Washington Times: „Inna katastrofa lotnicza, ten sam wynik. Fałsz, brak prawnych standardów. Tak jak w Smoleńsku Rosjanie robią wszystko, by ukryć dowody na swoją winę”

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. Raport Millera
Fot. Raport Millera

Zestrzelenie malezyjskiego samolotu nasuwa naturalne skojarzenia z katastrofą smoleńską. Według amerykańskiego dziennika „The Washington Times” tak jak w przypadku katastrofy TU-154M śledczy badający okoliczności zestrzelenia lotu MH17 17 lipca nad wschodnią Ukrainą nie mogą liczyć na współpracę Rosji.

Nie powinno to zresztą nikogo, kto pamięta jak Kreml zachowywał się w przypadku podobnych katastrof w przeszłości, dziwić. W przypadku malezyjskiego Boeinga brak gotowości Rosjan do współpracy pozwala im ukryć dowody oraz obarczyć Kijów odpowiedzialnością za to co się stało. Biorąc pod uwagę w jaki sposób Związek Sowiecki, a następnie Federacja Rosyjska blokowały inne śledztwa dot. katastrof lotniczych, nie ma powodów by sądzić, że tym razem będzie inaczej. Bez względu na to co myśli Zachód, czy świat

—pisze Lucja Swiatkowski Cannon na łamach gazety. Według niej tego typu śledztwa są nadzorowane przez rosyjskie służby specjalne, a ich celem nie jest bynajmniej „wykrycie prawdy”.

Kiedy pojawia się podejrzenie odpowiedzialności Moskwy, rosyjscy śledczy często czynią wszystko, co w ich mocy, by skierować podejrzenia na kogoś innego. W innych przypadkach celem matactwa jest ukrycie braku kompetencji rosyjskich biurokratów. Praktycznie każda katastrofa lotnicza wywołuje tego typu zachowanie u rosyjskich oficjeli, co powoduje, że ustalenie prawdy, staje się niemożliwe

—uważa. I podkreśla, że najlepszym przykładem na rosyjskie matactwo jest śledztwo ws. katastrofy Smoleńskiej.

Śledztwo ws. śmierci 96 polskich oficjeli, w tym polskiego prezydenta Lecha Kaczyńskiego 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku nie zakończyło się pomyślnie, bo rosyjscy śledczy odmówili oddania Polsce wraku samolotu, czarnych skrzynek oraz telefonów komórkowych i laptopów ofiar. Polska strona nie otrzymała też pełnego dostępu ani do samego miejsca katastrofy ani do zdjęć z miejsca katastrofy. Nawet godzina katastrofy nie została ustalona. Najpierw mówiono, że samolot rozbił się o 10h56, potem, że o 10h41. Świadkowie twierdza jednak, że do tragedii doszło o wiele wcześniej. Rosyjskie karetki przyjechały, otrzymały informację, że wszyscy zginęli i natychmiast z powrotem odjechały

—dziwi się Cannon. Według niej złe światło na rosyjskie śledztwo rzuca też fakt, że przeprowadził je MAK, dowodzony przez byłą gen. KGB, żonę byłego wiceszefa KGB i bliskiego współpracownika Władimira Putina.

Rosyjskie lotnictwo kontrolują ludzie, bardziej zainteresowani polityką niż bezpieczeństwem

—dodaje. Jak utrzymuje, „w chwili, gdy TU-154 M usiłował wylądować w Smoleńsku samolot należący do KGB wyłonił się z mgły i zaczął krążyć nisko nad lotniskiem, tak jakby miał lądować

W końcu jednak odleciał. Rosjanie nigdy nie wyjaśnili, co tam robił. Gdyby polski samolot rzeczywiście wylądował, zderzyłby się z nim

—twierdzi. I dodaje:

Rosyjskie śledztwo katastrofy w Smoleńsku było naznaczone skrytością, fałszem, brakiem prawnych standardów i rosyjską polityką. Pomylono ciała ofiar, a ciało bohaterki Solidarności Anny Walentynowicz, do dziś nie zostało zidentyfikowane. […] Podobne problemy pojawiły się z okazji śledztwa ws. zestrzelenia malezyjskiego Boeinga. Przeniesiono ciała i wrak, a rosyjscy separatyści zablokowali międzynarodowym ekspertom dostęp do miejsca tragedii. Czarne skrzynki zniknęły na jakiś czas i zostały oddane dopiero po wywarciu silnej międzynarodowej presji. Zdjęcia satelitarne jasno wykazały, że samolot został zestrzelony za pomocą rakiety. Rosja ją zapewne dostarczyła. [..] Mimo tego odrzuca jakąkolwiek odpowiedzialność za katastrofę

—podsumowuje Swiatkowski Cannon. Jest jednak, jej zdaniem, coś, co różni tragedię lotu MH17 od katastrofy w Smoleńsku.

Brak niejasności co do przyczyn katastrofy. Inaczej niż w Smoleńsku. Tym razem Putinowi będzie ciężko zrzucić winę na kogoś innego. Gospodarz Kremla ma ten sam problem co adwokat, który usiłuje przekonać ławę przysięgłych, by jemu uwierzyła zamiast dowodom świadczącym o winie jego klienta. Ludzie po prostu nie są aż tacy głupi

—uważa publicystka „Washington Times”.

Ryb

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych