Propagandę szkolną lokowano jak każdy inny produkt, taki jak pasta do zębów czy proszek do prania, w serialach i różnych spotach promocyjnych z panią Dorotą Zawadzką w roli głównej. Ta propaganda merytorycznie jest nie do przyjęcia - mówi portalowi wSumie.pl prof. Bogusław Śliwerski, pedagog, przewodniczący Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN, profesor Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej oraz Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie.
wSumie.pl: Jak ocenia Pan działania podejmowane przez rodziców, którzy starają się bronić dzieci przed forsowanymi na siłę przez MEN pomysłami na "unowocześnienie polskiej szkoły"?
Profesor dr hab. Bogusław Śliwerski: Od 2007 roku, kiedy w resorcie edukacji nastąpiła zmiana władzy, a rządy objęła pani minister Katarzyna Hall, która zaczęła zapowiadać reformy dotyczące obniżenia wieku szkolnego, mówiłem, że nie wolno w tym procesie pominąć i lekceważyć rodziców. Zgodnie z konstytucją szkoła publiczna, finansowana z budżetu państwa, ma tylko i wyłącznie funkcje wspierające rodziców w procesie kształtowania i wychowywania dzieci. Szkoła nie ma prawa robić czegokolwiek wbrew woli rodziców. Nie może podejmować działań, które naruszałyby ich naturalne, konstytucyjne prawo do bycia pierwszymi wychowawcami dzieci i stanowienia o tym, jaki powinien być kierunek ich rozwoju. Skandaliczne są działania władzy, które od samego początku konstruowano poprzez dzielenie rodziców na tych "lepszych", którzy w sposób bezrefleksyjny akceptowali stanowisko władzy i tych "gorszych", którym nie był obojętny los własnych dzieci. Właśnie ci nieobojętni rodzice, są w każdym państwie najważniejszym ogniwem współpracy z instytucją publiczną, jaką jest przedszkole czy szkoła. Ci najbardziej zatroskani, którym zależy na wysokiej jakości wykształcenia dzieci, są ogromnym kapitałem, którego nie wolno marnować. To, że w ciągu tych kilku lat, odkąd pojawił się pomysł obniżenia wieku szkolnego, rodzice musieli stworzyć ruch oporu, jest dowodem na poważną zdradę ze strony elit politycznych. To, na przykład zdrada ideałów "Solidarności". W roku 1980, w czasie pierwszego zjazdu "S" i później w czasie obrad Okrągłego Stołu wyraźnie była mowa o tym, że najważniejszą sprawą dla polskiej edukacji jest jej samorządność. Edukacja nie może być przecież sterowana przez kacyków i urzędasów, a wciąż – niestety – jest. I jestem tym zbulwersowany.
wSumie.pl: Głos rodziców jest lekceważony i pomijany, wymaga się od nich podporządkowania decyzjom urzędników.
Profesor dr hab. Bogusław Śliwerski: MEN zajmuje się propagandą. Władza przeznaczyła na nią olbrzymie środki. Aż 31 milionów wydano na filmy, spoty promocyjne, broszury i reklamy z pseudoekspertami, którzy mieli wmawiać społeczeństwu, jak bardzo władza troszczy się o dzieci, podczas gdy prawda o edukacji była głęboko skrywana. Rzekoma "prawda" MEN-u została jednak odkryta i skompromitowana dzięki działalności części środowiska naukowego. Członkowie Komitetu Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk pokazali, że władza w ogóle nie liczyła się z wiedzą naukową, psychologiczną, pedagogiczną na temat tego, czym jest dojrzałość szkolna, czym jest gotowość do rozpoczęcia nauki i na czym polega poważny problem egzystencjalny małego dziecka, gdy trafia ono do niewłaściwego środowiska. Tym niewłaściwym środowiskiem jest nie tylko przestrzeń szkolna – mebelki, świetlica, zabawki. Najważniejszy jest nauczyciel, który pracuje z sześciolatkiem. Tymczasem nie tylko w Polsce, inaczej kształci się do wychowania przedszkolnego, a inaczej do nauczania elementarnego. Sześciolatek w szkole nie może być edukowany metodami szkolnymi.
Rodzicom wmawia się jednak, że nie wiedzą, co jest dobre dla dziecka. MEN chce, żeby szkoła szła z duchem czasu i przystosowywała się do coraz nowocześniejszego świata.
To wszystko propaganda. Przez lata urabiano nią ludzi. Propagandę szkolną lokowano jak każdy inny produkt, taki jak pasta do zębów czy proszek do prania, w serialach i różnych spotach promocyjnych z panią Dorotą Zawadzką w roli głównej. Ta propaganda merytorycznie jest nie do przyjęcia. Badania prof. Anny Brzezińskiej z Poznania nad sześciolatkami, które były w szkołach w klasach pierwszych i nad tymi sześciolatkami, które zostały w przedszkolach, zostały przez MEN zmanipulowane. Ministerstwo zaczęło wmawiać społeczeństwu, że te sześciolatki, które poszły do szkoły, mają większe osiągnięcia, wiedzę i umiejętności niż te, które zostały w przedszkolu. Ministerstwo Edukacji Narodowej nie poinformowało, a pani psycholog nie zaprotestowała przeciwko takiej interpretacji, że sześciolatki w przedszkolach miały zakaz uczenia się czytania i pisania. Wizytatorzy chodzili na kontrolę do przedszkoli, a kuratorzy tego pilnowali – dzieci nie wolno było uczyć. Mieliśmy do czynienia z wyjątkową, perfidną manipulacją i to nawet na skalę światową. Przeciętny obywatel jednak o tym nie wie, bo nie ma dostępu do wielu informacji i raportów, ani nawet nie musi umieć ich interpretować. Obywatel powinien móc ufać władzy. U nas za to mieliśmy rzecznika prasowego MEN-u, który przyznał się do propagandowego przedstawiania danych, wygodnych dla władzy. Szybko został zwolniony z pracy. Takich rzeczy nie wolno robić w społeczeństwie demokratycznym, w którym powinny obowiązywać jakieś standardy.
Mówi Pan o manipulacji danymi, które dotyczą sześciolatków. Ale może nie jest aż tak źle? Słyszeliśmy niedawno o sukcesie polskich szkół i uczniów. Świetnie wypadliśmy przecież w testach umiejętności uczniów PISA.
PISA nie jest badaniem naukowym. Trzeba to bardzo wyraźnie podkreślić. PISA to prywatne międzynarodowe konsorcjum, które zarabia na monitorowaniu osiągnięć szkolnych w kilkudziesięciu krajach, które są gotowe wydawać na to miliony tylko po to, by podtrzymywać socjotechnikę władzy politycznej. Celem PISA jest pozyskiwanie przez polityków danych, które pozwolą im lepiej kontrolować społeczeństwo i kreować pozytywny wizerunek władzy. Z tego trzeba sobie zdawać sprawę. W naszym kraju niestety nie ma żadnej krytyki badań międzynarodowych PISA dlatego, że MEN robi wszystko, by taka krytyka nie zaistniała. Badania PISA są tylko i wyłącznie jednorazowym pomiarem wiedzy i umiejętności uczniów z kilkudziesięciu państw, w dodatku z krajów, które są nieporównywalne między sobą kulturowo, demograficznie, ustrojowo i ekonomicznie. Nie można porównywać gruszki z jabłkiem. Wprawdzie jedno i drugie to owoc, ale każdy ma inną strukturę, inny smak i właściwości. Porównywanie dzieci z naszego kraju z dziećmi niemieckimi, czy tymi z Finlandii, Danii czy Korei Południowej, jest absurdalne. Rzetelni naukowcy nie akceptują tego typu badań, ponieważ są one niewiarygodne. Po pierwsze nie są opublikowane zadania wykonywane przez dzieci, po drugie nie wiemy nawet jakie były kryteria doboru szkół i uczniów z tych szkół do przeprowadzenia tych badań. Profesor Zbigniew Kwieciński, przewodniczący Polskiego Towarzystwo Pedagogicznego, opublikował w jednej ze swoich książek informację, że w roku 2009 prawie 10 % wylosowanych do badania PISA uczniów nie wyraziło zgody na udział w nich, a dalszych 9,6% nie stawiło się na badania testowe. Słusznie pytał, czy ci uczniowie, którzy odmówili udziału w badaniach, to byli słabsi czy lepsi w osiągnięciach szkolnych?
Rodzice o tym nie wiedzą, nie maja pojęcia co to za badania, słyszą tylko o sukcesie.
Skąd mają wiedzieć? Takie informacje albo się ukrywa, albo przemilcza. Wiedzą o tym naukowcy i coraz częściej głośno mówią: Dość tej manipulacji! Nie tylko polski rząd od lat i z premedytacją wykorzystuje program badań OECD/PISA do podejmowania strategicznych decyzji o znaczeniu dla władzy. Sięga się po diagnozy, które mają największy oddźwięk, ale wymagają też specjalistycznego przygotowania do zrozumienia ich istoty. Nie można się godzić na sytuację, w której władza wmawia nam pełne euforii informacje o wyjątkowych i wybitnych osiągnięciach naszych uczniów. Porównując wiedzę i umiejętności matematyczne dzieci w badaniu TIMSS, okazuje się, że Polacy są na szarym końcu. Wiedza matematyczna wypada w tym badaniu fatalnie. Więc jak to jest? W jednych badaniach jesteśmy najlepsi, a w innych najgorsi? Coś w tym jest nie tak.
Jeśli szkoła nie spełnia swoich obowiązków, na co rodzice powinni zwracać uwagę, aby jak najlepiej przygotować dzieci do tak trudnego i coraz bardziej wymagającego rynku pracy?
Nie można tak mówić. Szkoła spełnia swoje funkcje, bo polscy nauczyciele, na szczęście nie są zniewolonymi "robotami", które tylko wykonują zadania pod dyktando władzy centralnej. Nasi nauczyciele w sposób odpowiedzialny kształcą w ramach swoich przedmiotów, przekazują wiedzę, kształtują pewne umiejętności i starają się formować określone postawy społeczno – moralne dzieci i młodzieży. Więcej tej troski, kompetencji i umiejętności jest pewnie na poziomie edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej, bo w tej grupie mamy najwyższy wskaźnik doboru pozytywnego do zawodu. Gorzej jest w gimnazjach i szkołach ponad gimnazjalnych. W szkolnictwie publicznym rodzice powinni korzystać z prawa do powoływania rad szkolnych, czyli organu, który będzie sprawował społeczną, oddolną, rodzicielską kontrolę nad szkołą, tworząc jednocześnie platformę współpracy rodziców z nauczycielami i uczniami. Rodzice nie mogą odpuszczać spraw związanych ze szkołą swoich dzieci. Mówi się czasami o posyłaniu dzieci do szkoły. Pamiętajmy, że tu nie chodzi o to, by pozbywać się dzieci i by szkoła formowała je za nas. Szkoła ma pomagać rodzicom w wychowaniu, a nie odwrotnie.
Czy szkoła powinna kształtować i wychowywać całego człowieka, czy tylko ma wlewać mu wiedzę do głowy?
To jest poważny problem. Jeżeli politycy, w szczególności MEN, tak silnie akcentują oczekiwania rynku pracy, pracodawców, wszystkich podmiotów związanych z funkcjonowaniem gospodarki i usług w państwie, to zapomina się, że szkoła i cała edukacja, to nie tylko rozwijanie funkcji instrumentalnych młodego pokolenia. W procesie nauczania nie chodzi tylko o wiedzę, umiejętności i sprawności; szkoła razem z rodzicami musi całościowo kształtować człowieka. Przede wszystkim powinniśmy dbać o to, by wychowywać dobrych ludzi. Właśnie temu będzie poświęcona międzynarodowa konferencja "Innowacje w Edukacji". Musimy w sposób równoległy do wiedzy rozwijać cechy kierunkowe – charakter a także system wartości i sumienie dziecka. Dziecko trzeba uczyć i przygotowywać do samodzielnego, dojrzałego życia. Do tego jest potrzebny rozwój moralny i absolutnie nie wolno go zaniedbywać.
Rozmawiała Agnieszka Ponikiewska
Stowarzyszenie Wspierania Edukacji i Rodziny STERNIK zaprasza rodziców i wychowawców na międzynarodową konferencję "Innowacje w edukacji", zorganizowaną z okazji 10-lecia istnienia przedszkola i szkoły "Strumienie" oraz szkoły "Żagle".
Gośćmi konferencji, która odbędzie się 8 lutego w szkole "Strumienie" w Józefowie k. Warszawy, będą: wybitny polski pedagog - prof. Bogusław Śliwerski, dyrektor szkoły dla chłopców The Heights w Waszyngtonie - Alvaro J. de Vicente, przedstawicielka szkoły dla dziewcząt Senara w Madrycie - Marίa J. Carriόn oraz przedstawicielka Institucio Familiar d’Educació w Hiszpanii – Ana Moreno.
Zaproszeni prelegenci podniosą temat skutecznej edukacji szkolnej dzieci i młodzieży. Odpowiedzą na pytania: jak i czego nauczać w XXI wieku, aby nadążyć za zmieniającymi się oczekiwaniami pracodawców. Przedstawią nowatorskie metody pracy z dziećmi i młodzieżą, gwarantujące sukces edukacyjny. Uzupełnieniem wystąpień zagranicznych praktyków, będą doświadczenia pracy z dziećmi i młodzieżą w polskich szkołach "Strumienie" i "Żagle". Przedstawiony zostanie również nowatorski program wychowania przedszkolnego.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/95138-edukacja-w-rekach-kacykow