Oglądałem w weekendowych dniach znakomity film Clinta Eastwooda „Sully”. Tom Hanks wciela się w nim w kpt. Chesleya Sullenbergera, pilota Airbusa A320, który w styczniu 2010 r. w obliczu awarii obu silników tuż po starcie z Nowego Jorku zdecydował się awaryjnie lądować na rzece Hudson. Ocalił w ten sposób życie 155 osób. Choć rządowa komisja chciała pociągnąć go do odpowiedzialności za nieprawidłową reakcję na uszkodzenia maszyny.
Nawet tam, nawet amerykańska National Transportation Safety Board badająca katastrofy lotnicze za oceanem, postawiła na tzw. „czynnik ludzki”. Chciała obarczyć winą pilota samolotu, przypisywała mu doprowadzenie do katastrofy, choć on uparcie – i słusznie – twierdził, że było to awaryjne lądowanie.
Jego wersję konieczności posadzenia Airbusa na wodzie potwierdzał tylko drugi pilot. NTSB wraz z Airbusem głowiła się, jak dowieść, że pilot popełnił błąd i zamiast wracać na lotnisko La Guardia, ryzykował życiem ludzi robiąc pas startowy z Hudson.
Przeprowadzano nawet symulacje, czy w zgodzie z zapisanymi w rejestratorach parametrami, można było powrócić lotem szybowcowym na lotnisko i lądować na ziemi.
Sully został niemal sam. Ale do końca się nie poddał. Dowiódł, że eksperymenty NTSB i Airbusa zostały przeprowadzone niewłaściwie, że nie uwzględniono czasu na podjęcie decyzji w sytuacji krytycznej i ostatecznie został oczyszczony z zarzutów. Już wcześniej zresztą cała Ameryka i cały świat widziały w nim bohatera. Gratulował mu George W. Bush, gratulował przejmujący władzę Barack Obama, który zaprosił lotnika na swoją inaugurację.
Eastwood zrobił film o starciu człowieka z biurokracją, o samotności bohatera w obliczu systemowego kłamstwa. Mógł się bronić, bo żył.
Załoga TU-154M bronić się nie może. A politycy – którzy sprawowali władzę, gdy piloci z 36. pułku zostali wysłani na nieczynne lotnisko, z nieaktualnymi kartami podejścia, skazani na kłamstwa rosyjskich kontrolerów – w 7. rocznicę tej tragedii miotają nowe kłamstwa pod adresem załogi.
Platforma Obywatelska przygotowała kolejny propagandowy film o przyczynach smoleńskiego dramatu. Wskazuje w nim na 7 momentów, gdy rzekomo można było uniknąć katastrofy.
Powtarzane są argumenty: załoga nie omówiła lotu dzień wcześniej, bo jeden z jej członków miał inne zadanie, załoga przybyła na lotnisko spóźniona o pół godziny, tylko jeden pilot znał rosyjski, tylko jeden z członków załogi miał ważne uprawnienia do lotu, itd. I podsumuje:
Ten samolot nie miał prawa wystartować
To ma być pierwsza z siedmiu możliwości uniknięcia katastrofy.
Skoro tak, to może warto poszukując możliwości uniknięcia katastrofy cofnąć się bardziej. Np. do zatwierdzenia przez Mariana Janickiego dla lotów do Smoleńska (i 7 i 10 kwietnia) statusu HEAD. Nie miał do tego prawa, bo instrukcja nie pozwalała na lądowanie samolotów o statusie HEAD w na nieczynnych lotniskach, a taki był Siewiernyj.
A może cofniemy się do rozdzielenia uroczystości katyńskich, do zagrania Donalda Tuska na życzenie Kremla wbrew głowie państwa, co spowodowało niższą rangę wizyty Lecha Kaczyńskiego i mniejsze bezpieczeństwo delegacji prezydenckiej? Znów odpowiedzialna ma być tylko załoga.
Dalej w filmie przypomina się widzom, że nad Białorusią smoleńska wieża zakomunikowała mgłę, widzialność 400 m i brak warunków do przyjęcia samolotu. Potwierdził to dowódca jaka, który lądował wcześniej.
Nam się udało w ostatniej chwili wylądować.
I cóż znaczy to ostatnie zdanie? Film sugeruje, że piloci jaka wylądowali fartownie, mimo braku warunków minimalnych określonych procedurami. Prawda jest taka, że w momencie lądowania jaka warunki były zgodne z normami – co potwierdziło wewnętrzne postępowanie w Siłach Powietrznych. Ich dowódca gen. Lech Majewski chciał dowieść, że Artur Wosztyl złamał przepisy. Nie udało mu się, bo pilot postępował zgodnie z zasadami. A lądowanie „w ostatniej chwili” oznacza tuż przed pogorszeniem się pogody do poniżej minimów.
Lektor zatrudniony przez Platformę mówi dalej:
Komunikaty jednoznacznie wskazują na brak warunków do lądowania w Smoleńsku i konieczność lądowania na zapasowym lotnisku lub powrotu do Warszawy. To była druga z siedmiu możliwości uniknięcia katastrofy.
Idąc tym tropem powinno się odwoływać wszystkie loty, gdy w ich trakcie, w powietrzu (a tak było 10 kwietnia 2010 r.) okaże się, że na docelowym lotnisku panują trudne warunki atmosferyczne. A przecież nie tak to działa – załoga ma pełne prawo zrobić próbne podejście do tzw. wysokości decyzji. Od 2010 r. wiedzą to już niemal wszyscy w Polsce. I właśnie na tej wysokości sprawdziwszy aktualne warunki albo kontynuować podejście albo odejść na lotnisko zapasowe.
To na razie większe bądź jeszcze większe manipulacje. Ale oto w czwartej minucie filmu mamy do czynienia z regularnym kłamstwem.
Widzialność jest pięć razy mniejsza niż wymagana przepisami. W takich warunkach dalsze podejście do lądowania jest niezgodne z procedurami.
Rzecz dzieje się na długo przed katastrofą, na wysokości kilku kilometrów. Powiedzmy to jasno: nie ma procedur nakazujących w takim momencie przerwać podejście do lądowania!
Idźmy dalej. Przy omawianiu „czwartej możliwości uniknięcia katastrofy” propagandyści Platformy wspierani zapewne przez Macieja Laska oznajmiają, że nad dalszą radiolatarnią samolot był o 120 m za wysoko, a więc powinien odejść na drugi krąg. To kolejny wymysł. Nie ma takich procedur. Mamy więc kolejny fałsz. Nie mamy za to żadnej informacji o nieprawidłowym działaniu OBU radiolatarni, nie mamy informacji o błędnych kartach podejścia, jakie specpułkowi przekazali Rosjanie, nie mamy ANI SŁOWA o kłamstwach, jakie na ostatnich 10 kilometrach podawali załodze kontrolerzy.
Mamy za to – a jakże – przypisane przez domorosłego eksperta zatrudnionego przez prokuraturę wojskową słów „Zmieścisz się śmiało” gen. Błasikowi. Nikt poza Andrzejem Artymowiczem takiego zdania na nagraniu z rejestratora nie usłyszał.
I można by tak ciągnąć jeszcze długo. Można by pomstować na PO, że swoją produkcję puentuje krzykami ginących ludzi. Że robi to w rocznicę katastrofy. Ale do nich to nie dotrze.
Bo nie o prawdę w tej sprawie im chodzi. I nigdy nie chodziło. Prawda przeszkadzała.
Ich wersja została ustalona tuż po katastrofie i rozsyłana do partyjnych funkcjonariuszy sms-em o winie pilotów. Do dziś nie schodzą z tej ścieżki, choć prowadzi ona na manowce. Mamy na to coraz więcej dowodów. Bo śledztwo wreszcie jest prowadzone rzetelnie. Badaniom i opiniom międzynarodowych autorytetów się nie przeciwstawią. Będą za to coraz mocniej przesuwać się na stronę, po której jest już tylko kłamstwo i Kreml.
-
„Pogrzebana prawda. Zwierzenia rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej” - Marek Pyza. Książka do kupienia w „wSklepiku.pl”.
„Kto nie przeczyta, nie zrozumie współczesnej Polski!”
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/335101-mistrzowie-propagandy-na-kursie-i-sciezce-demaskujemy-klamstwa-w-smolenskim-filmiku-po