„Zamiast konfrontacji aparatu państwa z działaniami obcych służb, mamy sprowokowaną przez premiera Tuska konfrontację służb z opozycją. Powiem tak, ponieważ od 2022 roku jesteśmy w wojnie systemowej i asymetrycznej, za takie działania odpowiada się przed sądem wojskowym” - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl ppłk rez. dr inż. Krzysztof „Rydzu” Radziwon, były operator sił specjalnych i służb specjalnych, służący m.in. na zagranicznych misjach, szef ochrony Karola Nawrockiego podczas kampanii wyborczej.
wPolityce.pl: Panie Pułkowniku, czy Polska jest na wojnie?
Ppłk rez. dr inż. Krzysztof „Rydzu” Radziwon: Na kinetycznej wojnie jeszcze nie, choć kilka razy było blisko, natomiast w konflikcie asymetrycznym, czyli takim, w którym przeciwnik na różnych polach zakłóca, uszczupla lub wręcz blokuje nasz potencjał, jesteśmy od dłuższego czasu i niestety przegrywamy. Dowodem tego może być operacja „Horyzont”, polegająca na wysłaniu 10,000 tys. żołnierzy, w tym kilkuset WOT-owców z bronią bez amunicji. Tego by nawet sam Bareja nie wymyślił. Zamiast na szkolenia z najnowszych technik pola walki, żołnierze są wysyłani do pilnowania, tym razem nie płotu, a torów kolejowych. Idąc tą drogą, tylko po to, by zadowolić opinię publiczną, zaraz będzie trzeba stawiać warty przy wodociągach i liniach przesyłowych, a w kolejce czekają przecież lotniska i porty. Zamiast pogłębiać tę asymetrię i nadstawiać drugi policzek na sabotaż, służby wywiadowcze powinny adekwatnie odpowiedzieć na rosyjskie instalacje na terenie Białorusi lub Obwodu Królewieckiego. Bo to, co w tej chwili obserwujemy, nie jest żadną odpowiedzią, tylko zachętą do dalszej eskalacji, a do tego tracimy cenny czas i jeszcze więcej pieniędzy.
O strzelaniu do piankowych dronów rakietami za milion dolarów jeszcze porozmawiamy, natomiast wracając do pełnoskalowej wojny i próbach wciągnięcia Polski w taki konflikt wspominał niedawno były prezydent Andrzej Duda i to o próbie dokonanej przez kraj, któremu Polska dała w czarnej godzinie więcej niż ktokolwiek oczekiwał. Jak ocenia pan pomoc udzieloną Ukrainie przez Polskę?
Pomoc to była, gdy rozdawaliśmy zupę przy granicy uchodźcom i przyjmowaliśmy ich do domów. Natomiast początkowa faza przekazywania polskiego sprzętu na Ukrainę zaraz po wybuchu konfliktu była samodzielnie zrealizowaną przez Polskę strategią naszych interesów. Nie było wtedy jeszcze oficjalnych komunikatów, a w sprawę zaangażowane były siły specjalne i służby specjalne z różnych „sojuszniczych kierunków”. W mojej ocenie był to majstersztyk. Przerzut był realizowany „low profile” (ang. dyskretnie) i mało kto wiedział o tym procederze.
Oprócz ciepłych posiłków, każdy kto przekroczył wtedy granicę, bez względu, czy była to matka z dzieckiem, czy silny mężczyzna zdolny do walki, otrzymywał od Polaków zaproszenie pod dach, a w razie życzenia, ofertę przewozu w dowolny zakątek Polski. Jaka jest pana opinia na temat obecnego stanu bezpieczeństwa na terenie RP po tym niekontrolowanym napływie milionów ludzi z zagranicy? A w kontekście fali podpaleń różnych obiektów na terenie RP, czy szlaban nie był zbyt wysoko podniesiony?
