Sebastian Putra na łamach "wSieci": "Nienawidzę kwietnia. Ten miesiąc kojarzy mi się tylko z tym, że zaraz po świętach zabrali nam ojca"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Nienawidzę kwietnia. Ten miesiąc kojarzy mi się tylko z tym, że zaraz po świętach zabrali nam ojca. Gdy tylko zbliża się ten miesiąc, robi mi się smutno, nie chce mi się z nikim gadać

— mówi Sebastian Putra, syn Śp. Krzysztofa Putry, który zginął 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku.

Mówi się, że czas leczy rany. Niczego nie leczy. Może trochę je tylko zabliźnia. Kiedy patrzę na mamę, widzę, że jej z roku na rok jest coraz ciężej. Dzieci rosną, a mama musi sama stawiać czoła problemom. Mój najmłodszy brat ma już 16 lat. Dojrzewa. Brakuje mu ojca, który pogroziłby palcem, nadał sprawom właściwą miarę

— dodaje Sebastian Putra w rozmowie z Dorotą Łosiewicz.

Śmierć ojca była ciosem, z którym do dziś trudno się pogodzić.

To nie jest tak, że sześć lat po katastrofie żyjemy normalnie. Bywa różnie. Kiedy mam gorszy dzień, coś się nie układa, wtedy się zastanawiam: co ojciec by zrobił, gdyby żył; co by powiedział, jak wyglądałoby życie, gdyby on wciąż tu był, jak potoczyłoby się życie moich braci…

Sebastian Putra wspomina jak przeżył feralny 10 kwietnia.

10 kwietnia 2010 r. o godz. 8.30 odwiozłem moją obecną żonę na szkolenie i pojechałem na zakupy. W sklepie słyszałem, że ludzie szepczą o jakiejś kata- strofie. Pomyślałem, że gdzieś na świecie spadł samolot. Bywa. Wyszedłem ze sklepu i gdy wsiadłem do samochodu, zadzwonił znajomy ojca zapytać, czy on również poleciał do Katynia. Nie wiedziałem. Miał jechać, ale nie byłem pewny, czy leci. Znajomy zapytał, czy wiem, że spadł samolot z polską delegacją. Zaczęły mi się trząść ręce. Dzień wcześniej ojciec zadzwonił. Nie miałem czasu gadać, byłem w pracy. Powiedziałem, że oddzwonię rano. Do tej pory cholernie żałuję, że z nim wtedy nie pogadałem dłużej. Chciał się pożegnać. Dzwonił wtedy do wszystkich z rodziny. Może coś przeczuwał… Gdy wróciłem do domu, wszyscy płakali

— mówi.

Wspomina jaki był jego ojciec i w jaki sposób podchodził do swoich rodzicielskich obowiązków, ale też i do tych politycznych.

Kiedyś zapytałem, czy mi załatwi pracę. Powiedział, że będziemy ostatni w kolejności, którym spróbuje w tej sprawie pomóc. Mówił, że mamy sami sobie radzić, a do efektów, sukcesu nie można dojść na skróty. To były małe wielkie rzeczy. Gdy wracał do domu, odcinał się od polityki, od pracy. Bawił się z nami

— mówi.

Ojciec był dla mnie wzorem polityka. Był zwyczajnie przyzwoity, skromny. Uczył nas szacunku do ludzi, którzy mają inne poglądy. Z każdym umiał się porozumieć. Gdy trumny wróciły z Moskwy do Polski, do ojca podszedł Ryszard Kalisz i zapłakał. To było szczere, nie na pokaz. Oni często spierali się w programie „Kawa na ławę”, a mimo to szanowali się, potrafili rozmawiać

— dodaje.

Sebastian Putra zwraca też uwagę na to jak trudne dla rodzin ofiar jest to, że do dziś katastrofa smoleńska nie została wyjaśniona.

Gdybyśmy tylko wiedzieli, że ta katastrofa została do końca wyjaśniona, byłoby nam wszystkim, tzw. rodzinom smoleńskim, łatwiej. Ale nie została wyjaśniona i nie wiem, czy to się kiedykolwiek stanie.

Cały artykuł Doroty Łosiewicz do przeczytania w tygodniku „wSieci”.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych