Niewiele dni z naszego życia pamiętamy tak dokładnie jak tamten. 10 kwietnia 2010 r. Niemal każdy doskonale przypomina sobie, gdzie był, co robił i od kogo dowiedział się o tragicznej katastrofie w Rosji, jak wyglądały kolejne godziny tamtej soboty.
U wielu rodzin smoleńskich bywało zupełnie inaczej. Niektóre właśnie ten dzień pamiętają słabo jak mało który. Usłyszałem sporo takich relacji. Kilkoma podzielili się ze mną na potrzeby wydanej w 2015 r. książki „Pogrzebana prawda. Zwierzenia rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej”.
Janusz Walentynowicz nie pamiętał, jak dostał się do domu:
Wsiadłem do auta. Miałem przed sobą 20 minut jazdy. Nie pamiętam, którędy jechałem, jak szybko, czy przejechałem na czerwonym świetle. Biała plama. Wszedłem do domu. Telewizor włączony. Gabrysia płacze. Pokazywali pobojowisko. Informacja, że wszyscy zginęli. Poszliśmy do kościoła, ale niestety był zamknięty. Wróciliśmy do domu. Zaczęły się telefony. Przyjechało też trzech panów z Żandarmerii Wojskowej z oficjalnym potwierdzeniem tego, co najtragiczniejsze i informacją, że jeśli chcielibyśmy lecieć do Moskwy na identyfikację, możemy z nimi zabrać się do Warszawy. Podziękowałem mówiąc, że pojedziemy własnym transportem. Do końca dnia chodziłem jak w malignie. Niewiele pamiętam z tamtej soboty.
Iza Januszko wspominała:
Byłam w takim szoku, że tego dnia ugotowałam obiad. To jest taki stan, w którym wszystko wydaje się abstrakcją. Organizm działa bezwiednie. Stałam i gotowałam. Zupę i drugie danie. Oczywiście potem nikt nie chciał jeść… Działałam instynktownie…
Zuzanna Kurtyka przez wiele dni nie była w stanie dojść do siebie:
Tak, ogromny szok psychiczny odbija się też na biologicznym funkcjonowaniu całego człowieka. Z dużą ciekawością obserwowałam swoje objawy fizykalne. Miałam kłopoty z chodzeniem – falowała mi przed oczami płaszczyzna, po której szłam. Chodniki jakoś nie chciały się ustabilizować.
Jak długo to trwało?
Tydzień, może dwa.
Często to Pani zauważała?
Cały czas. Później dostrzegłam kolejną rzecz, która mnie zatrwożyła. Po tygodniu wróciłam do pracy, bo nie mogłam wytrzymać w domu. Prowadziłam wizytę na swoim oddziale. Dotarło do mnie wtedy, że moje lekarki mówią do mnie o pacjentach, opisują objawy choroby, a ja nie jestem w stanie poukładać tego wszystkiego i wyciągnąć wniosków. Jakby myślenie abstrakcyjne zostało kompletnie wycięte. Przestraszyłam się, że nie będę mogła pracować. Coś oczywistego, odruchowego, co dane było od Boga, nagle zniknęło.
Po co wspominam te świadectwa? Bo wciąż brakuje nam empatii wobec tych ludzi. To oni zostali najokrutniej doświadczeni i w tamtą sobotę i w kolejnych latach.
Jutro przed nami ważny, symboliczny dzień. Osiem lat trzeba było czekać, aż nasze państwo postawi w sercu stolicy pomnik upamiętniający ich bliskich. Na zawsze połączyła ich wspólna pielgrzymka do świętego miejsca polskiej pamięci. Byłoby pięknie, gdyby jutro było możliwe skupienie się tylko na jednym – oddaniu hołdu tym, których straciliśmy w Smoleńsku. I pozwolenie bliskim ofiar na przeżywanie tej rocznicy w spokoju.
Czy będzie to możliwe? Jedni chcą ten pomnik już burzyć, inni przy okazji jego odsłonięcia chcą urządzać polityczne manifestacje. Jeszcze inni będą w niewybredny sposób spierać się o przyczyny katastrofy, dowodzić, że tylko oni mają rację i tylko oni potrafią ją udowodnić.
Godnej atmosfery nie przysparza zachowanie urzędników z resortu kultury i dziedzictwa narodowego. Po piątkowej publikacji Marcina Wikły (o „przykrym cyrku z zaproszeniami na odsłonięcie pomnika”) , rozdzwonił się jego telefon. Odezwało się wiele rodzin, tylko po to, by podziękować za odnotowanie tego, jak zostały potraktowane – niczym kłopotliwi goście, których zaprasza się tylko dlatego, że trzeba.
Dlatego jeszcze mocniej dźwięczą mi w uszach wypowiedzi Marty Kaczyńskiej, z którą rozmowę znajdą Państwo w dzisiejszym wydaniu tygodnika „Sieci”. Dla mnie jednymi z jej najbardziej poruszających słów są te, w których opowiada, jak bardzo jej córki do dziś odczuwają stratę dziadków:
Staram się dużo o nich opowiadać. Chcę, żeby interesowały się tym, co robił dziadek, jakimi ludźmi byli moi rodzice. Mimo że ich z nami nie ma, to chciałabym, aby czerpały z ich podejścia do życia i do ludzi. Widzę, jak bardzo moim córkom brakuje dziadków. To jest wyrwa. Nasza rodzina jest okrętem, który płynie, ale jest przechylony. To pewnie jest też obciążenie dla innych dzieci i wnuków ofiar tej katastrofy. O tym się zapomina. Również dlatego w badaniu tej sprawy potrzebna jest cisza. Z szacunku dla bliskich.
Szacunek dla bliskich ofiar 10/04 – o to dziś trzeba apelować najgłośniej. Do wszystkich stron politycznego sporu, do wszystkich dziennikarzy, do wszystkich komentujących rzeczywistość w internecie. Lata mijają, a owego szacunku wciąż mamy niedostatek.
Gorąco polecam Państwu ten wyjątkowy wywiad, chwilami bardzo osobisty, a chwilami wręcz zaskakujący. Marta Kaczyńska nie obawia się bowiem szczerze mówić o tym, jak ocenia wyjaśnianie katastrofy przez ekipę „dobrej zmiany”, dlaczego nie należy spieszyć się z publikowaniem raportów i dywagować „o nie do końca potwierdzonych okolicznościach”. Ale rozmawiamy też o zaskakujących wetach prezydenta Andrzeja Dudy, czy o sukcesji na prawicy po Jarosławie Kaczyńskim w oczach… jego samego.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/389490-rodziny-smolenskie-jak-przechylone-okrety-wazne-slowa-marty-kaczynskiej-na-osma-rocznice-katastrofy