Doceniam, że tak wielu redaktorów z tak wielu zacnych tytułów prasowych poświęciło wczoraj parę chwil na zrelacjonowanie histerii, jaka ogarnęła wicemarszałek Sejmu Małgorzatę Kidawę-Błońską (i paru jej partyjnych kolegów) po rozmowie ze mną w TVP. Ponieważ narosło wiele manipulacji w tej sprawie i padło pod moim adresem sporo grubych słów, niniejszym się do sprawy odnoszę. Przy okazji proponując ważnej posłance przedefiniowanie słowa skandal.
Cóż takiego się stało? Skoro pani marszałek oburza się na naszą wczorajszą rozmowę, wróćmy do niej ze szczegółami.
Zanim przywitaliśmy się z widzami „Kwadransa politycznego” spędziliśmy w studiu parę minut na zwyczajowej gadce-szmatce. Na uwagę Kidawy-Błońskiej, że mam przygotowanych bardzo dużo pytań, odpowiedziałem, że to raptem parę cytatów, które warto mieć na podorędziu i żeby się nie obawiała, bo nie zamierzam się nad nią znęcać. Wtedy usłyszałem coś zaskakującego: „Nie wierzę. Na pewno pan kłamie. Jak wszyscy mężczyźni”.
Zwróciłem uwagę, że to seksistowskie słowa. Na co posłanka PO odpowiedziała, że nie seksistowskie, a wynikające z jej doświadczenia. Uciąłem ten wątek stwierdzając, że wolę nie dopytywać o jej doświadczenia skłaniające do takich opinii. W duszy po prostu współczułem.
Na antenie rozpoczęliśmy od „Matrixa”. Pozwoliłem sobie nazwać wniosek PO o konstruktywne wotum nieufności właśnie matrixem. Dlaczego? Okazało się po chwili, gdy przywołałem słowa samej Kidawy-Błońskiej z 2012 r.:
Profesor Gliński uwierzył, że może być premierem mimo istnienia w Sejmie stabilnej większości. Mam wrażenie, że to matrix.
Dziś sytuację mamy analogiczną. PO składa wniosek o odwołanie rządu i powołanie Grzegorza Schetyny na premiera. Jak przyznała sama pani marszałek, Platforma dobrze wie, że przegra to głosowanie, a lider jej partii nie stanie na czele rządu. Dokładnie tal jak z prof. Glińskim przed blisko pięcioma laty.
Przypomnienie cytatu z pani marszałek sprawiło, że zaczęła się denerwować, a nasza rozmowa – spokojna, dotycząca głównie relacji wewnątrz opozycji – ewidentnie zaczęła sprawiać jej kłopoty. Przy wątku Amber Gold Małgorzata Kidawa-Błońska poczęła tracić nerwy i przestała się kontrolować. Stąd zapewne jej kuriozalna opinia o gigantycznej aferze, do której dopuściła jej formacja, a w której coś na sumieniu miały w zasadzie wszystkie instytucje państwowe:
Potoczyło się, jak się potoczyło.
Wreszcie na sam koniec zapytałem o sadzenie drzew przez polityków PO. Od razu zastrzegam: to chyba najpożyteczniejsza akcja antyrządowa, jaką wymyśliła opozycja. Sadzeniu drzew można tylko przyklasnąć (co powiedziałem na antenie), nigdy ich za dużo, zwłaszcza w obliczu złego prawa, które zmniejsza ochronę nad przyrodą. Politycy Platformy dawno już się Polakom tak nie przysłużyli, jak we wtorkowe popołudnie z łopatami w rękach.
Pani marszałek nie spodobało się skojarzenie, które zaproponowałem: Ewa Kopacz wbijająca łopatę w ziemię, a Ewa Kopacz z 2010 r. z jej kłamliwą wypowiedzią o przekopywaniu ziemi na metr w głąb w Smoleńsku. Nie byłem w tym skojarzeniu pierwszy, bo dzień wcześniej zdjęcie byłej premier przekopującej ziemię w tym właśnie kontekście hulało po mediach społecznościowych i Kidawa-Błońska doskonale musiała o tym wiedzieć, skoro sama tak chętnie z nich korzysta (również kilka rodzin ofiar smoleńskich, z którymi rozmawiałem, tak je odebrało). Zdenerwowało ją, że ktoś pozwolił sobie na to zestawienie w dużych mediach, na ogólnopolskiej antenie. Stwierdziła, że to „jest tak nie na miejscu porównanie…”, na co odpowiedziałem, że nie na miejscu było to, co mówiła w 2010 r. Ewa Kopacz. Jak rozumiem, późniejszą reakcję pani marszałek na Twitterze (CZYTAJ WIĘCEJ: Ostre spięcie w TVP. Kidawa-Błońska zapowiada bojkot telewizji publicznej. Zabolały ją pytania o odpowiedzialność Kopacz ws. Smoleńska) wywołał ten dialog:
Przechodzenie jednym tchem od problemu sadzenia drzew do oskarżania Ewy Kopacz…
O nic nie oskarżam Ewy Kopacz poza tym, że kłamała w 2010 r.
Czyli pan ją oskarża. Bardzo nieprzyjemne. Jak na mężczyznę, na dziennikarza przekroczył pan granice.
Proszę mi nie mówić o mężczyznach i dziennikarzach. Fakty są takie, że w 2010 r. kłamała.
To jest pana zdanie. Pani premier nie kłamała.
Jakie znaczenie ma to, że kłamstwo Kopacz zarzuca mężczyzna? Kobietom na wysokich stanowiskach wolno kłamać? Taka jest logika Kidawy-Błońskiej? Co według pani marszałek jest powinnością dziennikarza? Krycie kłamstw i zaniedbań wysokiego urzędnika czy ich piętnowanie i domaganie się wyjaśnień?
A czy Kopacz kłamała? To wszystko akurat da się łatwo sprawdzić. Tym wszystkim, którzy nie chcą pamiętać (w tym pani Kidawie-Błońskiej) przypominam. Zacznijmy od sfałszowania stenogramu Sejmu. W parlamentarnych archiwach znajduje się taka wypowiedź Kopacz w czasie debaty:
Gdy znaleziono najmniejszy szczątek na miejscu katastrofy, wtedy przekopywano z całą starannością ziemię na głębokości ponad 1 m i przesiewano ją w sposób szczególnie staranny. Każdy znaleziony skrawek został przebadany genetycznie.
A co powiedziała w rzeczywistości?
Najmniejszy skrawek, który został przebadany, najmniejszy szczątek, który został znaleziony na miejscu katastrofy, wtedy kiedy przekopywano z całą starannością ziemię na miejscu tego wypadku, na głębokości ponad jednego metra i przesiewano ją w sposób szczególnie staranny, każdy znaleziony skrawek został przebadany genetycznie.
Różnica niewielka, ale znacząca, bo pokazuje zupełnie inną kolejność rzekomych działań na miejscu tragedii – w archiwach miała pozostać wersja o przekopywaniu ziemi wskutek znajdowania szczątków, a nie odwrotnie – wygodniejsza i dla Kopacz i dla Rosjan.
Mniejsza z tym. Tu się bowiem nic nie zgadza. Ani nie wydobyto z miejsca katastrofy każdego najmniejszego szczątku, ani nie przekopywano ziemi z całą starannością, ani nie kopano na głębokości 1 metra, ani nie przesiewano w sposób szczególnie staranny, ani też każdy znaleziony skrawek nie został przebadany genetycznie.
O tym, że poprawnych badań genetycznych nie było, sama Kopacz musiała wiedzieć, bo była w Moskwie wiele dni. Wie, jak długo trwają takie badania, i wie, jak szybko i jak rozczłonkowane ciała wysyłano do kraju przed zakończeniem badań genetycznych. Stąd „pomyłki” przy pochówkach i niewyobrażalne efekty obecnie trwających prac ekshumacyjnych i sądowo-medycznych, które już niebawem pozna opinia publiczna.
Do końca życia za Ewą Kopacz będzie się ciągnąć kłamstwo dotyczące przekopywania ziemi – jak słusznie napisał Marcin Wikło.
Na jej miejscu po prostu nie pokazywałbym się publicznie z łopatą. A na miejscu jej partyjnych kolegów nie broniłbym jej tak histerycznie, bo to sprawa z góry przegrana.
Ówczesna minister zdrowia ma o czym pamiętać z kwietniowych dni w Moskwie. Choćby o takim nieznanym dotychczas zdarzeniu, gdy… pozowała do zdjęć przy zwłokach. Obiecała jednej z rodzin odnalezienie ciała ich bliskiego, a na dowód, że zadanie wypełniła, wystąpiła na obrazku „ostatnie pożegnanie” przy trumnie. Pani minister nie była tam sama. Ludzie, którzy jej towarzyszyli doskonale pamiętają to zdarzenie. I po siedmiu latach nie mogą zrozumieć, jak można było tak się zachować.
Cóż – widocznie taki ma charakter, że nie widzi nic niestosownego w robieniu sobie zdjęć z ofiarami katastrof lotniczych. Ani w dopraszaniu się u rodzin, które właśnie straciły swoich najbliższych, publicznego wyrażania pochwał pod jej adresem. Odsyłam do książki Bogdana Rymanowskiego i Małgorzaty Wassermann:
Daria Wassermann:
Po wyjściu z kostnicy zaprowadzili nas do auli na parterze. Małgosia miała tam czekać, ale nie było jej bardzo długo. Podeszliśmy do ministra Arabskiego i poskarżyliśmy się, że nie wiemy, co się z nią dzieje. Minister sprawiał wrażenie niezorientowanego. Ewa Kopacz zapytała nas, czy mamy jakieś rzeczy osobiste do trumny. Mieliśmy różaniec teścia oraz rzeczy od rodziny Aleksandra Szczygły. Powiedziała, że wprawdzie procedury tego zabraniają, ale ona dopilnuje, by znalazły się w trumnach. W hallu poczęstowała mnie papierosem. Narzekała, że Rosjanie nie chcą ubierać zwłok. Kiedy jest problem, to mówi im, że „tak chciał premier Putin”, i wtedy stają na baczność. Podziękowaliśmy jej za dobre przyjęcie i szybką identyfikację. „My tutaj sobie rozmawiamy – powiedziała – a byłoby dobrze, żebyście umieścili dla mnie w Internecie jakieś podziękowanie. Bo wrócimy do Polski i będą mieć do mnie o wszystko pretensje”. Byłam w szoku. Nie takich słów się spodziewałam.
Minister zdrowia Ewa Kopacz na posiedzeniu sejmu 19 stycznia 2011 roku:
[…] nad tymi zwłokami, ostatnią rzeczą, o której się myślało, to był PR i polityka. Jeśli dzisiaj ktokolwiek zarzuca urządzanie PR-u z powodu tej tragedii, jest po prostu szubrawcem i nie boję się tego słowa.
To przykre, ale nie najważniejsze.
Kidawa-Błońska mówi, że zachowałem się „skandalicznie”. Wtórują jej partyjni koledzy. Jan Grabiec nazywa mnie „nachalnym propagandzistą”. A Borys (czy też Borysław – jak przedstawiała swojego ministra Kopacz) Budka mówi o „przykładzie skrajnego chamstwa i manipulacji”. Przy okazji padają oczywiście zarzuty upolitycznienia TVP - również na moim przykładzie. Trochę niezręcznie to pisać, ale zerknijcie sobie, dotknięci towarzysze, na inne moje rozmowy w „Kwadransie” - choćby z ministrami Adamczykiem czy Radziwiłłem - a później weryfikujcie swoje absurdalne sądy o rzekomym antyplatformerskim wychyleniu moich wywiadów.
Politycy PO zastanawiają się nad bojkotem telewizji publicznej, chcą skarżyć się na mnie do KRRiT. Mam małe deja vu – w 2010 r. zrobił to ówczesny szef BOR gen. Janicki. Nie spodobało mu się, że poinformowałem w „Wiadomościach” o tym, że na Siewiernym na prezydenta nie czekali jego funkcjonariusze. Jak się szybko okazało, tak właśnie było. Janicki – jak wielu innych ws. 10/04 – uniknął zarzutów karnych tylko dzięki temu, że państwo PO umorzyło w zasadzie wszystkie smoleńskie śledztwa dotyczące urzędników, a karalność ich czynów w dużej mierze przedawniła się w 2015 r.
Ale nie oznacza to, że czyny nie miały miejsca.
Dziś polityków PO bardzo boli wracanie do największej hańby, jaką Polakom i Polsce ich formacja zafundowała, a jaka powinna eliminować ich z życia publicznego.
Czy skandalem jest przypominanie tego przez dziennikarza?
Czy może skandalem było zachowanie Kopacz w Moskwie 13 kwietnia, gdy nie skorzystała z anonsowanej przez Anodinę deklaracji pomocy w badaniu katastrofy płynących z „państw Unii Europejskiej oraz spoza Unii Europejskiej”? Zamiast tego wyrażała głęboką wdzięczność Rosjanom i rozpływała się w pochwałach nad ich profesjonalizmem.
A może skandalem było sugerowanie, że polscy medycy sądowi uczestniczyli w sekcjach zwłok?
A może skandalem było sfałszowanie sejmowego stenogramu z jej kłamliwą wypowiedzią?
A może skandalem było, że Donald Tusk z Bronisławem Komorowskim dowcipkowali sobie na Okęciu czekając na ostatnie trumny z ciałami?
A może skandalem było wielokrotne powtarzanie, jak to państwo polskie zdało egzamin?
A może skandalem była zamiana ciał? Liczne pochówki? Bezczeszczenie zwłok, do czego dopuścił polski rząd?
Zanim, drodzy funkcjonariusze PO, zaczniecie miotać oskarżeniami, zastanówcie się, co sami macie na sumieniu.
Długo rozmawiałem wczoraj z rodziną ofiary ekshumowanej w obecnie trwającym śledztwie. Łzy cisnęły się do oczu, gdy słuchało się relacji o tym, co ci ludzie dziś przeżywają. Nie wiedzą, w których grobach znajdują się szczątki ich najbliższych. Wiedzą, że w wielu. Dopiero teraz okazuje się, na co rząd Platformy pozwolił Rosjanom. Na zgarnianie szczątków ciał ze stołów do worków nie patrząc na to, czyje to szczątki, w jakiej ilości i z iloma towarzyszącymi im śmieciami. Moskiewscy przyjaciele Kopacz mogli sobie na to pozwolić, bo byli świadkami, jak pani minister powtarzała rodzinom, że muszą się przyłożyć do identyfikacji, jako że trumny w Polsce już nie będą otwierane.
Są i będą. Do ostatniej. I te trumny jeszcze wiele powiedzą o Ewie Kopacz, Donaldzie Tusku i innych wysokich urzędnikach ich ekipy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/332649-ewa-kopacz-lopata-pozowanie-do-zdjec-ze-zwlokami-i-panstwo-ktore-zdaje-egzamin-w-odpowiedzi-malgorzacie-kidawie-blonskiej