Najwyraźniej media mainstreamowe, po ukazaniu się informacji o powołaniu prof. Wiesława Biniendy do zespołu doradców prezydenta USA Baracka Obamy, są ciągle w szoku.
Dziennikarze głównego nurtu, którzy na głównym ekspercie zespołu parlamentarnego Antoniego Macierewicza, badającego sprawę tragedii pod Smoleńskiej z 10 kwietnia 2010 r., przysłowiowe psy wieszali, wstydzili się pojawić na publicznym spotkaniu z prof. Biniendą i jego małżonką Marią Szonert-Biniendą, jakie w czwartek miało miejsce w Warszawie. Największa sala konferencyjna w Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich nie była w stanie pomieścić wszystkich chętnych na spotkanie. W tłumie zainteresowanych tym, co ma do powiedzenia wybitny badacz amerykański, krytykowany wcześniej przez wiele mediów, nie zobaczyłem ani jednej osoby, która jeszcze do niedawna z olbrzymią pasją i zajadłością demaskowała nieuctwo, ignorancję i fantazje prof. Biniendy na temat prawdziwych przyczyn katastrofy smoleńskiej. Może byli, tylko w przebraniu? Albo wysłali jakichś nieznanych szerzej współpracowników. Ci zaś – niczym dawni ubecy, którzy tajnie nagrywali w kościołach kazania niepokornych księży katolickich - na cyfrowych dyktafonach potajemnie rejestrowali wystąpienie prof. Biniendy. Prawdopodobnie podobne zadania mieli jacyś anonimowi wysłannicy Macieja Laska, aby mógł on szybko sprostować fałszywe tezy prof. Biniendy, zaprezentowane podczas spotkania.
Ponieważ jestem pewien, że sam przebieg spotkania znajdzie się w całości na kilku portalach internetowych, postanowiłem skłonić Profesora na krótką pogawędkę po spotkaniu. Poznałem dzięki temu uroczego człowieka. Naturalnego, skromnego i otwartego. Zdającego sobie niewątpliwie sprawę z własnej wartości jako pracownika nauki, poświęcającego jej bez reszty swój talent i siły. Jednocześnie oddanego w takim samym stopniu poszukiwaniu prawdy w realnym życiu, w tym co nas spotyka dobrego i złego, szczęśliwego i tragicznego, a więc z tego, z czego składa się życie każdego człowieka i każdego narodu. Krótko mówiąc, obecność prof. Biniendy, muszę to koniecznie dodać - wspieranego przez jego wspaniałą małżonkę - nie jest przypadkiem. Poszukiwanie prawdy i dobra jest naczelnym hasłem życiowego programu prof. Biniendy, a także rozsiewanie prawdy i dobra w realnym, bliskim mu świecie. A Polska, ze względu na jego korzenie, jest jednym z tych najbliższych mu światów.
Popłynąłem trochę. Skupię się już więc tylko na jednym wątku naszej pogawędki.
Otóż, podczas obecnego pobytu w Warszawie prof. Binienda dostrzegł wyraźna zmianę stosunku do niego mieszkańców stolicy. Wiąże to z tym, że informacja o jego powołaniu na jednego z doradców prezydenta Obamy, została podana w telewizji Polsat, w miarę szeroko odbieranej, w przeciwieństwie do mediów prawicowych, zdecydowanie niszowych. Opowiada, że zaraz potem rozdzwoniły się telefony z gratulacjami do jego siostry, mieszkającej w Polsce. Ta zmiana jest widoczna podczas spacerów po Starówce, czy w czasie jazdy tramwajem, autobusem miejskim. Oczywiście, większość Warszawiaków prof. Biniendy nie rozpoznaje, albo udaje, że nie rozpoznaje. Jednakże coraz częściej u wielu ludzi widać błysk w oczach, spontaniczną reakcję, taki przyćmiony z lekka uśmiech, słowem pozytywną reakcję. Wcześniej z tym się nie spotykał. Profesor chciałby wierzyć, że ta zmiana przełoży się również na ocenę dorobku zespołu Antoniego Macierewicza przez media mainstreamowe. Na zmniejszenie nawałnicy manipulacji, jakiej dopuszczała się „Gazeta Wyborcza” i bliskie jej, przeciwne drążeniu sprawy tragedii smoleńskiej, media. Realnie jednak patrząc na wcześniejsze poczynania „Gazety”, nie ma co liczyć na zmianę jej stosunku do prof. Biniendy.
Dotychczasowe publikacje, stawiające sobie za cel skompromitowanie ekspertów zespołu Macierewicza, ich ośmieszenie, w tym także prof. Biniendy, jego zdaniem, nie były czymś spontanicznym. Za każdym razem były to teksty skrupulatnie przygotowywane dłuższy czas, dokładnie planowane. Do jednego z tekstów, w którym wykorzystano materiały z prokuratury, musieli przygotowywać się miesiącami. Mamy do czynienia ze strategią, a nie działaniem pod wpływem impulsu. Możliwe, że już teraz planują kolejny ruch, że już rozpoczęli do niego przygotowania, a efekty poznamy za dwa-trzy miesiące.
Prof. Binienda patrzy jednak optymistycznie. Wierzy, że tysiące ludzi ma otwarte umysły. Dzięki dostępowi do internetu, mogą wiele rzeczy mogą sami poznać. Wejść na stronę prof. Biniendy, dowiedzieć się kim jest, sprawdzić jego dorobek naukowy i pozycję w świecie nauki amerykańskiej. Z satysfakcją opowiada mi, że jego uczestnictwo w pracach zespołu parlamentarnego Macierewicza przełożyło się na grunt dość niespodziewany. Prof. Binienda jest redaktorem naczelnym ważnego, naukowego czasopisma technicznego w USA. Jego aktywność w zespole Macierewicza wielokrotnie zwiększyła ilość publikacji, jakie są przesyłane do tego czasopisma z całego świata. Zdecydowanie wzrosła też jakość wpływających zewsząd materiałów. Tego przełożenia, oczywiście nie da się bezpośrednio udowodnić. Wedle prof. Biniendy ta zależność jednak jest czytelna. Jest zadowolony, że jego działalność w zespole powoli przynosi różne drobne sukcesy. Idąc tym samym tropem, prof. Binienda wyjawił mi ważną rzecz, którą jako pierwsza dostrzegła żona profesora Maria, a do czego sam początkowo nie przywiązywał znaczenia. Jej zdaniem, którym i on teraz gotowy się jest zgodzić, powołanie go przez prezydenta Obamę do zespołu swoich doradców jest nie tylko decyzją czysto pragmatyczną z punktu widzenia jego przydatności jako wybitnego eksperta do spraw technicznych. Jest także znakiem politycznym. Akceptacją tego, czym się zajmuje poza swoją działalnością na Uniwersytecie w Akron. Jest to zarazem jeden z przejawów potwierdzenia powiedzenia, które często powtarza małżeństwo Biniendów i w którego prawdziwość wierzy: kropla drąży skałę.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/208592-zmiana-nastawienia-czy-zbieranie-sil-do-nowego-ataku-na-prof-biniende