Katalog ofiar reformy

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. sxc.hu
Fot. sxc.hu

Wprowadzana od lat pięciu reforma edukacji próbuje przekonać polskie rodziny do korzyści, które ma im przynieść. O jakie korzyści chodzi? Tego dokładnie nie wiadomo.

Niezliczone mają być – i tyle. Nikt jednak nie jest w stanie wyliczyć ich uczciwie, punkt po punkcie. Po pierwszym, tyleż dufnym, co abstrakcyjnym haśle "Równać do Europy!", proreformatorska propaganda nic właściwie nie ma do dodania. W konfrontacji z prawdziwym życiem jej głos nagle zamiera, bo nie bardzo wiadomo, co odpowiedzieć na zarzuty tych, którzy nie godzą się na rolę ofiar reformatorskich zapędów.

A potencjalnych ofiar reformy jest wiele. I są to nie tylko czterolatki w gimbusie. Nie tylko pięciolatki z pięciokilowymi tornistrami. Nie tylko przyszli maturzyści, z których starsi będą mogli podjąć studia, a młodsi – "zimować". I nie tylko ich zniesmaczone tym wszystkim rodziny. Ofiarą reformy może zostać całe polskie społeczeństwo. Każdy, kto umie liczyć, ceni edukację albo nie jest krezusem. Ale przy rodzinach na chwilę zostańmy. I przeanalizujmy, punkt po punkcie, katalog tych, którym reforma edukacji zamierza skomplikować życie:

1. Rodzina, która umie liczyć, czyli woli za tę samą cenę dostać więcej, zamiast mniej.

Płacą podatki. Wywiązują się ze zobowiązań finansowych wobec państwa i sądzą, że w związku z tym państwo ma także zobowiązania wobec nich. Uważają, że jednym z nich jest dobre edukowanie ich dzieci. I potrafią liczyć. Ci ludzie dawno już zauważyli, że w wyniku proponowanej reformy znika bezpowrotnie czwarty rok przedszkola. Państwo zabiera jeden rok bezpłatnej opieki i edukacji, gwarantowanej najmłodszym Polakom – i nic nie daje w zamian. Przedszkole krótsze, a edukacja szkolna się nie wydłuża! Co z tego wynika? Państwo za tę samą cenę chce Polakom oferować mniej. Co kuriozalne, krótsze edukowanie polskich dzieci próbuje się "sprzedać" jako lepszą edukację: Zgodnie z pokrętną "logiką" reformy, polskie dziecko uczone krócej i na niższym poziomie (obniżenie wymagań dostosowane do niższego wieku) - ma być dzieckiem lepiej wyedukowanym!

Młodzi rodzice, przeciwni reformie, mają na taką sytuację odpowiednie słowo: "wkręcanie". Bo "wkręcanie" ma miejsce, gdy ktoś po cichu zmienia warunki umowy na gorsze, za tę samą cenę daje mniej - i wmawia, że wszystko się zgadza!...

2. Rodzina, która ceni sobie edukację.

To ta sama, która umie liczyć. I jest dość inteligentna, by nie kupić propagandy, która głosi, że rodzice przeciwni reformie powstrzymują dziecko od nauki. Oni widzą co innego: że ich przedszkolak dobrze się rozwija, wraca do domu pełen nowych umiejętności i wiedzy - i fałszywie brzmi w ich uszach ministerialna teza, jakoby przedszkole zaprzeczało edukacji.

Mają rację. Bo w przedszkolu JEST nauka, tylko podawana inaczej, niż w szkole. Są dostosowane do rozwoju dzieci programy edukacyjne. Są profesjonalni, stale dokształcający się nauczyciele, po studiach kierunkowych "Edukacja przedszkolna i wczesnoszkolna". Powtórzmy: Edukacja. Nauczyciele. Programy edukacyjne. Dzieci, które poznają nowe zagadnienia i kształcą umiejętności. Wszystko to jest w przedszkolu – tylko nauki podobno tam nie ma?...

Entuzjaści szkoły dla maluchów głoszą, że rodzice przeciwni reformie odbierają dzieciom szansę zdobywania wiedzy. Tymczasem, jeśli ktoś chce ograniczyć ilość wiedzy przekazywanej młodym, skracając im okres nauki, to są to właśnie nasi reformatorzy! To niektórzy politycy, którzy, nieudolni w zapewnianiu polskim dzieciom dostępu do przedszkoli, naciągają w tym kierunku krótką kołdrę. Ale za krótka edukacyjna kołdra nie przykryje niezbędnej całości: Zakryje nogi - to głowa pozostanie w próżni. Niedoinwestowane głowy polskich dzieci najwyraźniej jednak nie martwią wielu naszych decydentów...

3. Rodzina, gdzie rodzice zapracowani, niezamożni, bez "pomocnej babci"

Tych mamy w Polsce najwięcej. Pracują po 10-12 godzin dziennie. "Elastyczny czas pracy" sprawia, że z wielkim trudem zapewniają opiekę swoim małym dzieciom. Do tej pory o rok dłużej pomagało im w tym dobre polskie przedszkole. Jeśli dziecko będzie musiało zacząć szkołę w wieku 5-6 lat – z pogodzeniem pracy i opieki nad nim będzie znacznie gorzej. W tej sytuacji w Polsce dzieci na pewno nie przybędzie! W szkołach są ferie, dwumiesięczne wakacje, liczne okołoświąteczne przerwy w pracy i "długie weekendy". W szkołach jest tyle wolnego, że nie wystarcza dwu urlopów, by zawsze ktoś mógł zostać z dzieckiem, gdy ono nie idzie do szkoły. Tym bardziej nie ma mowy, by jeden urlop, jakim dysponuje polski rodzic samotny, zapewnił mu możność opieki nad małoletnim uczniem. Oto koszmar polskich rodziców: Co zrobić, gdy brak urlopu, a szkoła zamknięta?... Przedszkole sprzed reformy ujmowało rodzinom rok wielkiego problemu. Solidnie, całorocznie opiekowało się maluchem, ucząc poprzez zabawę. Polskie przedszkola są dobre: Bezpieczne, kameralne, z doskonale przygotowaną kadrą. W imię czego redukować tę sprawną platformę edukacyjną i obarczać polskie rodziny jeszcze większym ciężarem związanym z posiadaniem dzieci?

4. Rodzina przeciwna OBOWIĄZKOWI SZKOLNEMU PIĘCIOLATKÓW.

To także ta, która umie liczyć, a, co więcej, potrafi korzystać z kalendarza. Dla niej od dawna nie jest tajemnicą, że gdy autorzy reformy mówią o "obowiązku szkolnym sześciolatków", w praktyce zamierzają wysłać do szkół co 3-go pięciolatka!

W myśl wprowadzanych zmian, każde polskie dziecko urodzone w miesiącach wrzesień – grudzień miałoby iść do zerówki jako czterolatek, a do szkoły jako pięciolatek. Co niebywałe w naszej historii, świadectwo dojrzałości odbierać będzie połowa niepełnoletnich maturzystów! Na studia ruszą (albo nie ruszą, bo czy wolno im mieszkać poza domem, czy dostaną kredyt studencki?) niepełnoletnie dzieci. One też, nie mając jeszcze prawa do decyzji, czy skręcić w lewo, czy w prawo (prawo jazdy od lat 18), będą decydować, co robić przez najbliższych 50 lat (emerytura w wieku lat 67)!

Warto także uświadomić sobie, że wprowadzana reforma podważa konstytucyjną ideę równego dostępu do edukacji. Przyszły maturzysta ze stycznia będzie miał wszelkie prawa związane z dalszą edukacją: do samodzielnego wyboru studiów, podpisywania umów z uczelnią, kredytu studenckiego, zamieszkiwania poza domem, etc, a maturzysta z grudnia nie będzie miał praw żadnych, bo... niepełnoletni! Przed miernym Kaziem z początku roku rozmaite drzwi będą stały otworem, a przed genialnym Jasiem z końca roku – będą zamknięte. Będzie zatem "zimował", czekając na prawa związane z pełnoletniością – a gdy się ma lat 17, często jednak "rok to wyrok". Wielu "uziemionych" przez reformę Jasiów nigdy już nie wróci do porzuconej z musu edukacji... Czy wolno wprowadzać prawa dyskryminujące część absolwentów w dostępie do dalszej edukacji? Prawa sprzeczne z życiowym praktycyzmem i myśleniem o dobru dzieci w dalszej perspektywie?

5. Rodzina mieszkający na wsi, której dzieci będą dowożone gimbusem.

Wiele rodzin z mniejszych miejscowości wychowuje dzieci w domu, zamierzając wysłać je do szkoły z nadejściem zerówki. Dzieci te są zadbane, szczęśliwe i dobrze rozwinięte fizycznie oraz intelektualnie. Nie odstają "na minus" od rówieśników. Reformatorzy są jednak przeciwnego zdania, i zamierzają obligatoryjnie "wyrównać ich szanse". W praktyce ma to polegać na przymuszeniu wiejskich cztero-, pięcio- i sześciolatków do codziennego podróżowania gimbusem do zerówki albo podstawówki, mieszczącej się w Zespole Szkół, razem z gimnazjum (najczęstszy typ placówek na terenach wiejskich). Codziennie rano "zreformowany" maluch będzie więc podążał na przystanek i czekał na gimbus. Tłoczny, bo wyładowany znacznie bardziej przebojowymi gimnazjalistami. "Metr dwadzieścia, piętnaście kilo wagi" będzie musiało radzić sobie w walce o przetrwanie z konkurencją "metr osiemdziesiąt, siedemdziesiąt kilo wagi" – i to chyba jest clue idei "wyrównywania szans" dzieci wiejskich: czterolatku, równaj szanse w walce o miejsce w gimbusie z szesnastolatkiem!

Najwyraźniej reformatorzy zakładają, że wiejskim maluchom lepiej będzie dzielić czas i przestrzeń z obcymi gimnazjalistami niż z własnymi mamami. Uparcie mówią o reformie jako o "wyrównywaniu szans dzieci wiejskich". Brzmi to protekcjonalnie- a przecież dzieci wiejskie to nie są jednostki, którym czegoś nie dostaje, więc trzeba je zbawiać na wszystkie możliwe sposoby. Dzieci wiejskie są równie dobrze traktowane i równie dobrze rozwinięte jak inne polskie dzieci. W imię szacunku do rodziców z terenów wiejskich, warto nie uszczęśliwiać ich na siłę reformą edukacji, traktując ich z wyższością i lepiej wiedząc, co dla niej dobre...

6. Rodzina z dzieckiem z wyżu lat 2007, 2008, 2009, czyli Kumulacja Kumulacji.

Niedawno w Polsce zdarzył się cud: urodziło się mnóstwo dzieci. Wskaźniki urodzeń w latach 2007, 2008, 2009 osiągnęły szczyt, by opaść po roku 2010. Mamy więc kilka wyjątkowo licznych roczników maluchów. Ich rodzice doświadczyli niebywałego zjawiska: tłoku na porodówkach. Potem dla wielu "wyżowców" zabrakło miejsc w przedszkolach. Tymczasem reformatorzy wpadli na pomysł tyleż śmiały, co niewiarygodny: te właśnie, najliczniejsze, roczniki połączymy i w zwiększonej (jeszcze!) masie wyślemy do szkoły! I nie będzie przy tym tłoku! Ani nauki na 3 zmiany! Dla wszystkich wystarczy miejsc w świetlicach! Klasy będą nieliczne! Dzieci szczęśliwe, rodzice zadowoleni. A szkoły... z gumy? Tego reformatorzy już nie dopowiedzieli, ale, jeśli brać poważnie ich deklaracje, to właśnie powinno wystąpić jako nieodzowny element reformy.

Wedle zapowiadanych zmian, **w roku 2014 ma zapełnić szkoły 80% bardzo licznego rocznika 2007 (20% dzieci idzie do szkół wcześniej) i ok. 50% bardzo licznego rocznika 2008. Będzie to w sumie 130% dwu z najliczniejszych roczników.

Rok później, w 2015, sytuacja jeszcze się pogorszy, bo do szkół wyruszy pozostałe pół rocznika 2008 oraz cały rocznik 2009. Będzie to aż 150% dwu szczytowych roczników! Jak zatem nazwać ten stan? Wielką Kumulacją Kumulacji Roczników Wyżowych? A może raczej:

· Pokazem ignorancji urządzanym kosztem dzieci?

· Dyskryminacją maluchów z pechowego wyżu?

· Dowodem na prawdziwy stosunek polskich władz do obywateli, którzy ośmielili się podkręcić w górę wskaźniki naszej demografii?

· Karaniem dzieci za "grzechy" rodziców, masowo przeciwnych reformie?..

Jak go zwał, tak go zwał, ale, jeśli reforma wejdzie w życie, wyżowe dzieci nie będą się miały najlepiej. Matematyka nie kłamie. A mówi coś przeciwnego, niż reformatorzy. Komu wierzyć? Cyfrom i twardym danym, czy szumnym, bajkowo brzmiącym, zapowiedziom?...

7. Rodzina dziecka, które rozwija się normalnie (czasem szybciej, czasem wolniej).

W psychologii rozwojowej dawno już odnotowano, że rozwój najmłodszych to nie pobór do wojska. Nie jest tak, że każde w jednakowym czasie nadaje się "pod broń". A im młodsze maluchy, tym bardziej mają prawo różnić się stopniem rozwoju. Stanowisko pedagogów (podstawa: oficjalna deklaracja polskich wykładowców szkół pedagogicznych) jest znane: dobrym czasem na rozpoczęcie szkolnej edukacji jest, jak dotychczas, lat siedem, lub prawie siedem. Nie lat pięć i sześć, jak zakłada nasza reforma.

Najlepsze wyniki w edukacji należą w Europie do Finlandii, gdzie do szkół idą właśnie siedmiolatki. Wyniki państw, w których dzieci śle się do szkoły w wieku lat 5, co przewiduje polska reforma, są znacznie niższe. Co więcej, dobre wyniki szkół fińskich przekładają się później na wysoki poziom PKB, dynamiczną gospodarkę, innowacyjność i górne pozycje na liście społeczeństw najbardziej zadowolonych z życia.

Nam jednak uparcie stawia się za wzór kraje, gdzie szkoły zaczyna się nawet w wieku lat 4 czy 5. Gdzie trwa właśnie dyskusja o podniesieniu go w  zbyt wczesnej, a słabej jakościowo scholaryzacji dzieci upatruje się przyczyny ich późniejszych niepowodzeń. Ale do nich to reformatorzy każą równać naszym dzieciom, dziarsko pokrzykując "Równaj do Europy!".

Ale do której Europy? Do jakiej Europy warto równać? Oto jest pytanie! Tej od inteligentnych technologii, czystego środowiska, zdrowej gospodarki, obywatelskiego społeczeństwa zadowolonego z życia i swojego miejsca na świecie? Czy do Europy kryzysu, frustracji i ogromnych problemów społecznych z młodzieżą?

Dla wszystkich, którym zależy, by nasze dzieci równały w górę, do najlepszych, jasne jest, że warto zaufać Polakom i okazać szacunek rodzicom - pozwolić im na wybór: referendalny, indywidualny, w ich przypadku optymalny.

Wybór taki już jest i zdaje egzamin: od 5 lat do polskich szkół mogą iść dzieci o rok starsze lub młodsze, i nie powstała od tego przysłowiowa "dziura w niebie". Szkoły normalnie funkcjonują, dzieci się uczą, rodzice decydują – i tak powinno pozostać.

Agnieszka Pilichowska

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych