Po latach coraz lepiej widać, że dzień 10 kwietnia 2010 r. to była najważniejsza cezura w dziejach III RP. Ta data i związane z nią tragiczne wydarzenia pod Smoleńskiem pozwoliły uświadomić, że współczesna Rzeczpospolita powinna być nowym państwem. Odróżniającym się nie tylko od PRL, ale także od Polski zakontraktowanej przy „okrągłym stole”, a potem tylko trochę zmodyfikowanej. Symbolem tej nowej Polski, co łatwiej było sobie uświadomić po 10 kwietnia 2010 r., był prezydent Lech Kaczyński. Pierwszy prezydent nieuwikłany w PRL: niebędący ani członkiem komunistycznej partii, ani agentem bezpieki, za to bardzo ważnym działaczem antykomunistycznej opozycji i wolnych związków zawodowych, a potem jednym z najważniejszych ludzi „Solidarności”. Nikt nie nadawał się lepiej na lidera i symbol nowej Polski niż Lech Kaczyński. I on jest nim także dzisiaj. I z cezurą 10 kwietnia wiążą się wszystkie późniejsze kłopoty: z upamiętnieniem Lecha Kaczyńskiego i pozostałych ofiar, ze statusem i funkcjonowaniem smoleńskich miesięcznic i rocznic, z pamięcią o tej narodowej tragedii, z usytuowaniem tej cezury w polskiej polityce, z wartościami, jakie miliony Polaków skojarzyły z tragicznymi wydarzeniami sprzed ośmiu lat.
Wydarzenia 10 kwietnia i ich następstwa dlatego tak podzieliły polskie społeczeństwo, że niejako zmusiły do opowiedzenia się za nową Polską bądź przeciw niej, za wartościami, które ta katastrofa uświadomiła bądź przeciw nim. Te wydarzenia zdarły maski, i to bardzo szybko, bo właściwie już następnego dnia po katastrofie. Mówienie o jedności po katastrofie dotyczyło z pewnymi zastrzeżeniami zaledwie dwóch pierwszych dni, a potem było jednak fałszem. Bo część społeczeństwa, w tym dominująca część elit i mediów, wcale nie chciały przełomu, nowej Polski, odcięcia się od Polski kontraktowej. Chciały kontynuacji, gdyż ona zapewniała im specjalny, uprzywilejowany status, poczucie bezpieczeństwa oraz poczucie sensu. Nowa Polska była natomiast dla nich zagrożeniem. Ostrość podziałów po 10 kwietnia wynikała z zasadniczej różnicy między zwolennikami nowej i kontraktowej Polski. Także ostrość ataków na prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego brata Jarosława wynikała z tego zasadniczego podziału. I w tym sensie kompromis czy zgoda (szczególnie w stylu z „Zemsty” hrabiego Fredry) nie bardzo są możliwe, skoro wiązałyby się z wyrzeczeniem się nowej Polski i jej wartości, wyrzeczeniem się dziedzictwa Lecha Kaczyńskiego. Bo tylko w takiej wersji zwolennicy nowego państwa i aksjologicznego przełomu zostaliby zaakceptowani, a i to warunkowo.
Przeciwnicy nowego państwa, negujący cezurę 10 kwietnia, przez lata chcieli, by upamiętnienie tamtych tragicznych wydarzeń i osób, które wtedy zginęły było sprawą prywatną, a jeśli już państwową, to schowaną czy ograniczoną do cmentarzy. Żeby nie podkreślać ich przełomowego znaczenia i symbolicznego sensu. Ataki na tych, którzy choćby na Krakowskim Przedmieściu nie dawali się zepchnąć do prywatności, wynikały z tego, że eksponowali oni najbardziej niechciany aspekt 10 kwietnia – przełomu i cezury. A po stronie przeciwników takiego traktowania 10 kwietnia przez lata nie było nawet takiego upamiętnienia, które mieści się w granicach sentymentu. Dopiero przy okazji ósmej rocznicy i odsłonięcia pomnika ofiar na Placu Piłsudskiego pojawiły się sentymentalne aspekty upamiętnienia. Jak sądzę dlatego, żeby osłabić wymowę rocznicowych uroczystości i odsłonięcia pomnika, żeby sprowadzić wszystko do ogólnikowego żalu, symbolicznych łez (poprzez wspomnienie łez z 10 kwietnia) i sentymentu właśnie. To nie jest przypadkowe właśnie w ósmą rocznicę i w związku z przełomem z upamiętnieniem ofiar. Wszyscy powinni się utulić w żalu i wspomnieniach, żeby nie myśleć o głębszym znaczeniu 10 kwietnia. Oczywiście żal, łzy i sentyment nie są niczym złym, a wręcz przeciwnie. Chodzi tylko o to, żeby nie był to jakiś rodzaj zamulacza sumień i usypiacza. Żeby nie był to serwowany masowo środek uspokajający.
W kwestii 10 kwietnia i konsekwencji tamtych wydarzeń żadne usypianie, masowe uspokajanie czy fałszywe pojednanie nie są potrzebne. Tym bardziej takie, które sprowadzałyby sprawę katastrofy i jej konsekwencji do jakiegoś emocjonalnego kiczu. To wydarzenie wielkiej historycznej, politycznej i moralnej rangi, którego nie powinno się dać zagłaskać różnymi gestami i aktami ogólnikowego sentymentalizmu. Inaczej ta ogromna ofiara miałaby bardzo ograniczony sens. A jej sensem podstawowym jest właśnie to, że wskazuje na potrzebę przełomu, na konieczność budowania nowej Polski. A właściwie odbudowywania starej, bo najważniejsze wartości tej nowej Polski były już w różnych okresach I i II Rzeczypospolitej realizowane. Nie ma sensu budować przy tej okazji fikcji czy też kiczu pojednania, bo większości z nawołujących do tego wcale nie chodzi o pojednanie, tylko o przykrycie prawdziwego i głębokiego sensu 10 kwietnia 2010 r. Zresztą jak miałoby dojść do takiego pojednania, skoro tę stronę, która o 10 kwietnia myśli jako o przełomie i symbolicznym początku nowej Polski traktuje się w najlepszym wypadku jak wariatów i od ośmiu lat bezpardonowo atakuje (także fizycznie), obraża, poniża, stygmatyzuje, zastrasza, ośmiesza.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/389574-10-kwietnia-2010-r-jest-przelomem-w-dziejach-polski-po-1989-r-nie-warto-tego-zalac-sentymentalnym-kiczem
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.