Prawie każda odmowa podpisania ustawy przez prezydenta Karola Nawrockiego wywołuje dziś gwałtowne protesty i rozkręca hałas, w którym ginie jakakolwiek rzeczowa dyskusja o przyczynach, argumentach i ewentualnych sposobach naprawy wadliwych aktów legislacyjnych. Dodatkowy bałagan powstaje w czasie prób ponownego uchwalenia zakwestionowanych projektów albo odrzucenia prezydenckiego weta. Powstał także specjalny epitet ukuty przez spindoktorów: „wetomat”.
W czasie ponad 4 miesięcy sprawowania urzędu Karol Nawrocki zawetował 20 ustaw, na ogół dużych i skomplikowanych. W większości przypadków przyczyną odmowy podpisu nie była generalna niezgoda na dane uregulowanie, ale na pewne jego elementy, czasem oderwane od całości i skrzętnie przez inicjatorów ukrywane (gdy inne były podkreślane). Czyli tzw. wrzutki.
Oczywiście, wrzutka nie jest wynalazkiem tej kadencji. Na przykład w czasie pandemii Sejm uchwalił niejedną ustawę zawierającą zapisy nijak mające się do nazwy i głównego tematu danego aktu. Historie stare jak parlamentaryzm.
Na marginesie – dzisiejsze realia i praktyka tworzenia prawa są tak skomplikowane, że nie tylko przeciętny obywatel nie ma szansy, by zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi, ale nawet posłowie często nie mają pojęcia nad czym głosują. Ba, czasem nawet członkowie komisji sejmowych nie rozumieją omawianych tam spraw. Ale to odrębny temat.
W każdym razie weto, które – jak mówią twórcy dzisiejszej Konstytucji – miało w założeniu być wezwaniem do refleksji, stało się wezwaniem do chaosu i awantury. Wywoływanych i podsycanych przez strony sporu tak, by nikt, pod żadnym pozorem nie mógł zorientować się, o co w danej regulacji NAPRAWDĘ chodzi i jaka była PRAWDZIWA przyczyna odrzucenia.
W obecnym układzie politycznym za emocje i kakofonię wprawdzie odpowiada głównie strona koalicyjna, a obóz prezydencki ze wsparciem opozycji stara się tłumaczyć (choć z fanami, a zwłaszcza psychofanami Karola Nawrockiego to już inna sprawa) – ale przecież w innej konfiguracji mogłoby być i bywało inaczej. A ani media, ani zwłaszcza media społecznościowe nie mają interesu, by rzeczowo wyjaśniać szczegóły ustaw, bo żywią się emocjami i na emocje są nastawione. Poza tym znaczna ich część po prostu służy sprawie poszczególnych partii czy innych aktorów, jak na przykład obce mocarstwa albo branżowe lobbies. A zresztą ustawy są nudne.
Efekty są następujące: każde weto – z punktu widzenia obozu prezydenckiego – jest nie tylko protestem przeciw niesłusznej ustawie lub jej elementowi, ale także okazją do zademonstrowania sprawczości, siły charakteru i inicjatywy. Jednak nie ma on zbyt wielu możliwości wyjaśnienia przesłanek – każde tłumaczenie ginie w zgiełku nie tylko przeciwników, ale i własnych zwolenników. Skutkiem w dłuższym okresie może być przyklejenie łatki niekonstruktywnego.
Z punktu widzenia koalicji jazgot jest na krótką metę wygodny, bo odwraca uwagę od innych spraw (jak służba zdrowia, głęboki kryzys finansów publicznych czy brak skuteczności na form międzynarodowym), a także od wrzutek zaszytych w wetowanych ustawach. Ale z drugiej strony – nawet najwierniejsi zaczynają zadawać pytania o skuteczność i kompetencję obecnej ekipy. Rodzą się też postulaty odebrania prezydentowi kompetencji, a nawet likwidacji urzędu, a jeśli się nie uda, to przynajmniej zagłodzenia Pałacu. Ale na to obecnej władzy zdecydowanie nie stać.
