Najpierw było stanowcze „nie” i, że „nie ma takiej potrzeby”. Po paru latach pojawiło się: „być może taka potrzeba istnieje”. Nieco później, że „podejmujemy inicjatywę wychodzącą naprzeciw oczekiwaniom wielu Polaków”. Naprędce uchwalono co i jak „wskazano trzy miejsca do wyboru” - jedno gorsze od drugiej. Wreszcie ustalono gdzie, lecz nie ustalono co. O tym miałaby zadecydować komisja, po rozpisaniu „konkursu na projekt, może nawet międzynarodowy”. Jeśli ktoś jeszcze nie skojarzył o co chodzi, wyjaśniam: o upamiętnienie największej tragedii w naszej najnowszej historii, katastrofy prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem w dniu 10 kwietnia 2010r.
Tak pokrótce wygląda postawa platformianych władz odnośnie do tego zdarzenia, począwszy od stołecznych władz i prezydent Warszawy, poprzez rządy PO-PSL z dwóch kadencji, dwojga premierów i kilku gabinetowych liftingów, po prezydenta RP z nadania Platformy niby Obywatelskiej. Ostatecznie, z woli stołecznego magistratu pomnik miał stanąć u zbiegu ulic Focha i Trębackiej, na placyku, który de facto do miasta nie należy, a za który ratusz, czyli podatnicy musieliby jeszcze zapłacić właścicielom kilka milionów złotych odszkodowania.
Zmiana postawy władz lokalnych i centralnych co do tego pomnika pokrywała się dokładnie z kalendarzem wyborczym. Koniec z końcem - jak ogłosiła niedawno prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz - pomnik miał być gotowy w ciągu dwóch lat. Z czego wynika to nagłe przyspieszenie? Z wyborów samorządowych i prezydenckich właśnie, oraz zbliżających się wyborów parlamentarnych. Chodziło przy tym o to, aby temat odfajkować raz na zawsze, aby nikt nie mógł mówić, że władze nie wyszły naprzeciw społecznym oczekiwaniom, ani żądać wzniesienia w Warszawie jakiegoś następnego monumentu.
Można założyć, że gdyby nie klęska wyborcza Bronisława Komorowskiego pomysł postawienia czegoś tam przy ul. Trębackiej, przeboksowany de facto przez stołecznych radnych PO w przeddzień 5 rocznicy katastrofy smoleńskiej, byłby zrealizowany. Dziś wiadomo, że nie będzie. Sama premier Ewa Kopacz nagle dostrzegła, że „ważne są intencje, a nie lokalizacja pomnika”…
Święte słowa i szczyt hipokryzji. Nikt inny bowiem, tylko akurat PO upolityczniła tę kwestię, jakby nie chodziło o tragedię z udziałem najwyższych przedstawicieli państwa polskiego, lecz o zwalczanych przez nią, godnych pogardy „pisowców”. Obecnie premier Kopacz grzęźnie w truizmach, w obliczu zagrożenia utraty władzy nie ma już aroganckiego upierania się przy pomniku na ul. Trębackiej:
Dla mnie miejsce nie jest ważne, tylko intencja, z którą tam idziemy. Myślę, że każde miejsce jest dobre, jeśli ta pamięć o tych ludziach, dobre wspomnienie o tych ludziach, będzie towarzyszyć tym, którzy będą pod ten pomnik przychodzić.
Ale nawet i w tej wypowiedzi stojącej pod wyborczym pręgierzem premier Kopacz kryje się zawoalowany podstęp: implikuje zamysł, że musi być to miejsce, gdzie ludzie będą palić znicze, przynosić kwiaty i wieńce, że musi to być jakiś monument - betonowy, marmurowy, granitowy, mosiężny i z czego tam jeszcze. Kopacz pozostaje głucha na ten wybór, który po prawdzie zapadł już pięć lat temu, zarówno co do miejsca jak i formy upamiętnienia smoleńskiej tragedii: jest nim tzw. pomnik świateł przed pałacem prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu. Projekt, który w najmniejszym stopniu nie naruszyłby tej zabytkowej przestrzeni, a wręcz przeciwnie, wzbogacał, a który spotkał się z szeroką aprobatą. Jak słusznie stwierdziła Ewa Kopacz, pomnik powinien stanąć tam, gdzie „będzie wzbudzał dobre emocje”.