Można było to przewidzieć, bo wystarczy się jeszcze cofnąć do 2008 roku, gdy wybuchła wojna z Gruzją, gdzie ewidentnie Rosja pokazała swoje cele strategiczne. Warto zadać sobie pytanie - co zostało zrealizowane i jak zostały przygotowane służby po kolejnym mocnym sygnale ostrzegawczym - czyli zajęciu Donbasu i Krymu w 2014 r.? Mamy specjalnych służb w kraju kilka, których zadaniem jest zapobieganie m.in. o wspomnianej wojnie asymetrycznej poniżej poziomu kinetycznego, czyli sabotażom. A jak obecnie widać obce służby swobodnie hasają po Polsce, nieniepokojone wjeżdżają i wyjeżdżają z naszego terytorium, jakby byli stąd, czego efektem są liczne podpalenia, sytuacja z agresywnymi „inżynierami i lekarzami” na granicy, poukrywane magazyny z bronią, a ostatnio próby wykolejenia pociągów… Mamy jak w banku, że będą kolejne. Po prostu „zielone ludziki” po cywilu są już wśród nas i w najlepsze destabilizują bezpieczeństwo Polski. Jako szef ochrony Karola Nawrockiego podczas jego kampanii prezydenckiej miałem z pewnością więcej pracy niż moi poprzednicy.
Skoro wspomniał pan o kampanii prezydenckiej, jakie główne zagrożenia istniały jeżeli chodzi o osobę wtedy kandydata, dziś już prezydenta RP?
Istoty zagrożenia w kampanii prezydenckiej nie da się zrozumieć bez ukazania sytuacji taktycznej, w jakiej umiejscowiony był czas jej trwania. Na obecną chwilę państwo polskie nie potrafi lub nie chce eskalować w kontekście działań asymetrycznych przeprowadzanych przez Rosję poniżej poziomu kinetycznego. Nasze wojska operacyjne nadal stoją „pod płotem” i przy nasypach kolejowych, zamiast przyswajać i wdrażać najnowsze trendy taktyczno-operacyjne. Aktywność aparatu państwa została przekierowana na zdeprecjonowanie prezydenta Nawrockiego i jego otoczenia, bagatelizując całkowicie stan wojny za naszą wschodnią granicą. Przecież w czasie, gdy trwała kampania prezydencka, z tego, co wiem, nie został nagle zamrożony na ponad pół roku konflikt na Ukrainie, a czas, w którym się znaleźliśmy, to historyczny moment przebudowy architektury bezpieczeństwa na świecie. Stwierdzam z całą stanowczością, że zagrożenie w tym okresie było na bardzo wysokim poziomie i to generowane zarówno przez czynniki zewnętrzne, jak i wewnętrzne. W mojej ocenie nie miało to wyłącznie charakteru medialnego mającego wpłynąć na szeroko pojętą opinię publiczną, ale również prezydentowi groził zamach.
Kto z polskiego podwórka nam zagraża?
Proszę zwrócić uwagę, że przez całą kampanię prezydent Karol Nawrocki mówił o odtajnieniu aneksu raportu dot. WSI, a aktualnie trwa konflikt 3-go już pokolenia UB z 3. pokoleniem AK. Przecież oni nie zniknęli… natomiast „resortowe dzieci” wyzbyły się patriotyzmu i kierują się w działaniu w większości prywatą, przywilejami, władzą, układami, interesami i tutaj nie ma moralnych zasad. Więc dla nich zwycięstwo w wyborach Karola Nawrockiego i niedopuszczenie do domknięcie systemu, to była gra o wszystko. A mając do dyspozycji aparat państwa i pół roku na „pozbycie się zagrożenia” stwierdzam, że mogło wydarzyć się wszystko… spójrzmy na postrzał Donalda Trumpa w czasie kampanii czy atak na premiera Słowacji. O szczegóły proszę mnie nie pytać…
Czy zarzuty dla ministra Błaszczaka i szefa BBN prof. Cenckiewicza wpisują się w ataki czynników wewnętrznych?
Jak najbardziej. Wniosek dotyczy odtajnienia przez min. Błaszczaka we wrześniu 2023 r. części planu użycia Sił Zbrojnych RP pod kryptonimem „Warta”. Plan zakładał w przypadku agresji ze wschodu, przygotowanie linii obrony na Wiśle, czyli na początku konfliktu praktycznie oddanie wrogowi połowy kraju. Może na mapie prowadzenie konfliktu na własnym terenie nie wygląda aż tak źle, natomiast zwolennikom sugeruję obejrzenie zdjęć i skrótów z ukraińskiego Irpienia, Buczy, gdzie miało miejsce wymordowanie ludności cywilnej. Dlatego Mariusz Błaszczak rzucił na wokandę nie odpowiadającą obecnym realiom geostrategicznym Polski, strategię obrony naszej wschodniej granicy, która - dodam - była powszechnie znana. Zarzuty dla niego i obecnego szefa BBN, prof. Cenckiewicza dotyczące wyjawienia rzekomej tajemnicy państwowej, jak w każdym działaniu asymetrycznym, mają na celu przekierowania opinii publicznej. W tym przypadku od braku wypracowanej strategii skutecznego odstraszania dostosowanej do nowoczesnego pola walki i zmiennych wynikających z konfliktu na Ukrainie. Ale także rozmycie uwagi na skutecznej reformie armii i dostosowania całego systemu odporności państwa do obecnych realiów.
A zagrożenia zewnętrzne? Z których kierunków?
Nie oszukujmy się. Polska z silnym prezydentem i zjednoczonym narodem, która w swojej strategii nie oddaje połowy kraju w pierwszej fazie konfliktu, tylko przeciwdziała zagrożeniu, posiadając realne zdolności, jest bardzo nie na rękę siłom zewnętrznym. To godzi w interesy krajów biorącym udział w koncercie mocarstw kształtującym nową architekturę bezpieczeństwa na świecie.
Wracając do sfery upolityczniania służb, na jednej konferencji Tusk deklaruje pełną współpracę z prezydentem w interesie bezpieczeństwa Polek i Polaków, ale już na następnej zapowiada postępowanie ABW dla ministrów KPRP w sprawie uczestnictwa szefa BBN w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego. W jakim świetle stawia nas podczas wojny za granicą, w oczach sojuszników z NATO, przepychanka w sprawie dostępu szefa BBN do informacji niejawnych, w którą całą mocą zaangażowano ABW i SKW? O niedopuszczeniu do spotkania szefów służb z Prezydentem, nawet nie mówmy, bo i tak nikt z sojuszników nie uwierzy.
Z punktu widzenia efektywności współpracy z sojusznikami, takie sytuacje nie powinny w ogóle mieć miejsca. Tymczasem nawet główne media nie informują o tym, jak rząd igra z ogniem i kupczy bezpieczeństwem dla interesu politycznego, jak zdarta płyta powtarzając fałszywy refren o wyłącznie reprezentacyjnej roli Prezydenta RP. Dla mnie osobiście to jest skandal, zakrawający na zdradę stanu. Takie działania niosą za sobą wszelkie symptomy próby destabilizacji bezpieczeństwa kraju, o którego niby absolutnym priorytecie ponad podziałami słyszymy podczas uroczystości państwowych w podniosłych przemówieniach osób z rządu, przypomnijmy, osób przynajmniej współodpowiedzialnych za te gierki służbami. Zamiast konfrontacji aparatu państwa z działaniami obcych służb, mamy sprowokowaną przez premiera Tuska konfrontację służb z opozycją. Powiem tak, ponieważ od 2022 roku jesteśmy w wojnie systemowej i asymetrycznej, za takie działania odpowiada się przed sądem wojskowym.
Może stąd buczenie i gwizdy podczas wystąpień przywołanych osób. Wróćmy jednak na ziemię ukraińską: gdybyśmy tylko obserwowali rozwój sytuacji na Ukrainie, tak jak Niemcy, którzy dawali Rosjanom na zdobycie Kijowa 3 dni, gdzie byśmy teraz byli?
Nie mam wątpliwości, że gdyby ta kluczowa decyzja dla żywotnych interesów naszego kraju nie została podjęta, prawdopodobnie bylibyśmy w ograniczonej wojnie kinetycznej z Federacją Rosyjską lub w najlepszym przypadku mielibyśmy moskali przy naszej granicy albo szykowalibyśmy się do odbicia sojuszniczych krajów bałtyckich. Uważam, że dzięki dostawie naszego uzbrojenia Ukraińcom, wschodnia flanka NATO pozostała nienaruszona przez Rosję. A jaki był nasz koszt – efekt? No właśnie taki, że Polacy nie musieli ginąć w okopach na wschodzie, lecz dostali czas na przygotowanie i odstraszenie przeciwnika.
A propos ginięcia za kraj: śp. sierżant Mateusz Sitek miał 21 lat, gdy oddał życie, broniąc granicy RP, zaznaczmy kraju nie będącego w stanie wojny. Tymczasem wiek poborowy na Ukrainie, która pozostaje w stanie wojny, do niedawna wynosił 27 lat, teraz jest to 25 lat. Mężczyźni w wieku 18 - 22 lat mogą swobodnie wyjeżdżać za granicę mimo braków kadrowych w armii ukraińskiej, z kolei rekrutacja w Rosji idzie pełną parą. Czy Ukraina sama sobie nie utrudnia drogi do zwycięstwa?
Wątek obniżenia wieku poborowych na Ukrainie był podnoszony już za rządów Bidena. Brytyjski „Financial Times” pisał o naciskach Waszyngtonu na Zełenskiego, by zmienił prawo i umożliwił mobilizację najmłodszych mężczyzn. Ale w przeciwieństwie do Rosji, Ukraina nie ma nieograniczonych zasobów ludzkich, a Rosjanie nie tylko uzupełniają jednostki, które poniosły dotkliwe straty, ale dodatkowo tworzą nowe. Mogą sobie na to pozwolić, bo życie ludzi nie ma dla nich takiej wartości; w mediach nikt się nie poskarży, no i jest kult nieomylnego cara. O ile dla państw NATO pobór mężczyzn od wieku 25 lat jest niezrozumiały, to żywotnym interesem Ukrainy jest zachowanie „przyszłości narodu”, która po zakończeniu wojny odbuduje kraj. Ale ten kij ma dwa końce, bowiem Ukraińcy mają coraz więcej sprzętu, a ludzi do armii muszą wyłapywać z ulicy. Rozumiał to zwolniony generał Załużny, który wyliczał palące problemy ukraińskiej armii, w tym potrzebę zwiększenia mobilizacji do pół miliona żołnierzy.
Idąc tym tropem, czy Polska powinna brać pod uwagę perspektywę wysyłania naszych chłopców i dziewcząt na Ukrainę? To byłby dziwny paradoks, gdyby 18-latkowie z państw NATO, w tym z USA i Polski, jadąc na ukraiński front mijali na granicy starszych od siebie Ukraińców, jadących w przeciwnym kierunku, na zakupy do Warszawy.
Zdecydowanie nie powinniśmy wysyłać wojsk na teren Ukrainy. Wysyłając naszych żołnierzy jako siły rozjemcze bylibyśmy głównym obiektem ataków ze strony rosyjskiej z uwagi na rodzaj naszego zaangażowania. Argumentem na nie są też zdolności, a właściwie ich brak w zachodniej części Europy. Powstanie europejskiej armii powinno być poprzedzone pracą z ołówkiem i kalkulatorem, Ogólny slogan w stylu „wysłanie wojsk” sam w sobie nie określa ani czasu, ani miejsca rozlokowania, a tym bardziej zadań. Obawiam się, że mogą to być puste, a nawet niebezpieczne słowa, bo rzeczywiście ktoś mógłby uwierzyć w zasadność takiego przedsięwzięcia. Nie wspomnę o percepcji zagrożeń bezpieczeństwa poszczególnych krajów z uwagi na ich położenie geopolityczne, choć sekretarz generalny NATO, Rutte, wspomniał niedawno, że już cała Europa jest teraz wschodnią flanką. Dlatego warto zadać pytania, czy wojska rozlokowano by zaraz przy naszej granicy wschodniej, czy zabezpieczałyby newralgiczne kierunki potencjalnej drogi marszu (inwazji) Federacji Rosyjskiej przy granicy ze strefą buforową. Jeżeli takie byłoby przyjęte rozwiązanie, czyli tzw „trip wire forces” ( ang. siły potencjalnego zniszczenia), to oznaczałoby to, że państwa NATO są zdeterminowane do rzeczywistego zapobieżenia ponownemu rozpoczęciu walk i jednocześnie postawieniu twardych warunków FR, że to nie ma być wyłącznie „pieredyszka” (ros. wytchnienie) na reorganizację sił tylko trwały pokój.
W takim razie co powinniśmy zrobić, żeby wypełnić zobowiązania sojusznicze i jednocześnie wzmocnić naszą pozycję jako lidera wschodniej flanki?
W związku z faktem, że na terenie Polski jest HUB w Jasionce i państwo polskie uczestniczy fizycznie w dostarczaniu broni na teren Ukrainy oraz że w przypadku zawiązania sił rozjemczych, to prawdopodobnie myśliwce NATO będą stacjonowały również na terenie naszego kraju, już z założenia jesteśmy potencjalnym obiektem ataku FR. Nasze ewentualne zaangażowanie powinno odbywać się na zasadzie podmiany wojsk sojuszniczych NATO stacjonujących na Litwie, Łotwie, Estonii, Rumunii. Tym państwom należy pozwolić na zaangażowanie się w działania jako siły rozjemcze. Dodatkowo powinniśmy zaprosić Szwedów w rejon przesmyku suwalskiego, przesuwając naszą rodzimą artylerię konwencjonalną w taki sposób, aby była zdolna pokryć ogniem cały obwód królewiecki, a polski kontyngent natomiast rozmieścić na szwedzkiej Gotlandii i rozpocząć wspólne manewry, co chętnie zrobiliby za nas Niemcy. Oczywiście polska obecność na Gotlandii powinna uwzględniać jednoczesną partycypację w przedsięwzięciu wojsk lotniczych polsko–szwedzkich stacjonujących u siebie nawzajem. Spowodowałoby to niewymierne korzyści. Po pierwsze w pełni uczestniczylibyśmy w działaniach stabilizujących ustalone warunki zawieszenia broni lub pokoju jako wiarygodny partner i sojusznik, po drugie zostałby przesłany komunikat strategiczny do FR, że obwód królewiecki właśnie został wzięty w „kleszcze” i potencjalny atak na Polskę lub próba przebicia się do obwodu królewieckiego spowoduje odcięcie rejonu z możliwością całkowitego zniszczenia infrastruktury tam się znajdującej. Takie działania które pokazałyby Federacji Rosyjskiej, że jesteśmy gotowi bronić naszej suwerenności w przypadku egzystencjalnego zagrożenia poprzez pokazanie naszych realnych zdolności, determinacji i jasno określonych celów strategicznych.
Może nie zdradzajmy całej strategii, przejdźmy do dyplomacji: Global Soft Power Index 2025, jedno z najważniejszych zestawień oceniających siłę państw poprzez ich wpływ, wizerunek i skuteczność dyplomatyczną, umieścił Polskę dopiero na 32. miejscu na świecie. Trochę daleko jak na kraj, który wziął pod skrzydła miliony zbiegłych przed wojną uchodźców, był pierwszym i najgłośniejszym adwokatem sprawy ukraińskiej na arenie międzynarodowej, i nie tylko przekazał na Ukrainę pomoc wartą ponad 5 proc. własnego PKB, ale udostępnił infrastrukturę na przesyłanie pomocy przez inne kraje.
Jeżeli nie mamy w Stanach Zjednoczonych poważnego, stabilnego ambasadora i nie ma komu bronić naszych interesów, to pojawia się problem, że za chwilę będziemy przedmiotem, a nie podmiotem negocjacji. Tym bardziej że trzeba pamiętać o fakcie wycofywania się Amerykanów na offshore balancing (ang. działanie z dystansu) i działania zza horyzontu. Nowy układ sił nie został jeszcze sformalizowany, bo jest w procesie tworzenia architektury bezpieczeństwa na świecie, ale jeżeli my nie będziemy w tym uczestniczyć, to nikt za nas nie będzie pilnować naszych interesów narodowych.
Ambasadora w Kijowie mamy, a strategicznych kontraktów ani widu, ani słychu. Te Ukraina podpisuje ponad naszymi głowami z zachodnimi krajami. Nowy ambasador Wasyl Bodnar stwierdził kilka miesięcy temu w wywiadzie telewizyjnym, że jeśli Polska nie wyśle wojsk, to nie pójdzie z nimi na Ukrainę polski biznes. Czy za mało zrobiliśmy?
Polakom wydaje się, że wszyscy zauważą i docenią fakt, że jesteśmy tacy szlachetni. Muszę niestety rozczarować tę część społeczeństwa, bo nic takiego nie nastąpi. Nawet prezydent USA powiedział, że wartościami nie można strzelać. Dlatego musimy skoncentrować się wyłącznie na zasadach strategicznych, czyli jaki jest nasz cel, priorytety i polska racja stanu. NATO jest naszym głównym sojusznikiem i tutaj powinniśmy dążyć do jak najlepszych relacji. Mimo promila zaangażowania w porównaniu z naszym we wsparcie Ukrainy, mała Dania podpisała z nią szeroko zakrojone umowy dotyczące m.in dronów strategicznych. Kijów dostarcza najnowsze technologie, buduje fabryki i produkuje drony na terenie Danii. Część dronów idzie na front, co któryś zostaje w kraju produkcji. Dania nie tylko się zbroi, ale po wojnie będzie producentem sprzętu najnowszych technologii przy użyciu sztucznej inteligencji.
O dronach mowa, a wrogie drony tu… Jak ocenia pan naszą reakcje na atak z 9/10 września br?
Była wzorowa… oczywiście biorąc pod uwagę to, czym dysponujemy. Natomiast rzucenie F-16 i F-35 na tanie drony, warte 10 tys. dol. jeden, to marnowanie potencjału koszt - efekt. Jeżeli Rosja przypuści atak dronowo - rakietowy na Polskę z kierunku południowo-wschodniego i my się skoncentrujemy na tym kierunku, to kto odeprze atak od strony Królewca? Pomijając strzelanie rakietami za milion dolarów do piankowych dronów z silnikami od kosiarki, z nocy 9 na 10 września obnażyliśmy niestety nasze słabości i pokazaliśmy FR przede wszystkim kierunki uderzeń jakie powinni wykonać w przypadku ich decyzji do kinetycznej konfrontacji.
Co zatem robić?
Czas przestać koncentrować się wyłącznie na tym, jak zareaguje NATO, ale przedstawić plan, co w pierwszej kolejności zrobimy my? Przecież wojna trwa od 2022.
A nawet od 2014…
Po części, owszem. Zatem pierwsze o co należałoby zapytać, to systemy detekcji i niszczenia dronów oraz rakiety balistyczne na już! Poza tym nie mamy nawet obrony cywilnej z prawdziwego zdarzenia, ludzie nie wiedzą, co robić. Nie mylmy zakupów wozów strażackich do obsługi kryzysu typu powódź, czy pożar, ze zdolnością do obrony cywilnej! Politycy wolą nie informować opinii publicznej i nie straszyć ludzi, bo jakoś to będzie, tylko że ludzie wprowadzani notorycznie w błąd przestają ufać decydentom i w przypadku konfliktu kinetycznego może zabraknąć wystarczającego potencjału ludzkiego do obrony kraju.
Tak jak na Ukrainie. I skoro mowa o zaufaniu do decydentów, przypomnę, że gdy 2 lata wcześniej przypadkowo zostały znalezione szczątki rakiety pod Bydgoszczą, politycy ówczesnej opozycji - dzisiejsi rządzący, chcieli natychmiastowej dymisji ministra Błaszczaka, a najlepiej całego rządu PiS. Ostatnio wleciało 20 dronów i słyszymy tylko, że po 2 latach u sterów rząd dopiero teraz planuje zrobić to i tamto. Nic o dymisjach. I tu warto też zadać pytanie, dlaczego Polska z najgorętszą w tej chwili granicą na świecie nie ma wypracowanego systemu przeciwdronowego?
Za rok - dwa prawdopodobnie będzie system BARBARA za 4 miliardy złotych… a Ukraińcy używają swojego sprawdzonego w boju za część tej kwoty, który bardzo dobrze działa. No i system Barbara to jest tylko system radarowy, bez przetwarzania danych i dystrybucji na punkty zwalczania… trzeba to dokupić. Pytanie, co mamy na teraz…Do tego Putin już wie, że jego asymetryczne działanie się opłaciło, a co gorsza poznał naszą hierarchię celów. Wystarczy że przypuści atak dronowo-rakietowy na kierunku pd-wsch. Zamkniemy lotniska Lublin, Jasionka, a FR za kilka godzin, jak już będziemy rozbrojeni, ruszy na Królewiec.
W związku z nieciekawą sytuacją i opłakanym stanem bezpieczeństwa Polski, czy minister MON Kosiniak-Kamysz powinien podać się do dymisji?
Nie jest moją kompetencją wypowiadanie się na ten temat, ale mogę potwierdzić to, co wiele osób już dawno zauważyło, że MON to nie jego bajka, pierwsze skrzypce gra tam wysłannik Tuska, a jak sobie radzi, to pokazuje nie tylko stan zaawansowania zainicjowanego przez poprzedników systemu obrony antydronowej, ale również sytuacja wewnątrz armii, choćby w tak podstawowych kwestiach jak szkolenie kadry oficerskiej. Nie wspominając już o ukraińskich żołnierzach narzekających na szkolenia w Polsce, którym kojarzą się z realiami sprzed 20 lat. Polecam treść interpelacji Mariusza Błaszczaka do ministra obrony narodowej, z początku października, ws. przebiegu kierowania żołnierzy zawodowych na studia podyplomowe.
Wznieśmy się zatem ponad przyziemne sprawy kadrowe… Czemu mają służyć naruszenia przestrzeni powietrznej NATO przez Rosjan? Nie odrobili tureckiej lekcji?
Federacja Rosyjska chce podzielić państwa europejskie i ograniczyć wydatki na dozbrajanie Ukrainy. Z naszej perspektywy może to być o tyle groźne, że w razie upadku Ukrainy, to właśnie Polska mogłaby się stać strefą buforowa między FR, a Europą Zachodnią. Dodatkowo FR pokazała tymi działaniami, jak można doprowadzić polskie lotniska do paraliżu.
Tymczasem, co się dzieje u naszych zachodnich sąsiadów?
Przenosząc się na nasze europejskie podwórko aktualnie staliśmy się poważnym rywalem dla Niemiec. Chodzi mianowicie o osiągnięcie wysokiej pozycji w nowej kształtującej się architekturze bezpieczeństwa po utracie prymatu przez Stany Zjednoczone. Będzie to dla nas ogromna szansa, ale i zagrożenie, jeżeli nie podejmiemy szybkich, przemyślanych działań w celu przejęcia inicjatywy jako państwo ramowe na wschodniej flance NATO. Pamiętajmy że Niemcy są potęgą gospodarczą, która postawiła na rozwój własnego przemysłu obronnego przy założeniu, że będą wydatkować mniej niż dziesięć procent na zakup sprzętu ze Stanów Zjednoczonych. Reszta ma być wydatkowana na sprzęt rodzimej niemieckiej produkcji. Uważam, że mamy niepowtarzalną szansę na zrównoważenie potencjału dozbrajających się Niemiec. Należałoby w sposób formalny, czy też nie, dokonać jak najszybciej maksymalnie dużych transferów technologicznych z Ukrainy we wszystkich możliwych środkach pola walki stricte bojowych, ale i tych „dual use”. Wiele państw w regionie, i nie tylko, wprowadza już tego rodzaju proceder wspólnej kooperacji przynoszącej obopólne korzyści. Nie możemy dopuścić, aby w przyszłości Niemcy decydowali nawet w najmniejszym stopniu za nas w kontekście architektury bezpieczeństwa w Europie, a szczególnie w naszym regionie. A właśnie do tego dążą, wystarczy wymienić porozumienie E3 (Niemcy, Francja, Wielka Brytania), czy choćby plany budowy wspólnego europejskiego samolotu bojowego.
Na koniec, zamiast odpowiadać na kolejne pytanie, proszę kilka swoich zadać odpowiedzialnym za wojsko.
To po pierwsze, ponieważ wojna się zmienia, a wraz z nią środki jej prowadzenia, czy jest w związku z tym plan na efektywne wydanie zapowiadanych 5 proc. PKB na zbrojenia, bo na razie jest kłopot z celowym wydawaniem 2-3 proc, a wywalić pieniądze podatnika w błoto jest najłatwiej. Następnie, czy mamy oficerów łącznikowych na Ukrainie przy wszystkich sztabach, żeby wdrażać zmiany? Przecież cała Europa i Amerykanie tam są i analizują zmieniające się pole walki. Dalej, jaką mamy strategię odstraszania? Kraje bałtyckie i Finlandia posiadają rakiety balistyczne i są gotowe zaatakować obszar Federacji Rosyjskiej pociskami, które w kwadrans przylecą do Moskwy i Petersburga. A my mamy takie zdolności? I co ważne, czy możemy użyć czegokolwiek samodzielnie? Musimy mieć własne narzędzia i zdolności projekcji siły, których możemy użyć, kiedy my chcemy, żeby Federacja Rosyjska wiedziała, że nie opłaca się nas atakować. Czy w związku z tym, doceniane na całym świecie, w tym na Ukrainie polskie firmy dronowe zostaną w końcu wpuszczone na rynek polski, a osoby które blokowały je ukarane? Kanclerz Merz chce budować system obrony powietrznej Europy, który nie obejmie Polski! Dlaczego w dalszym ciągu działa rafineria Szwed z przesyłem gazu do Niemiec od rosyjskiego kontrahenta? Co ze strategią „deterrence by punishment” (ang. odstraszanie karą)? Dlaczego nie zostało to sprzedane polskiemu Orlenowi? Po zawarciu pokoju lub zawieszenia broni miedzy Ukrainą a FR, pewne jest, że Niemcy wrócą z FR do „business as usual” (ang. biznes jak zwykle), tym bardziej że uniezależniają się od US, a po odejściu Stanów „za horyzont”, będą mieli większą możliwość narzucenia swoich warunków. No i dalej będą razem z Rosjanami ścigać nurków, którzy wysadzili Nord Stream. I ostatnie pytanie: co się musi jeszcze wydarzyć, by dla rządzących priorytetem przestała być polityka partyjna, a stała się nim w końcu (geo)polityka realna RP?
Rozmawiał Michał Korsun
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/746555-pplk-radziwontusk-sprowokowal-konfrontacje-sluzb-z-opozycja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.