Na wyjaśnienie katastrofy smoleńskiej przyjdzie nam jeszcze długo poczekać. Opublikowany w środę raport techniczny nie przyniósł przełomu. Bo przynieść go nie mógł.
Podkomisja smoleńska wykonała olbrzymią pracę. Przeprowadziła sporo eksperymentów, przeanalizowała tysiące zdjęć, którymi nikt się dotychczas nie interesował. Podjęła badania, o których wcześniej działające państwowe instytucje nawet nie pomyślały. Lecz wciąż jest „tylko” na drodze do końcowych ustaleń. Dziś jest to tak samo jasne, jak było przed ostatnią konferencją podkomisji.
Stawiane przez nią hipotezy o wybuchach w Smoleńsku są oczywiście prawdopodobne. Poszlakami są tu m.in. obrażenia i rozmieszczenie ciał ofiar, sposób rozczłonkowania samolotu, czy wcześniejsze badania na okoliczność występowania śladów materiałów wybuchowych.
Jednak żadna z tych kwestii nie została ostatecznie zbadana. W pierwszej brakuje m.in. opinii sądowo-medycznych po sekcjach zwłok zarządzonych przez prokuraturę i analiz wytrzymałości foteli TU-154M, jakie prowadzi amerykański Narodowy Instytut Badań Lotniczych (NIAR) z Wichita, w drugiej – m.in. symulacji, jakie zamierza przeprowadzić NIAR, w trzeciej zaś – efektów prac trwających w trzech europejskich laboratoriach kryminalistycznych.
NIEDOSYT
Nazwa „raport techniczny” wydaje się zbyt szumna jak na jego zawartość. Ledwie 56-stronicowa publikacja przypomina bardziej sprawozdanie z niewielkiej części prac komisji wydane w nieco publicystycznej formie. Za taką należy uznać m.in. stwierdzenie zawarte we wstępie o „anulowaniu” raportu komisji Millera – na gruncie prawnym to niestety mocno wątpliwe.
Dokument powstawał w pośpiechu (prace nad nim kończyły się w nocy z 4 na 5 kwietnia), dyktowanym 8. rocznicą katastrofy. Brakuje w nim rzetelnego, czyli dokładnego opisu przeprowadzonych badań. Nie jest to krytyka wykonanej przez ekspertów pracy, lecz spisania jej owoców.
W zasadzie do każdego rozdziału można stawiać liczne pytania, na które raport nie daje odpowiedzi. Nawet w wątku nawigacyjnym, opisującym skandaliczne działania rosyjskich kontrolerów, który stanowił najmocniejszy punkt prezentacji w 7. rocznicę katastrofy. Teraz otrzymujemy go w formie okrojonej.
Najwięcej miejsca zajmuje kwestia eksplozji w lewym skrzydle. Zamieszczono wiele zdjęć odłamków znalezionych na dużej przestrzeni, ale nie ma mowy np. o siłach, jakie musiały zadziałać, by doszło do takiego rozrzutu.
Na stronie 55 znajdujemy rozdział „Ekspertyza patomorfologiczna”, w którym czytamy, że „wybuch przestrzenny musi spowodować powstanie pewnej ilości odłamków”, które „powodują charakterystyczne uszkodzenia układu kostnego”, ale… dotychczas przeprowadzone badania „nie dały możliwości znalezienia śladów tego rodzaju wybuchu”.
Dziesięć stron wcześniej w rozdziale o obrażeniach pasażerów czytamy: „Opinia wynikająca z jedynego dotychczas ukończonego badania osoby siedzącej w salonce trzeciej stwierdza, że przyczyną jej śmierci mogło być uderzenie fali, będącej skutkiem eksplozji. Dowodem na to jest szczególnie duży zakres zniszczeń ciała. W takiej samej sytuacji jak ta osoba znajdowało się co najmniej 12 spośród 20 osób siedzących w tej salonce lub w jej pobliżu.” Niestety nie zacytowano tej opinii. Czy dlatego, że obszerny cytat pokazałby, iż – jak stwierdzają medycy sądowi – do potwierdzenia w tym przypadku hipotezy wybuchu brakuje w badanym ciele jeszcze innych obrażeń, charakterystycznych przy eksplozjach?
Na stronie 42 napisano: „Wszystkie fotele były całkowicie zniszczone, tzn. osobno leżały siedzenia, oparcia, zagłówki i stelaż”, ale nie napisano, co z tego wynika i jak tego typu zniszczenia wyglądały w innych katastrofach.
Podobnych nieścisłości jest dużo więcej. Można odnieść wrażenie, że autorom chodziło raczej o zaznaczenie pewnych wątków niż ich dogłębne wyjaśnienie. A tego należałoby oczekiwać od raportu, nawet (a może: zwłaszcza) „technicznego”.
Jeszcze we wtorek Antoni Macierewicz zapowiadał, że w środę „poznamy kluczową informację potwierdzającą wybuch”. Trudno stwierdzić, co miał na myśli, bo wszystkie ustalenia zawarte w raporcie były już znane – z licznych medialnych wystąpień przewodniczącego i innych członków podkomisji.
Najbardziej żal tych ostatnich. Przez lata wykazali się gigantyczną odwagą, zaangażowaniem i pracowitością. Poświęcili wiele w najtrudniejszych czasach, gdy byli wyszydzani, gdy środowisko naukowe się od nich odwróciło, gdy odmawiano im jakiegokolwiek wsparcia finansowego i instytucjonalnego. Szczególnym przykładem jest tu prof. Piotr Witakowski, który zorganizował cztery wielkie konferencje smoleńskie. Pomocy w nich odmówiły wszystkie (!) polskie uczelnie techniczne.
Ci ludzie weszli w skład podkomisji, by już jako funkcjonariusze publiczni dokończyć swoje prace. Szkoda, że zamiast im to umożliwić, ostatnie miesiące poświęcono na przygotowanie się do rocznicowej prezentacji.
W rozmowie z tygodnikiem „Sieci” Marta Kaczyńska zauważyła: „Poczekałabym na końcowe ustalenia naukowców. Oni też potrzebują spokoju do pracy, a nie bombardowania terminami i koniecznością pisania cząstkowych raportów (…) dywagowanie o nie do końca potwierdzonych okolicznościach jest po prostu szkodliwe.” Podobnie uważa wiele rodzin, z którymi rozmawialiśmy.
ROZŁAM W KOMISJI
Nie ma już co ukrywać faktu, że wewnątrz podkomisji istnieje spór co do niektórych hipotez – m.in. trajektorii (a zwłaszcza wysokości) w ostatnich sekundach lotu czy sposobu, w jaki doszło do zniszczenia lewego skrzydła. To właśnie było powodem sprzeciwu części członków przed podpisaniem całości raportu technicznego. Po tym, jak poinformowałem o tym fakcie, przewodniczący podkomisji zarzucił mi „kłamstwo”, którym był „zbulwersowany”, a TV Republika pytała „na czyjej smyczy chodzi dziennikarz wPolityce.pl i >>Sieci<< Marek Pyza?”. Nie reagowałem na te epitety, spokojnie czekając na prezentację raportu. Wtedy okazało się, kto miał rację. W raporcie znajduje się jeden podpis – przewodniczącego. Na konferencji zabrakło sześciorga jego podwładnych. Dopytywany przeze mnie Antoni Macierewicz przyznał, że jeden z nich zrezygnował z zasiadania w komisji. Doprecyzował też, że „aprobata” (a nie – jak mówił wcześniej - „podpisy”) ekspertów dotyczyła nie całości dokumentu, lecz tylko tych części raportu, które leżały w obszarze badań ich zespołów.
To zasadnicza różnica, która ma ogromne znaczenie. Macierewicz wieczorem 10 kwietnia stwierdził: „Nawet jeżeli znajdzie się taka osoba, to to z punktu widzenia raportu nie ma znaczenia. Prawo lotnicze przesądza tę kwestię, że taka jedna osoba, która np. podejmie decyzję o zdaniu odrębnym czy jakichś innych zastrzeżeniach, to z punktu widzenia wiarygodności i ważności państwowej raportu nie ma znaczenia.” Jest dokładnie odwrotnie. Jeśli część podkomisji nie zgadza się z końcowymi ustaleniami, w oczywisty sposób rzutuje to na ich wiarygodność. A to najgorsze, co może tę komisję spotkać. Lepiej, by działała w ciszy i mogła wypracować spójne stanowisko zaprezentowane w raporcie końcowym.
Cisza była jednak rzadkością. W październiku 2016 r. Antoni Macierewicz ogłosił, że odnaleziono nową taśmę z 10 kwietnia, na której znajduje się sensacyjny materiał – rozmowa Donalda Tuska m.in. z Władimirem Putinem i Siergiejem Szojgu wieczorem na miejscu katastrofy. Na portalu wPolityce.pl napisałem, że nie jest to ani nowa taśma, ani sensacyjna. Chodziło bowiem o tzw. „surówkę” - zdjęcia TVP, na których w 2010 r. wielokrotnie pracowałem i publikowałem je w „Wiadomościach”. Po tym komentarzu Macierewicz w telewizyjnym wywiadzie oskarżył mnie o ukrywanie dowodów, a następnego dnia MON wydało oficjalny, groteskowy komunikat kończący się słowami: „Jeżeli dziennikarz lub urzędnik państwowy znał ten materiał i nie poinformował o tym prokuratury, to działał na szkodę wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej.” Dziś można tylko zapytać, dlaczego raport podkomisji nie wspomina o tym nagraniu, wówczas nazywanym „przełomowym”?
Podkomisja potrzebuje spokoju zamiast epatowania sensacjami. Potrzebuje też powagi. A za taką trudno uznać np. publikowanie państwowego raportu najpierw na portalu niezalezna.pl, zamiast na oficjalnej stronie podkomisji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/390023-podkomisja-potrzebuje-powagi-i-spokoju-zamiast-epatowania-sensacjami