Tyle, że szefowa rządu RP nie chce dostrzec, że projekt prof. Pawła Szychalskiego nawiązywał właśnie do tej chwili, gdy w obliczu smoleńskiej tragedii Polacy, bez względu na przekonania światopoglądowe i sympatie polityczne, w poczuciu wspólnoty i więzi narodowej utworzyli w tym miejscu morze ze zniczów i kwiatów. Że w szczerym odruchu przybyli pod pałac prezydencki, aby oddać hołd tym, którzy w naszym imieniu lecieli dać wyraz pamięci o naszych rodakach wymordowanych w katyńskim lesie, a także po to, by wyrazić wolę pojednania z narodem sprawców, o czym chciał mówić prezydent Lech Kaczyński w przygotowanym wcześniej przemówieniu.
Czy zatem największa obawa urzędującej premier i całej PO nie tkwi w tym, że pomnik światła na powrót połączy Polaków ponad murem nienawiści, wzniesionym przez nią wobec politycznych przeciwników, na czym partia Donalda Tuska, Ewy Kopacz i prezydenta Bronisława Komorowskiego bazowała przez minione dziesięć lat…?
96 świateł skierowanych ku niebu na Krakowskim Przedmieściu, symbolizujących ofiary katastrofy prezydenckiego samolotu, nie ma być w zamyśle autora tego projektu miejscem składania zniczy czy wieńców, od osobistej zadumy przy mogiłach są cmentarze, także już istniejący kamienny pomnik - pęknięta, przełamana bryła na Powązkach. Pomnik świateł upamiętnia tragedię z 10 kwietnia 2010r., ale przede wszystkim jest wyrazem poczucia wspólnoty wszystkich Polaków, których tysiące przyszło tego dnia zapalić lampkę pod pałacem prezydenckim.
Przeciw tej idei występuje Hanna Gronkiewicz-Waltz, która dopatrzyła się w projekcie pomnika świateł… nazistowskiego podtekstu. -Pisałem o tym w komentarzu pt. „Gdyby głupota miała skrzydła…”](http://wpolityce.pl/smolensk/240941-pomnik-swiatla-gdyby-glupota-miala-skrzydla-gronkiewicz-waltz-fruwalaby-nad-warszawa i daruje sobie dalsze) zajmowanie się omamami prezydent Warszawy. W zbliżonym tonie wypowiada się Małgorzata Omilanowska: co prawda minister kultury i dziedzictwa narodowego (sic!) nie doszukuje się nazizmu w idei Szychalskiego, ale również odradza. Z troski, ma się rozumieć, bo niby za dnia tych świateł nie będzie widać. Gdyby pani minister zadała sobie trud i zapoznała się z projektem profesora, zapewne nie opowiadałaby tych bzdur.
Po zaprezentowaniu wizualizacji idei pomnika świateł, w ciągu tylko jednej niedzieli zebrano od przechodniów na Krakowskim Przedmieściu kilkanaście tysięcy podpisów osób wyrażających poparcie dla tej formy upamiętnienia smoleńskiej tragedii. „Za” opowiedzieli się też przedstawiciele tzw. smoleńskich rodzin, z córką śp. pary prezydenckiej Martą Kaczyńską włącznie. Nie inaczej wyglądały rezultaty prasowych sondaży. Ale polityczne przepychanki wysoko postawionych reprezentantów PO nie mają końca - teraz platformiani oponenci wykazują zaniepokojenie, że pod pałacem nie byłoby miejsca na ceremonie i uroczystości związane z… katastrofą. Tak, jakby ktoś mówił, że mają się tam odbywać apele poległych, składanie wieńców itp. Bezsensowny opór i jątrzenie PO nie ma końca i jest dobitnym dowodem na to, że nie chodzi tu bynajmniej o zakończenie tego sztucznie stworzonego przez nią konfliktu…
Następca prezydenta Bronisława Komorowskiego, Andrzej Duda nie zostawia wątpliwości, co myśli o narzucanym wcześniej miejscu upamiętnienia zdarzenia z 10 kwietnia 2010r.:
Pomnik smoleński powinien stanąć na Krakowskim Przedmieściu. W miejscu, które jest symbolem tamtej tragedii i dni, które po niej nastąpiły. (…) Jeżeli będą prowadzone rozmowy ze mną, a wierzę, że tak będzie, to będę się opowiadał za tą opcją
— stwierdził prezydent-elekt w rozmowie z RMF FM.
Pozostaje tylko wierzyć, że dzięki jego konsekwencji pomnik świateł będzie wkrótce na zawsze i bez monumentalnego patosu przypominał przechodniom o naszej historii, o naszej narodowej spójności i tych, którzy dla niej odeszli…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/254363-najwieksza-obawa-po-tkwi-w-tym-ze-pomnik-swiatel-na-krakowskim-przedmiesciu-moze-zakonczyc-tak-podsycane-przez-nia-podzialy-wsrod-polakow