Piotr Walentynowicz: Arabski nie przyszedł na proces. Wykazał totalny brak szacunku dla zmarłych, rodzin i swojej funkcji. NASZ WYWIAD

Fot. Piotr i Janusz Walentynowicz przed procesem/PAP Tomasz Gzell
Fot. Piotr i Janusz Walentynowicz przed procesem/PAP Tomasz Gzell

Cieszę się, że ten proces się rozpoczął, że nie został umorzony. Przez sześć lat to się nie udawało. Przez sześć lat nie zrobiono nic w tej sprawie

— mówi w przerwie procesu Tomasza Arabskiego Piotr Walentynowicz.

wPolityce.pl: Ruszył proces przeciwko Tomaszowi Arabskiemu i innym urzędnikom KPRM odpowiedzialnym za przygotowania do wylotu do Smoleńska 10 kwietnia 2010 roku. Czuje Pan satysfakcję, że ten proces ruszył?

Piotr Walentynowicz: Satysfakcji nie czuję. To, co ma miejsce, to powrót do naturalnego stanu rzeczy. Ludzie powinni być przesłuchiwani, gdy dochodzi do jakiegoś nieszczęścia. Takie sytuacje trzeba badać, wyjaśniać różne wątki. A jeśli ktoś zawinił, powinien ponieść odpowiedzialność. To zupełnie naturalne. To nie kwestia satysfakcji, ale wreszcie rzetelne podejście do śledztwa i tego, co działo się 10 kwietnia.

Do tej pory jednak Arabski cieszył się nietykalnością. Cieszy się Pan, że udało się doprowadzić do tego procesu? Rodziny same musiały kierować akt oskarżenia w tej sprawie…

Oczywiście cieszę się, że ten proces się rozpoczął, że nie został umorzony. Przez sześć lat to się nie udawało. Przez sześć lat nie zrobiono nic w tej sprawie. Cieszę się, że chociaż do tego doszło.

Tomasz Arabski pojawił się w sądzie?

Ależ skąd. Na procesie Arabskiego nie ma. Wykazał totalny brak szacunku dla zmarłych w Smoleńsku, dla rodzin, dla funkcji, którą pełnił.

Co działo się na sali rozpraw?

Czytany był akt oskarżenia, oskarżeni przybyli do sądu odpowiadali na pytania. Jednak dowiedziałem się od nich głównie tego, że nie przyznają się do winy i mają bardzo słabą pamięć. Oni nie chcieli odpowiadać na pytania. Wskazywali, że nic nie leżało w ich kompetencjach, że od nich nic nie zależało. Liczyłem, że będzie można zadać im pytania. Dziwi, że oni nie chcieli nic mówić.

Dlaczego Pana dziwi?

Oni nie wyjaśniali nic, ale jednocześnie zapewniali, że są niewinni. To jakiś absurd. Jeśli ktoś jest niewinny, to nie powinien bać się odpowiadać o swoich działaniach. Jeśli ktoś jest niewinny, to żadnego pytania się nie boi.

Sądzi Pan, że ten proces może rzucić nowe światło na samą przyczynę tragedii smoleńskiej?

Można mieć takie nadzieje. Ludzi zaangażowanych w to, co działo się po Smoleńsku, było wielu. Do tej pory jednak nikogo winnego nie znaleziono. Oskarżeni dziś odrzucając zarzuty i oskarżenia wiele razy wymieniali nazwisko Tomasza Turowskiego. Mówili, że to od niego zależało wszystko. Im więcej oni będą mówić, tym większa szansa, że się kiedyś pomylą i powiedzą prawdę.

Rozmawiał Stanisław Żaryn

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych