Jednym z moich ulubionych telewizyjnych programów publicystycznych jest „Młodzież kontra... czyli pod ostrzałem”. Co zadziwiające, gdy tylko znajdę czas i włączę odbiornik, by obejrzeć kolejny odcinek, obok mnie pojawia się większość członków mojej rodziny. Rozumiem zainteresowanie programem ze strony mojego męża czy starszych synów oraz dwuletniego Ignasia (on bowiem towarzyszy mi zawsze i wszędzie), ale młodsze dzieci? Niedawno zrozumiałam, że młodsza część rodziny porzuca swoje zajęcia nie dla samego programu, a raczej dla obserwowania moich reakcji w trakcie jego oglądania, wysłuchiwania komentarzy taty i braci oraz możliwości uczestnictwa w dyskusjach po zakończeniu emisji.
Rzeczywiście, czasami nie potrafię utrzymać emocji na wodzy wysłuchując odpowiedzi niektórych z zaproszonych osób, a dodatkowo inteligentne i ostre komentarze towarzyszącej mi starszej części rodziny sprawiają, że młodsi nie mogą oprzeć się urokowi wspólnego spędzenia czasu przed telewizorem. Ostatnie spotkanie z ministrem Adamem Szejnfeldem (program z dn. 2.02.2014) wprost rozłożyło mnie na łopatki, bowiem poziom dowcipu pana ministra był znacznie wyższy niż merytoryczność odpowiedzi na pytania. Aktorskie wybuchy śmiechu, wyuczona gestykulacja i umiejętne stosowanie argumentacji ad personam wyniosły pana ministra na poziom sceny Teatru Narodowego.
Niestety, w założeniu producentów „Młodzież kontra…” to program publicystyczny, a nie przedstawienie teatralne. Poczułam się więc zniesmaczona i oburzona, gdy usłyszałam że jesteśmy narodem widzącym tylko negatywne strony życia i za całe zło świata obwiniamy niczemu winny rząd. W ramach zmiany sposobu naszego myślenia minister zafundował nam historię swojego przyjazdu do studia programu. Otóż pociąg, którym poruszał się Adam Szejnfeld dotarł na stację docelową osiem minut przed czasem.
I kto gdziekolwiek o tym wspomni?
pytał pan minister -
O, gdyby się spóźnił to wszyscy by o tym pisali -
dodał.
No cóż, prawda panie ministrze, punkt dla pana. Rzeczywiście nasze zdziwienie powinien budzić fakt, że jakiś pociąg nie miał opóźnienia, zwykle tak nie bywa.
Pan Szejnfeld poruszył również problematykę oceny rządu przez naród, tłumacząc jednej z obecnych osób:
Bo gdyby pani wezwała hydraulika i on by pani wszystko dobrze naprawił to byłaby pani z niego zadowolona i wychwalała go za jego pracę, ale jeśli ten hydraulik zrobi coś źle? Wtedy każdy obwinia rząd.
Znowu punkt dla pana, bo i mnie w takich sytuacjach przypomina się fakt, że większość fachowców pracuje za granicą. Oprócz tego pan minister nieustannie udowadniał wszystkim obecnym ignorancję, nieumiejętność zadawania pytań, kompletną niewiedzę w każdej kwestii, a dodatkowo – w momentach nieco bardziej dla niego drażliwych – przechodził automatycznie na „ty” w stosunku do zadającego pytanie, wskazując mu właściwą pozycję w tej dyskusji z ministrem i zalecając dalszą edukację.
Raz jeden tylko stracił Adam Szejnfeld lekkość i humor. Nie poruszyło go wspomnienie afery hazardowej, podniesienie podatku VAT, wieku emerytalnego i innych problematycznych posunięć rządu Donalda Tuska. Wzburzył się dopiero, gdy wypomniano mu ogromny wzrost liczby etatów urzędniczych w ostatnich latach. Już, już miałam wrażenie, że oburzony bzdurnymi zarzutami pan minister rzuci jakimś niecenzuralnym słowem w stronę zgromadzonej młodzieży, ale chyba policzył w myślach do dziesięciu. Bo po pierwszym ostrzejszym wybuchu dowiedzieliśmy się tylko, że wszyscy się mylą i trzeba umieć odróżniać fakty od pomówień. Usłyszeliśmy, że wszystkiemu winna jest administracja samorządowa. W tym momencie bardzo żałowałam, że nie jestem w studio, bo nasunęło mi się pytanie o to, czy partia rządząca nie ma rzeczywiście powiązań z osobami piastującymi stanowiska w administracji samorządowej i czy naprawdę zajmują je sami niezależni i niezrzeszeni? W kwestii służby zdrowia dowiedzieliśmy się, że minister Arłukowicz jest doskonałym pracownikiem i już w marcu wszystkim nam otworzą się oczy na całą prawdę o niezwykłych rozwiązaniach, jakie przygotował, by odmienić los pacjentów.
Dwa przewodnie słowa, którymi Adam Szejnfeld obracał na wszystkie strony to „fantastyczny sukces”. Miałam wrażenie, że skądś znam tę retorykę. Panie Ministrze dziękuję, poczułam się młodsza o blisko trzydzieści lat. A gdzieś w zagłębieniach pamięci pojawiło się pamiętne hasło PZPR – „Budujemy Polskę silną, rządną, sprawiedliwą!”
Dagmara Kamińska
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/94712-minister-narodowego-humoru