Przesłuchanie było tajne, więc oczywiście nie można podać jego szczegółów, ale nawet pobieżne relacje skłaniają mnie do stwierdzenia, które wraca za każdym razem, gdy słyszę nazwisko Marian Janicki. Mianowanie go szefem BOR było kompletną pomyłką. Po 10/04 nie czuł się niczemu winien, zawsze konsekwentnie spychał odpowiedzialność na swojego zastępcę Pawła Bielawnego (on został skazany) i, co dużo bardziej obrzydliwe na podległych mu funkcjonariuszy, którzy w Smoleńsku stracili życie, więc się nie obronią. Nie ma co! Oficer pełną gębą!
CZYTAJ TAKŻE: Marian Janicki przed sądem. Będzie zeznawać w procesie Tomasza Arabskiego, ale przy zamkniętych drzwiach
Nie wiem. Nie znam się. Zarobiony byłem. To nie ja. Nie słyszałem. Tak w skrócie można podsumować dzisiejszy występ Janickiego przed sądem. Żenujące. Nic dziwnego, że w końcu padło pytanie, za co on brał pieniądze jako szef ważnej służby, skoro wszystko za niego robili inni. Trafiony - zatopiony. Niestety, nie liczyłbym na refleksję, bo to ten typ człowieka, który więcej energii w pracy wkładał w tworzenie sobie - nazwijmy to kolokwialnie - „dupochronów” niż na realną pracę. Byle się z czymś nie wychylić, byle nikomu nie podpaść. No i tak dojechał do końca służby w BOR, a równie finezyjny prezydent Bronisław Komorowski do generalskiego wężyka dorzucił mu kolejną gwiazdkę. Za zasługi.
CZYTAJ TAKŻE: NASZ WYWIAD. Grzegorz Januszko po przesłuchaniu gen. Janickiego: „Nie dowiedziałem się dziś nic nowego…”
Marian Janicki zeznawał jako świadek w procesie m. in. Tomasza Arabskiego i innych urzędników KPRM w czasie gdy premierem był Donald Tusk. W tej sprawie nie jest więc zagrożony żadną karą. A swoje za uszami ma. Pisaliśmy o tym wielokrotnie, także na łamach portalu wPolityce.pl i w tygodniku „wSieci”. Przypomnę teraz fragment tekstu „Fajans w BOR”, który napisałem wraz z Markiem Pyzą w listopadzie ubiegłego roku.
Zacznijmy od tytułu. „Fajans” to ksywka Mariana Janickiego nadana mu przez podwładnych, którzy dobrze widzieli jak „dowodzi” jednostką. Złożyło się na to mnóstwo szczegółów, ale skoro jesteśmy przy sprawie Smoleńska to uściślijmy na czym polegało niegodne oficera lekceważenie procedur, co skutkowało rozprężeniem w szeregach funkcjonariuszy.
Mimo istnienia w BOR komórki dedykowanej organizacji wizyt zagranicznych żaden z funkcjonariuszy pełniących w niej służbę nie został wyznaczony do składu tejże grupy, do Smoleńska wysłano osoby z doświadczeniem w zabezpieczaniu jedynie krajowych wizyt – mówi nasz informator. Nie dziwne więc, że kwietniową wyprawę część borowców traktowała jak zagraniczną wycieczkę.
To oczywiście drobnostka, ale suma takich drobnostek w końcu musiała się zemścić. Tym bardziej, że Mariam Janicki nad niczym nie panował, a może, by być precyzyjnym, panował nad tym, by za nic nie odpowiadać. Kolejny fragment artykułu:
Najpoważniejsze zarzuty dotyczą jeszcze szerszego aspektu. Z dokumentów, do których dotarliśmy, wynika, że Marian Janicki złamał przepisy, które sam zatwierdzał. Wyprawa prezydenta do Katynia była obarczona co najmniej „średnim” zagrożeniem (chodzi m.in. o „względy geopolityczne” i np. ryzyko zamachu, a takowe, przypomnijmy, istniało po meldunku, jaki nadszedł dzień wcześniej od jednego z państw sojuszniczych). Oznaczało to konieczność zorganizowania tzw. operacji ochronnej (najwyższa w czterostopniowej skali ranga zaangażowania sił i środków), nad którą osobistą pieczę miał sprawować szef BOR albo nadzorujący biuro minister. Janicki w przypadku wylotu 10 kwietnia 2010 r. zgodził się na zaniżenie kategorii do „przedsięwzięcia ochronnego”. Wiązało się to z dużo mniejszym nakładem sprzętu i ludzi, ale także przerzuceniem odpowiedzialności z dowódcy BOR – czyli siebie – na funkcjonariusza wyznaczonego jako szef działań ochronnych.
Tutaj pojawia się kolejny kłopot. Janicki zapewnia, że na taką funkcję mianował ppłk. Jarosława Florczaka. Jednak w dokumentach nie ma po tym śladu. Inna sprawa, że oficer ten powinien był cały czas być na miejscu w Rosji i czekać na przylot prezydenta. Dlaczego znalazł się na pokładzie tupolewa, choć jeszcze trzy dni wcześniej był w Smoleńsku? Jak ujawnił portal wPolityce.pl, po wizycie Donalda Tuska (7 kwietnia 2010 r.) Florczak zadzwonił do płk. Bielawnego z prośbą o pozwolenie na przyjazd do kraju, by spędzić czas z rodziną. Otrzymał zgodę na powrót do Rosji 10 kwietnia wraz z delegacją głowy państwa. Jak potwierdził nam Marian Janicki, wszystko odbyło się za jego przyzwoleniem.
„Fajans” na zawsze pozostanie fajansem. To wszystko mogłoby nawet wzbudzić uśmiech, gdyby nie ciążyła nad tą historią śmierć 96 osób.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/340532-janicki-na-stolku-szefa-bor-to-byla-kompletna-pomylka-general-potwierdza-to-za-kazdym-razem