym też leciałem. Gdyby się coś zdarzyło z Tu-54M nie byłbym w stanie zabrać delegacji. Ktoś podjął odgórnie taką decyzję. Nie wiem dlaczego.
To prawda, jak mówił Tusk, że była taka praktyka, że przy ważnych uroczystościach lotnisko w Smoleńsku było udostępniane?
Tak. Lotnisko chociaż nie było czynne od paru lat, to było dopuszczane do lotów przez MAK i udostępniane na wizyty. Mimo, że jako lotnisko wojskowe nie było w dokumentacji cywilnej. Mogliśmy jednak lecieć, bo 7 i 10 kwietnia było ono dopuszczone do lotu. Ale na pewno rozmowy na temat brania pod uwagę innego lotniska do lądowania były prowadzone. Nie wierzę, żeby osoba, która odpowiada za swoje podległe ministerstwa, czy to będzie pan minister Sikorski, Arabski, czy ktokolwiek inny nie rozmawiali na temat tego, jak wygląda stan przygotowań, jak to ma być zorganizowane i czym ma pan prezydent lecieć. Nie chce mi się wierzyć w to, że pan premier był wyłączony z procesu decyzyjnego. W szczególności, że narastała ta przepychanka związana z rozdzieleniem wizyt. No chyba, że pan premier faktycznie tego nie pamięta.
Zbyt wiele istotnych rzeczy nie pamięta. Za to twierdzi, że raport Millera jest obiektywny, rzetelny i wolny od politycznych nacisków. Jak Pan to komentuje?
Jeżeli popatrzymy na naciski, to warto przypomnieć treść sms, którą przytoczył śp. gen. Petelicki. Ten sms, który był rozsyłany kilka godzin po katastrofie, jest faktem, który da się udowodnić. Rozmawiałem z jednym człowiekiem, który go widział, bo pokazał mu jeden człowiek z PO. Jeżeli popatrzy się na to, w jaki sposób było prowadzone śledztwo, to zobaczymy, że nie było wykorzystane porozumienie pomiędzy Polską i Rosją z 1993 r.. Akredytowany przy MAK pan płk Edmund Klich zanim przyjechał do Warszawy był po konsultacjach z Morozowem, zastępcą pani Anodiny i już była przygotowana narracja, że do wyjaśniania katastrofy ma być użyte prawo cywilne. Ponadto zostały zaangażowane wszystkie możliwe rodzaje służb, aby znaleźć na mnie haka w kontekście udowodnienia winy załogi tupolewa.
W jaki sposób?
Gdyby doprowadzono do postawienia mi zarzutów i skazania prawomocnym wyrokiem, to nikt nie pytałby się już o załogę tupolewa. Mieliby bowiem żyjącego człowieka, który za przeproszeniem miał gdzieś prawo i życie ludzkie i wylądował w Smoleńsku, więc tamci pewnie próbowali zrobić to samo, dlatego zginęli. Jeżeli weźmie się to wszystko w całość, a także pozostałe rzeczy, jak pomijanie zeznań świadków, dokumentów, etc, to jawi się nam cały obraz. Proszę pamiętać też o tym, że pan prokurator generalny Seremet był szantażowany możliwością nieprzyjęcia sprawozdania rocznego przez pana premiera, więc jak można mówić, że nie było wywieranych żadnych nacisków politycznych? Już nie mowie o spotkaniu prokuratorów i ministrów po tym, jak Cezary Gmyz ujawnił informacje o trotylu.
I o stenogramach z komisji Millera.
Tak. Ta narracja, że pan minister Kwiatkowski nagle jest zdziwiony, że pomimo nierozpoznania głosu generała Błasika komisja Millera wsadza go do kokpitu. To jest coś szokującego. Jeśli ktoś mówi, że ten raport jest rzetelny, to niech odsłucha nagrania z posiedzeń komisji Milera.
Rozmawiał Piotr Czartoryski- Sziler
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/391490-nasz-wywiad-wosztyl-o-slowach-tuska-nie-chce-mi-sie-wierzyc-w-to-ze-pan-premier-byl-wylaczony-z-procesu-decyzyjnego
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.