Publikujemy poniższy tekst szanując prawo środowiska zaangażowanego w sprawę wyjaśniania tragedii smoleńskiej do swobodnej dyskusji. Podkreślamy jednocześnie, że Autor prezentuje wyłącznie swoje poglądy. Redakcja
W sobotę 14.10.2017 Minister Antoni Macierewicz, powiedział na zjeździe Klubów Gazety Polskiej w Spale:
Dwa dni po ogłoszeniu przez Antoniego Macierewicza, czyli w poniedziałek 16.10.2017 roku, Podkomisja wydała komunikat, który wprost nie odniósł się do skoku temperatury na czujniku P-5, lecz wskazał na ilość odczytanych zjawisk – katastroficznych.
W związku z licznymi pytaniami dotyczącymi prac Podkomisji do Ponownego Zbadania Katastrofy Lotniczej z dnia 10 kwietnia 2010 roku informuję: Podkomisja prowadzi badania oraz szczegółowe analizy zapisów wszystkich rejestratorów lotu samolotu TU 154 M z dnia 10 kwietnia 2010 r.
W wyniku tych analiz stwierdzono, że zapisy jednego z nich zawierają parametry, wskazujące na gwałtowne zjawiska towarzyszące ostatnim sekundom lotu. Zapisy tych parametrów nie były analizowane dotychczas przez żadną z powołanych wcześniej komisji.
Należy też dodać, że wspomniane parametry mogły być wynikiem oddziaływania na samolot bardzo dużej energii.
Dalsze prace Podkomisji mają na celu zbadanie i przeanalizowanie wszystkich hipotetycznych zdarzeń oraz zjawisk, które mogły wygenerować taki zapis. O ostatecznych wynikach prowadzonych prac opinia publiczna zostanie poinformowana po ich zakończeniu.
W dniu 19.10.2017 Tomasz Skory na Twitterze zwrócił uwagę na dysonans pomiędzy jednoznaczną wypowiedzią Antoniego Macierewicza w Spale, a umiarkowanym stanowiskiem Podkomisji:
„Gwałtowne zjawiska”, a nie wybuch. Podkomisja smoleńska nie potwierdza rewelacji Antoniego Macierewicza
(…) Jednak tak radykalnej wersji nie podziela podkomisja smoleńska. W jej wersji zamiast „eksplozji” pojawiają się „parametry wskazujące na gwałtowne zjawiska towarzyszące ostatnim sekundom lotu”. A jest to bardzo wygodne wyjście w przypadku, gdy nie będzie dało się udowodnić wersji Antoniego Macierewicza.
Na skutek tej publikacji rzecznik Podkomisji w tym samym dniu wydał kolejny komunikat, w którym stanął murem za wersją wypowiedzianą w Spale przez ówczesnego Ministra Obrony Narodowej.
W związku z nieprawdziwymi informacjami, które pojawiły się materiale radia RMF FM w dniu 19 października 2017 roku Podkomisja do Ponownego Zbadania Katastrofy Lotniczej z 10 kwietnia 2010 roku informuje: że w pełni potwierdza słowa Ministra Antoniego Macierewicza, co do natury zjawisk zapisanych przez jeden z rejestratorów Tu-154M.
24.10.2017 roku pojawiła się na portalach społecznościowych informacja o przygotowanym artykule w „Gazecie Polskiej” o znamiennym tytule „Ukrywano dowód na wybuch”.
W dniu 25 października 2017, wskutek przecieku informacji z prac Podkomisji do obiegu medialnego wszedł artykuł o sile rażenia granatu: Tylko w „Gazecie Polskiej”: Ukrywano dowód na wybuch. Sensacyjne odkrycie komisji smoleńskiej. Jak ustaliła „Gazeta Polska”, chodzi o gwałtowny, niewytłumaczalny wzrost ciepła na czujniku temperatury samolotu, po którym nastąpiła katastrofalna seria awarii. Kto i dlaczego próbował wcześniej ukryć ten zapis? Gwałtowny, niewyjaśniony wzrost temperatury nie był skutkiem, lecz przyczyną przerwania pracy wszystkich najważniejszych urządzeń pokładowych w Tu-154.
Jeszcze tego samego dnia Rzecznik prasowy Podkomisji ponownie zabrał głos w sprawie wydając komunikat dot. artykułu zamieszczonego w Gazecie Polskiej
W nawiązaniu do artykułu Grzegorza Wierzchołowskiego pt: Ukrywano dowód na wybuch z dnia 25.10.2017r. zamieszczonego w Gazecie Polskiej Podkomisja do Ponownego Zbadania Katastrofy Lotniczej z dnia 10 kwietnia 2010 r., potwierdzając informacje tygodnika, wyjaśnia, że analizowany zapis pochodzi z odczytu rejestratora ATM-QAR, z ostatniego prawidłowo zapisanego kadru danych z godziny 8:41:02,0. W tym czasie i do pół sekundy wcześniej polski rejestrator zapisał serię gwałtownych zdarzeń, takich jak chwilowe załamania przyspieszenia pionowego i bocznego oraz skokowy wzrost temperatury zatrzymanych strug powietrza (otoczenia zewnętrznego), pobieranych z czujnika temperatury P-5.
W tym czasie również w zapisie rejestratora MARS BM występują zaburzenia ciągłości treści, w tym – urwana komenda Pull… urządzenia TAWS.
Na podstawie wykonanych dotąd testów czujnika temperatury P-5 stwierdzono, że najbardziej prawdopodobną przyczyną zapisanej przez ATM - QAR wzrostu wartości przedmiotowego parametru poza zakres rejestracji był gwałtowny wzrost temperatury w otoczeniu tego czujnika. Trwa weryfikacja możliwych przyczyn zarejestrowanych zjawisk.
Powyżej: zrzut wygenerowany w oprogramowaniu firmy ATM FDS wersja 06/2012 prezentujący zmienność rejestrowanych parametrów temperatury opływających strug powietrza (kolor niebieski) oraz przyspieszenia pionowego (kolor czerwony) z ostatnich 3,5 sekund zapisu przebiegu lotu w dniu 10.04.2010r. Widoczne dwa załamania przyspieszenia pionowego od czasu 8:41:01,625 do 8:41:02 oraz „skokowy” wzrost temperatury o czasie 8:41:02.
Marta Palonek
Rzecznik prasowy Podkomisji
Na spotkaniu z rodzinami w dniu 16.02.2018 roku usłyszeliśmy od Antoniego Macierewicza powołującego się na badania obecnego na spotkaniu dr Kazimierza Nowaczyka, że na podstawie zmienności 7 - 6 wersji odczytów podkomisja stoi na stanowisku, iż zapisy czarnej skrzynki ATM-QAR są całkowicie niewiarygodne (w podtekście wypowiedzi jest sugestia o preparowaniu - fałszowaniu zapisów). W związku z powyższym stwierdzeniem należało uznać, że zapis dotyczący wzrostu temp na czujniku P-5 okazał się kolejną niepotwierdzoną rewelacją wypuszczoną w przestrzeń publiczną z inicjatywy Antoniego Macierewicza mimo, iż sami członkowie podkomisji nie mieli jeszcze ugruntowanej wiedzy o przyczynach wystąpienia takiego zapisu i jednoznacznie stwierdzali potrzebę weryfikacji możliwych przyczyn zarejestrowania takich danych.
Cztery dni później na antenie TVP info w programie „Minęła Dwudziesta” pojawia się kolejna odsłona medialnego spektaklu w sprawie Smoleńska. Tym razem głównymi aktorami są prof. Wiesław Binienda i inż. Glenn Jorgensen, którzy zgodnie twierdzą że:
Naszym zdaniem w lewym skrzydle Tu-154 umieszczony był ładunek wybuchowy, który spowodował detonację. (…) Nasz pirotechnik potwierdził, że gdyby dysponował taśmą z materiałem wybuchowym, to podłożyłby ją w tym miejscu
– mówił Binienda, wskazując na miejsce w skrzydle, gdzie umieszczone są części elektryczne m.in. do sterowania klapami.
Duński inż. Glenn Jørgensen, przekonywał z kolei, że w miejscu rzekomego uderzenia w brzozę znajdują się ślady wskazujące na wybuch. W zaprezentowanym materiale filmowym pokazano zdjęcie gdzie w okolicach drugiego dźwigara na dolnej stronie odłamanej części skrzydła znajdują się rzekome jednoznaczne ślady wybuchu.
To są takie loki, kawałki metalu skręcone więcej niż 360 stopni.
Według Jørgensena, gdy dochodzi do takiego odkształcenia metalu, w dodatku nie od przodu w tył - jak powinno być przy uderzeniu w drzewo - tylko w innej osi, to źródłem takiego odkształcenia może być tylko eksplozja.
Prof. Binienda dodał:
Nasz pirotechnik potwierdził, że gdyby dysponował taśmą z materiałem wybuchowym, to podłożyłby ją w tym miejscu. Przeprowadziliśmy także eksperyment, który dowiódł, że taki ładunek nie doprowadziłby do eksplozji paliwa.
I wszystko byłoby pięknie i ładnie, gdyby nie obrazkowe małe „ale”:
Na pokazanym obrazku nie widać krawędzi, jakie pozostawia taśmowy ładunek wybuchowy przyłożony bezpośrednio do elementu metalowego tak jak to opisał prof. Binienda w programie. A byłoby tam, co podziwiać. Ślady nadtopienia metalu, strefowego przegrzania i charakterystyczny wygląd skośnego przewężenia w przełomie wynikającego z rozciągania krawędzi cięcia nagrzanego miejscowo elementu poddanego naprężeniom statycznym wynikającym np. z siły nośnej i gwałtownie wzrastającego ciśnienia w elemencie zamkniętym. Co więcej linia cięcia poszycia takim ładunkiem wygląda tak jak by była zrobiona pod linijkę z niemal idealnie równym lokiem na całej długości, czego nie znajdziemy w smoleńskim skrzydle. Zamiast tak charakterystycznych efektów, jakie tworzy ładunek paskowy przyłożony bezpośrednio do elementu duralowego na uwidocznionym ujęciu mamy kolejny efekt, którego próżno szukać na oderwanej końcówce smoleńskiego skrzydła: to oderwanie poszycia od konstrukcji kesonu na zewnątrz, na dużej powierzchni, spowodowane przez ujście gazów powybuchowych w bezpośrednim sąsiedztwie rozerwanej, zawiniętej w loczki krawędzi blachy.
Czyli znów podkomisja, a raczej niektórzy jej członkowie, wykorzystując naiwnego dziennikarza, upchnęli kolanem kolejną rewelacje bez żadnego poważnego dowodu w ręku. Zastanawia mnie tylko, czemu szacowni Panowie zamiast dalej ciężko pracować i swoje opracowania poddawać porządnej krytyce, by nie przemknął się żaden błąd, wybrali drogę na przełaj przez media. Gdzie im się tak spieszy??
W dniu 8.03.2018 roku Marek Pyza na portalu Polityce.pl zamieszcza tekst Zmiana planów podkomisji smoleńskiej. W kwietniu nie będzie nawet „raportu technicznego”, w którym stwierdza:
w ósmą rocznicę katastrofy smoleńskiej badająca ją podkomisja przy MON nie opublikuje żadnego raportu – w ostatnich tygodniach mówiło się o powstającym „raporcie technicznym”. Zamiast tego zespół ekspertów ma zaprezentować film.
Dla wielu „Rodzin Smoleńskich” rezygnacja z publikacji jakichkolwiek raportów cząstkowych była wiadomością wyczekiwaną. Głośno wyrażaliśmy to na spotkaniu w dniu 16.02.2018 roku. Nikt jednak nie wziął pod uwagę, że po zeszłorocznym doświadczeniu z filmowym sprawozdaniem wyemitowanym podczas 7 rocznicy tragedii sytuacja może powtórzyć się ponownie w tym roku. Przypominało to sytuacje, którą określiłem jednym zdaniem: „Nie chcecie raportu to będziecie mieli film, czyli jak nie kijem to pałką.” Wyglądało to wręcz na upór władcy twardo trzymającego się starej zasady, że i tak zrobię to co będę chciał. I co mi zrobicie?
Po tej publikacji przyparty do muru Antoni Macierewicz jeszcze tego samego dnia w wieczornej audycji Telewizji Trwam „Głos Polski” ogłosił dementi oraz zaatakował redakcję portalu wPolityce.pl za wypuszczenie takiej informacji w świat:
Nie wierzcie im. To są fake newsy. To są działania mające nas z sobą pokłócić i uniemożliwić pokazanie prawdy o dramacie smoleńskim. To jest operacja uruchomiona przeciw podkomisji badającej katastrofę smoleńską. Operacja, która ma na celu zdyskwalifikować tę komisję (…) przedstawić ją jako grono, które jest wewnętrznie skonfliktowane.
Po dementi, a jednocześnie niewybrednym ataku, uruchomiona została kolejna lawina zdarzeń.
Potwierdzeniem tego o czym donosiły media była informacja, która dotarła do mnie rano. W dniu wczorajszym dotarła do członków podkomisji informacja o zwoływanym na piątek 9 marca 2018 roku, w trybie pilnym, posiedzeniu podkomisji. Co więcej jaskółki doniosły mi, że w informacji do członków znalazło się ostrzeżenie: „zdanie nieobecnych nie będzie brane pod uwagę”.
Tego samego dnia przed południem u kilku rodzin rozdzwoniły się telefony z pytaniami od redakcji wPolityce.pl w sprawie informacji jaką portal podał dzień wcześniej i naszym stosunku co do zaniechania publikacji raportu i zastąpienia go filmem. Rozmówcy potwierdzili, że są przeciwni publikacji jakichkolwiek raportów cząstkowych. W rozmowie z Markiem Pyzą mając na uwadze zeszłoroczne doświadczenia zwróciłem uwagę, że film który dociera do większej widowni może nam jeszcze bardziej zaszkodzić, a wręcz doprowadzić do nieodwracalnych efektów, co obserwowałem po kolejnych medialnych wypowiedziach członków podkomisji jakie można było zobaczyć od października ubiegłego roku. Moje stanowisko było w tej sprawie kategoryczne: żadnych raportów i żadnego filmu tylko rzeczowa praca, aż do zakończenia wszystkich eksperymentów, symulacji i analiz, a przede wszystkim dotarciu do wraku i sporządzeniu solidnej inwentaryzacji i dokumentacji zdjęciowo pomiarowej. Bez tego żaden raport do końca nie będzie wiarygodny.
Jeszcze tego samego dnia po południu ukazała się kolejna publikacja Marka Pyzy: „Kilka faktów ws. raportu podkomisji. Wyjaśnijmy, skąd to zamieszanie”, w której odnosząc się do rozmów z rodzinami ofiar napisano:
Można na to liczyć, bowiem przeciwnych raportom cząstkowym, czy też „technicznym” jest wielu członków komisji. Również wiele rodzin ofiar czeka na raport końcowy. Jestem z nimi w stałym kontakcie. Wiem, że wręcz apelują do komisji, by raport był jeden, a kompletny.
Oczywiście tego samego dnia wieczorową porą nie mogło zabraknąć kolejnej relacji z biegu na przełaj przez media. Tym razem na starcie zjawił się niestrudzony mistrz tej dyscypliny Antoni Macierewicz i Jacek Jabczyński, awansowany do stopnia doktora nauk, ze swoim wiekopomnym znaleziskiem smoleńskim. Jak wynika z prologu wygłoszonego przez Antoniego Macierewicza właśnie „odnaleźli jeden z najważniejszych materialnych dowodów przebiegu wydarzeń, dowód który został przez Rosjan ukryty, schowany po to by nie można było go zbadać – nie można było go zanalizować dla tego bo jego sfałszowanie jest niesłychanie trudne”.
Jak podkreśla portal TV Republika
Dalej dowiadujemy się, że:
Dowód o którym mowa - to rejestrator, który zapisuje wszelkie parametry lotu.
Wszelkie znaczy trzy: prędkość przyrządową, przeciążenie pionowe i wysokość barometryczną. Nie ma, co ilość informacji poraża, a jeszcze większego porażenia doznamy, gdy dowiemy się, z jaką dokładnością rejestruje ostatnią z wymienionych wartości – 600 metrów
W tym miejscu należy się mały przypis – w nagraniu wypowiedzi J. Jabczyńskiego słowo „wszelkie” nie pada, ale dzielni redaktorzy portalu telewizjarepublika.pl postanowili wkleić je do wypowiedzi słyszanej na nagraniu i wyszedł z tego kabaret.
W dalszej części wystąpienia członka komisji, według telewizjarepublika.pl słyszymy:
Rejestrator ten nie został według Rosjan odnaleziony na miejscu katastrofy. W raporcie (MAK), który sporządzili Rosjanie mówiono, że nie znaleziono go. W czasie inwentaryzacji chcieliśmy szczegółowo opisać wszelkie obecne urządzenia. Rejestrator to bardzo widoczne i charakterystyczne urządzenie. Udało nam się zidentyfikować obudowę i mocowanie na zdjęciach z miejsca katastrofy. Pojawiły się nagle pytania co się stało z samym rejestratorem skoro jest on urządzeniem mechanicznym o mocnej konstrukcji. Nie mamy wątpliwości, że znajdował się on na pokładzie. Od samego początku staraliśmy się znaleźć jakikolwiek ślad po tym rejestratorze. Na jednym ze zdjęć udało się zidentyfikować przedmiot, który bliźniaczo przypomina kasetę tego rejestratora
– mówił Jabczyński.
Zapomniał tylko dodać, że wspomniane zdjęcie to tak zwana „ruska bumaga” czyli cyfrowy wyrób rosyjskich śledczych P1000509.jpg wykonany aparatem Panasonic DMC-LS80 i opatrzony niedzielną datą 2010:04:11 11:57:32.
Ponoć nasi specjaliści oprócz bliźniaczo przypominającej kasety rejestratora – zidentyfikowali jeszcze na zdjęciach – obudowę! Czemu jej zatem nie pokazali w czasie programu skoro to taki wielki dowód na rosyjskie matactwo, a ograniczyli się wyłącznie do ciemno zielonych elementów podstawy rejestratora i czerwonego walcowatego przedmiotu, który nawet dla człowieka o zawężonym zakresie postrzegania barw nie przypomina „bliźniaczo” koloru pomarańczowego na jaki pomalowana jest oryginalna metalowa kasetka filmu widniejąca na zaprezentowanych zdjęciach rejestratora KZ-63 (w polskiej nomenklaturze znanego jako K3-63) mimo, że wskazany przedmiot leży w dobrze oświetlonym słońcem miejscu, a zdjęcie wykonano niemal w samo południe czasu lokalnego. Dlaczego to takie ważne – dlatego, że nasz niezmordowany ekspert tłumaczy widowni dla czego to, co wskazuje jako kasetkę ma inny kolor na zdjęciu (określony przez redaktora prowadzącego program jako „różowy”) niż pomarańczowa kasetka ze zdjęć pokazujących wnętrze samego rejestratora. Przypisuje to możliwymi przesunięciami balansu bieli podczas cyfrowej rejestracji obrazu. Jest to tak kuriozalne tłumaczenie, że wgniotło mnie w fotel. I to tym bardziej kuriozalne, że niemal na środku tego samego zdjęcia leży przedmiot pomalowany na pomarańczowo podobnie jak oryginalna kasetka z rejestratora. Mimo, że przedmiot ten jest zabrudzony smoleńskim błotem wciąż znacząco odróżnia się kolorem od walcowatego „różowego” przedmiotu czyli rzekomej kasetki. Co więcej kiedy w programie Photoshop 6 CS zdejmie się minimalny błąd dominanty barwnej wynikający między innymi z balansu bieli rzekoma kasetka staje się bardziej czerwona, a pomarańczowy przedmiot na środku również zyskuje swój jaskrawo pomarańczowy odcień. Zatem Panie ekspercie idźcie do fotograficznego przedszkola i nie zawracajcie ludziom czterech liter.
W dalszym wywodzie pada kolejne stwierdzenie:
Cała przestrzeń, w której się znajdował została zachowana. To świadczy o tym, że sam rejestrator nie mógł ulec destrukcji.
Nie mógł ulec destrukcji, ale jednak uległ na co sam Jacek Jabczyński przy wsparciu mistrza Antoniego i redakcji TV Republika właśnie zaprezentował „koronne dowody”.
Nie zważając na takie niuanse ekspert brnie dalej
Wszystkie elementy, które były wokół niego, były w dobrym stanie. Pamiętajmy, że ten rejestrator tworzy zapisy analogowe, nie da się tego sfałszować
– dodał, zapominając nadmienić, że znaczniki czasowe są zaznaczane na taśmie co 3 minuty. Czyli znów rozdzielczość zapisu nosi znamiona wręcz atomowej precyzji biorąc pod uwagę, że ok. 10 metrowa taśma starcza na 25 godzin zapisu.
Wreszcie doszliśmy do meritum całych zmagań:
Wszelkie materiały dowodowe były przez kluczowe momenty w rękach rosyjskich. Mamy tu do czynienia z oczywistym fałszowaniem. Wniosek jest jeden: rejestrator zniknął, ponieważ nie da się go sfałszować, a pan Jabczyński go znalazł
– mówił Macierewicz
Czyli mistrz Antoni oświadcza całemu światu, że wszystkie rejestratory to śmieci, a nie dowody i w zasadzie nie warto ich badać posyłając do piachu wszystkie dotychczasowe ekspertyzy ABW, CLKP, IES i oczywiście Andrzeja Artymowicza oraz wszelkie odczyty FDR MAK-u, – co może nie dziwić – a także firmy ATM. Najzabawniejsze, że w tym zapędzie nie oszczędził półtorarocznego wysiłku swojego zespołu, który dopracował się lepszego systemu odczytu matrycy z ATM-QAR – niegenerującego błędów jak to zdarzało się producentowi. Pozostawił jednak na polu amerykańskie urządzenia. Zapomniał jednak, że również urządzenia TAWS oraz FMS były wyłącznie w „rękach rosyjskich” zanim dotarły do producenta za ocean i zostały tam odczytane. Co więcej były one najdłużej przetrzymywane przez rosyjskich śledczych i to bez nadzoru strony polskiej. Od momentu ich znalezienia i wymontowania 12.04.2010 roku do dnia złożenia ich u producenta minęło blisko 3 tygodnie.
Okazuje się, że opisane różne elementy samolotu nie są tymi, które są na zdjęciach. Mamy bardzo duże wątpliwości, co do całych oględzin
– podkreślił Jabczyński.
Czyli w tym miejscu szanowny ekspert, a dziś już członek Podkomisji zapowiedział, że kolejne kluczowe, acz niewygodne dla forsowanych hipotez dowody, zostaną jednym ruchem ręki zmiecione z pola widzenia Podkomisji. Przy takim rozmachu niedługo zostanie im tylko hymmm… Eureka! Już wiem zostanie im tylko oprzeć cały raport na relacjach medialnych. GENIALNE POSUNIĘCIE!!! Dr Przywara zapewne już święci swój triumf i szykuje miejsce po czerwonej stronie księżyca.
Oczywiście na finiszu usłyszeliśmy najważniejszą tezę z całego występu Antoniego Macierewicza:
Mamy materialny dowód na to, że Rosjanie ukryli coś, czego nie można było sfałszować. Dlaczego zostawili pozostałe? Ponieważ tamte mogli spreparować.
I oczywiście wpadając już na metę ponownie zapewnił, że:
Raport z pewnością ukaże się wiosną tego roku.
Mnie jednak ciekawi, czemu za każdym razem Antoni Macierewicz mówi wyłącznie o raporcie, a ani razu nie wspomina o filmie? Czyżbym coś przeoczył?
Po tych wszystkich publicznych informacjach w gronie części rodzin zaczęły się konsultacje i ustalanie stanowiska, co do publikacji rocznicowego raportu technicznego i filmu. Wydawało się, że wreszcie zaczynamy mówić jednym głosem. Niestety jak czas pokazał tylko nam się wydawało a zapału starczyło aż do rana 10.03.2018 roku.
W tym dniu następuje rozmowa uświadamiająca między Antonim Macierewiczem, a Panem Piotrem Walentynowiczem, który po raz kolejny okazał się najsłabszym ogniwem. Daje się przekonać do koncepcji forsowanej przez wodza i wszystko zaczyna się sypać. Antoni orientuje się, że rzeczywiście doniesienia Marka Pyzy nie zostały wyssane z palca i w gronie rodzin narasta zdecydowany sprzeciw wobec częściowego vel technicznego raportu. Z taką samą informacją po rozmowie z Panem Darkiem Fedorowiczem dociera do niego wysłany na zwiad, człowiek do zadań specjalnych, Pan Bartłomiej Misiewicz w związku, z czym dwa dni później 12 marca po godzinie 10: 20 z sekretariatu podkomisji na skrzynki email rodzin zaczyna wpadać korespondencja od Pani Zofii Wójcik:
Szanowni Państwo,
serdecznie zapraszam Państwa na spotkanie z Przewodniczącym Podkomisji p. Antonim Macierewiczem. Spotkanie to odbędzie się w najbliższą środę (14.03) o godzinie 18:00 w budynku przy ul. Klonowej 1 (biuro przepustek mieści się przy Klonowej 2).
Z wyrazami szacunku.
Zofia Wójcik
Specjalista ds. obsługi
Ministerstwo Obrony Narodowej
I znów rozbrzmiewają telefony, że nie wszyscy zostali uhonorowani takim zaproszeniem i zaczyna się snucie teorii spiskowych. Tym bardziej, że na liście zabrakło Pana Darka Fedorowicza i Janusza Walentynowicza, co więcej nie powiadomiono też obu Pań Gosiewskich, Magdaleny Merty, Doroty Skrzypek i Jacka Świata. Taki ubytek na liście wydawał mi się kompletną aberracją. Z czystego obowiązku dodam, że w powiadomieniu pominięto też kilka innych osób, ale to akurat nas nie dziwiło. Kiedy tylko zorientowałem się kogo brakuje, skontaktowałem się z Sekretarzem, a zarazem rzecznikiem Prasowym Podkomisji i uzupełniłem braki w liście powiadomień i wydawało się, że reszta pójdzie już gładko i do spotkania dojdzie bez przeszkód.
14.03 po godzinie 14:25 czyli na kilka godzin przed spotkaniem otrzymujemy kolejny email:
Szanowni Państwo,
Uprzejmie informuję, że dzisiejsze spotkanie o godzinie 18.00 odbędzie się w budynku DWSZ przy ulicy Puławskiej 4A w Warszawie (sala konferencyjna).
Serdecznie zapraszam
Marta Palonek
Sekretarz Podkomisji
To oczywiście wygląda już na klasykę organizacyjną spotkań szczególnie tych zwoływanych w trybie pilnym. Stąd nikt się tym zanadto nie przejął. W MON odkąd pamiętam taktyka improwizacji dobrze się utrwaliła, co dobrze wróży na przyszłości, szczególnie dla nowych jednostek OT.
Przed godzina 18:00 przedstawiciele rodzin zjawiają się w nowo wyznaczonym miejscu i w lekkim napięciu czekają na przybycie gospodarza spotkania.
CDN, ale pewności nie mam. Nerwy mnie biorą na samo wspomnienie dalszych wydarzeń i konieczności dalszego słuchania dźwiękowych relacji z biegów na przełaj przez media.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/386923-lobotomia-smolenska-antoniego-macierewicza-czyli-biegi-na-przelaj-przez-media