Zagrodzki o dokumentacji fotograficznej ekspertów rządowych po 10/04. „Często pstrykali zdjęcia jak u cioci na imieninach”. Szokujący fragment książki "Pogrzebana prawda"

Łatwo wyłapałem brak umiejętności wykorzystania sprzętu i odstępstwa od zasad dokumentacji fotograficznej

— wspomina Stanisław Zagrodzki w książce Marka Pyzy „Pogrzebana prawda”.

Zagrodzki, fotograf i konserwator sprzętu fotograficznego, kuzyn Ewy Bąkowskiej, która zginęła 10/04 nie może obojętnie przejść obok nieprawidłowości, jakimi naszpikowane jest śledztwo smoleńskie.

Nie wyobrażam sobie, co by się działo, gdyby ta katastrofa zdarzyła się w czasach, gdy królował negatywowy materiał srebrowy, a nie fotografia opierająca się na przetworniku cyfrowym.

Ma Pan na myśli zdjęcia z miejsca katastrofy?

— dopytuje Pyza.

Między innymi. Podobno zespół Laska ma dwa tysiące fotografii. Dlaczego więc upubliczniono tylko skromną ich część? Bo większość z nich nie ma właściwego waloru technicznego. Przy zdjęciach dokumentujących obiekty główną zasadą jest uzyskanie jak największej głębi ostrości. Jej brak uniemożliwia odczytanie potencjalnie ważnego elementu i nasz wzrok kieruje się na obiekty mniej istotne. Później okazuje się, że nawet powiększając obraz, nie jesteśmy w stanie odczytać szczegółów tam, gdzie byśmy sobie tego życzyli. Dalej – brak zdjęć makrofotograficznych.

Pan Lasek nie zademonstrował żadnej fotografii makro, choć wszystkie punkty przełomów, szczeliny, rozdarcia, odpryski farby powinny być tak udokumentowane. Powinniśmy dysponować zdjęciami jak największej liczby detali zapamiętanych przez struktury konstrukcji. Wtedy moglibyśmy jednoznacznie ocenić, co działo się z danym elementem, zanim został zdeformowany czy uszkodzony przy transporcie. To kanon fotografii śledczej.

Trzeba też zapewnić odpowiedni obiektyw, od którego parametrów zależy w dużej mierze to, co widzimy na zdjęciu. Tymczasem w zestawie Laska mamy zdjęcia zrobione telefonem komórkowym, nieco lepszą wersją „małpki” i jedną lustrzanką cyfrową. Co gorsza, panowie używający tego sprzętu najwyraźniej nie mieli pojęcia o prawidłowej dokumentacji. Często pstrykali zdjęcia tak jak u cioci na imieninach. Nie lepiej wygląda dokumentacja wykonana w śledztwie smoleńskim na potrzeby opinii procesowych. Na znajdujących się w niej fotografiach nie znajdziemy np. szarej tablicy przystawionej do obiektu, którego kolorystyka nas interesuje. Nie ma skalówek czy przymiarów odniesienia. A tam gdzie są, często wskazują na błędy kadrowania i doboru optyki – linijka skalówki jest zniekształcona. Jestem zażenowany poziomem fotografii biegłych np. z oceny brzozy i odłamków z tego drzewa, gdyż uniemożliwiają profesjonalne zapoznanie się z tym materiałem. Nie używano statywu, źle ustawiano balans bieli, nie dbano o głębię ostrości i zaniedbano numerowanie obiektów w kadrze. Błędnie używano zestawu oświetleniowego.

Drobne fragmenty fotografowano bez żadnej siatki, która pozwoliłaby zniwelować niedoskonałości optyki. Wystarczyłaby kartka w kratkę zamiast gładkiej powierzchni, byśmy mogli szacować np. w którą stronę dany przedmiot został rozciągnięty przez optykę. Dużo jest zagadnień, nad którymi podczas wykonywania zdjęć nikt się nie zastanawiał.

Slaw

=====

Książkę kupisz wSklepiku.pl

fot. wPolityce.pl
fot. wPolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.