O ile z punktu widzenia stronnictw nieustająca awantura ma jakieś zalety, to jeśli spojrzeć od strony interesu publicznego, widać prawie same wady. Spada zaufanie do klasy politycznej i instytucji państwa, rodzi się większa podatność na różne demagogie i szurie, ludzie kompletnie już przestają się orientować, o co w tym wszystkim chodzi i kto w którym miejscu ma rację. A faworytów wybiera się znów nie na podstawie wiedzy, a emocji i wiary. W efekcie – rozwijający się przez 35 lat proces edukacji i budowy świadomości obywatelskiej może ulec zaburzeniu czy wręcz odwróceniu. A to bardzo, bardzo źle, szczególnie zważywszy na nadchodzące wyzwania w postaci potencjalnych wojen lub wpychania nas w budowę państwa europejskiego.
Warto byłoby zatem zastanowić się, co zmniejszyłoby poziom emocji i ułatwiło obywatelom klarowną, trzeźwą ocenę treści i jakości legislacji. Tym czymś byłoby skupienie się na kwestionowanych elementach, a nie na całości ustaw. I oddzielenie legislacyjnego ziarna od plew, czyli wrzutek.
Problem pomogłoby wprowadzenie instytucji weta częściowego czy – w wersji dalej idącej – konstruktywnego. Od razu należy zaznaczyć, że wymagałoby to zmiany Konstytucji (a konkretnie art. 122 i 144), ale skoro ponoć żyjemy w momencie konstytucyjnym, a III Rzeczpospolita jest już prawie martwa, to twórcy nowego ustroju takie rozwiązanie powinni pod uwagę wziąć.
Praktycznie ten rodzaj weta wyglądałby następująco: prezydent po otrzymaniu uchwalonej przez Sejm i Senat ustawy mógłby zrobić z nią to, co dotąd (czyli podpisać, odmówić podpisu albo odesłać do Trybunału Konstytucyjnego w celu sprawdzenia zgodności z ustawą zasadniczą), ale zyskiwałby nową możliwość: odrzucenia tylko wybranych zapisów ustawy. W wersji zaawansowanej, czyli weta konstruktywnego, prezydent miałby prawo dokonać w ustawie poprawek – na zasadzie podobnej, jak dziś robi to Senat.
W takim przypadku projekt wracałby do Sejmu, który w określonym czasie musiały się do niego ustosunkować. To znaczy albo uruchomić znaną procedurę odrzucenia prezydenckiego weta większością 3/5, albo nie zrobić nic, i wtedy ustawa umierałaby. Albo – i tu jest nowość – przegłosować zwykłą większością przyjęcie prezydenckich poprawek lub usunięć. I wtedy ustawa wchodziłaby w życie w takiej wersji, w jakiej wyszła z Kancelarii Prezydenta.
Tak uchwalony akt nie wymagałby już podpisu prezydenta.
Można zastanawiać się, czy ustawa po takiej procedurze powinna jeszcze wpłynąć do Senatu. Sprawa do dyskusji, ale pewne jest, że w razie uchwalenia przez izbę wyższą poprawek, ustawa musiałaby być ponownie oceniona przez prezydenta.
Do dyskusji pozostaje też, czy nowe weto powinno mieć charakter częściowy (czyli czysto negatywny), czy też konstruktywny, to jest pozwalać prezydentowi na poprawki.
Najważniejsza jednak w tej propozycji jest możliwość odrzucenia tylko wybranych elementów ustawy.
Zaletami takiej instytucji są: znacznie większa klarowność motywacji i decyzji zarówno inicjatorów ustawy, jak prezydenta. Mówiąc prosto, zawęzi się pole awantury. Dyskusja będzie też znacznie bardziej zrozumiała dla publiczności. Będzie to też groźny oręż przeciw wrzutkom i różnego rodzaju legislacyjnym transakcjom wiązanym oraz bat na lobbystów. A z kolei prezydent utraci pretekst (choć nie prawo) do zgłaszania własnych, analogicznych projektów ustaw, które potem kończą żywot w marszałkowskiej lub komisyjnej zamrażarce.
Oczywiście, można sobie wyobrazić także wady – na przykład gdy prezydent złośliwie lub przez niekompetencję swych doradców poszatkuje projekt tak, że nie będzie on miał żadnego sensu. Ale w takim przypadku Sejm po prostu, zwykłą większością, wygasi projekt. Efekt będzie dokładnie taki sam, jak dzisiejszy brak odrzucenia weta.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/748709-precz-z-wetomania-wprowadzmy-instytucje-weta-czesciowego
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.