Jak co roku, ulicami Warszawy, a właściwie Alejami Jerozolimskimi i Mostem Poniatowskiego przeszedł Marsz Niepodległości. Tym razem wyjątkowo liczny i spokojny. Komentarze w ośmiogwiazdkowych mediach takie same jak co roku: faszyści, kibole, narodowcy, skrajne środowiska, incydenty. Co prawda część nawet ośmiogwiazdkowych redakcji zaczyna zauważać, że w Marszu biorą udział ludzie w każdym wieku, wszelkich zawodów, z różnymi historiami życiowymi, różnie głosujący, bardzo różnych przekonań. Jednak w każdym opisie Marszu nie może zabraknąć stwierdzeń: no może w Marszu idą ludzie, których nie można oskarżyć o jakieś bardzo złe rzeczy, ale …. te race, ta pirotechnika, te niektóre hasła, te skrajne grupy, te zasłonięte twarze, te antysemickie tradycje niektórych środowisk.
„Przecież to próba zawłaszczenia tego święta!”, „Pójdę w marszu, gdy nie będzie to inicjatywa jednego środowiska” - deklarował Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, no i nie poszedł. Jest za to zawsze obecny na marszach równości, a przecież jest to impreza zaadresowana do bardzo wąskiej, wręcz marginalnej grupy społecznej.
Generalnie, o co w ogóle chodzi w tym Marszu Niepodległości? Przecież jesteśmy w Unii Europejskiej, a podkreślanie naszego narodowego patriotyzmu, niezwykłości, własnej historii i przywiązania do tradycji tylko nam szkodzi. Przecież musimy prowadzić politykę zgodną z prądami płynącymi z Brukseli, Berlina, Paryża. Dość tych zaściankowych, prowincjonalnych fanaberii!
Część politycznych elit europejskich, ta która wspiera ośmiogwiazdkowy rząd Donalda Tuska bez żenady strofuje Polaków za tak liczne uczestnictwo w Marszu. Tam już nie ma niuansów. Otwarcie krzyczą: ulicami Warszawy maszerują faszyści i kropka. Przypomnijmy takiego Guy Verhofstadta, który w Parlamencie Europejskim wykrzykiwał kiedyś: „60 tysięcy faszystów, neonazistów i zwolenników supremacji białej rasy przemaszerowało 300 km od Auschwitz”. Co prawda słowo faszysta używane przez lewaków straciło znaczenie jako nazwa, którą można użyć do rzetelnego opisywania świata. O nadużywaniu słowa faszyzm w debacie publicznej pisał w już w 1944 George Orwell: „Słyszałem, jak faszyzmem nazwano: rolników, sklepikarzy, Kredyt Społeczny, kary cielesne w szkołach, polowanie na lisa, walki byków, Gandhiego, Czang-Kai-Szeka, homoseksualizm, audycje radiowe Priestleya, schroniska młodzieżowe, astrologię, kobiety, psy – i nie pamiętam co jeszcze”. Ale w ich rozumieniu faszysta, to osoba, która nie przyjmuje bezkrytycznie tego w co oni wierzą i próbują wcielać w życie. Zresztą do rozmowy z inaczej mylącymi zupełnie się nie palą, bo mają ich w głębokiej pogardzie.
„Guru” Michnik
W Polsce guru tego środowiska jest Adam Michnik. Zaczynał i budował swoją pozycje jako bezkompromisowy bojownik z komunistami, opozycjonista, więzień polityczny. Obdarzony talentem publicystycznym walczył z reżimem Gomułki, Gierka, Jaruzelskiego. Szczodrze nagradzany i doceniany w Europie i w Stanach Zjednoczonych. W chyba najważniejszej jego książce „Kościół, lewica, dialog”, wydanej we Francji w 1977 roku, próbował pogodzić Kościół katolicki z ideologią radykalnej lewicy. W imię wspólnej walki z totalitaryzmem. Dzisiaj twierdzi, że był to tylko zapis epoki i wszystko się zmieniło.
Rzeczywiście w Michniku zmiana, nawet radyklana jest jego cechą osobniczą. Ktoś może nazwać to przewrotnością. Wywodzi się z komunistycznego środowiska, gdy dorasta zaczyna w komunistami walczyć, chce naprawiać system. Kolejnym etapem była „Solidarność”. Odegrał jedną z czołowych ról przy porozumieniach z komunistami przy Okrągłym Stole. No i była też Magdalenka: radosne picie wódki z Kiszczakiem, Jaruzelskim i Kwaśniewskim. Gdy „Solidarność” zaczyna ponownie legalnie działać wspiera Wałęsę, dostaje od niego możliwość wydawania nowej gazety („Gazeta Wyborcza”). Niestety, Wałęsa zaczyna realizować swój plan polityczny i walczy z Mazowieckim. Michnik z apologety Wałęsy staje się jego zajadłym wrogiem. Kolejny zwrot następuje, gdy dochodzi do ujawnienia teczek tajnych współpracowników SB, co wywołało trzęsienie ziemi w ówczesnej polskiej polityce. Wtedy Michnik ponownie staje po stronie Wałęsy i z całą mocą piętnuje działania lustracyjne.
Wtedy też pojawia się w jego zachowaniach i słowach charakterystyczna, obecna i stale się zaostrzająca maniera. Wrogiem staje się ten, kto nie mówi językiem „Gazety Wyborczej”, nie powiela schematów mylenia i ocen tam produkowanych, podawanych codziennie czytelnikom/wyznawcom do spożycia. Swoisty katechizm w odcinkach.
I druga charakterystyczna cecha – język potępienia. Przecież „Gazeta” Michnika stworzyła przemysł hejtu, pogardy odczłowieczania nie tylko działaczy prawicy, ale również prawicowego elektoratu. Określenie „moherowe berety” w tej narracji są jeszcze czymś łagodnym, dalej poszedł czołowy publicysta Wyborczej Jarosław Bratkiewicz nazywając osoby związane z Prawem i Sprawiedliwością mianem „małpoludziej czeredy”. Inne przykłady twórczości tuzów intelektualnych rodem z „Wyborczej” na temat Polaków niebędących pod ich wpływem można mnożyć.
I jeszcze cytat z samego Michnika: „Oczywiście tych pisowców, zakapiorów pisowskich się nie przekona, oni już są przeszkoleni, mają brainwashing, czyli zmasakrowany mózg. Oni już nie myślą, tylko wygłaszają mantry”. Takim językiem i sposobem myślenia posługuje się człowiek, który kiedyś aspirował do roli przewodnika narodu, osoby, która chciała być sumieniem społeczeństwa…
Adam Michnik poniósł spektakularną klęskę intelektualną. Chciał być wielki, a zrobił się mały, chciał być mistrzem elegancji, a został niestarannie ubranym, często nieogolonym złośliwcem, miał być wiecznie młodym, pełnym błyskotliwego intelektu erudytą, a kończy jako zrzędliwy, pełen złości do świata niespełniony, jałowy starzec. Na dodatek próbujący swoimi kompleksami i lękami zarażać innych.
Napisałem tyle o Adamie Michniku w kontekście Marszu Niepodległości, bo to przecież jego „Gazeta Wyborcza” zrobiła wszystko mogła, aby zaszkodzić Marszowi: zaczynając o nieustannego poszukiwania nazoli, faszystów, szantażowania rządzących wszystkich opcji w celu wymyślania, prowokacji i represji wobec organizatorów i samego marszu. Na organizowaniu prowokacji kończąc.
Porażka „ośmiu gwiazdek”
Kuriozalny i komiczny przykład sposobu myślenia o Marszu w redakcji „Gazety Wyborczej” dał jej znany publicysta Jacek Hugo-Bader. Wymyślił on mianowicie, a może ktoś inny to wymyślił, a on tylko realizował, że pomaluje się ”na murzyna”. W takim „przebraniu” wplecie się w Marsz Niepodległości. Liczył, że spotka go nieprzychylna reakcja, a może i coś znacznie gorszego. Oczywiście byłby to doskonały pretekst do dramatycznych opisów ksenofobii i rasizmu panującego wśród uczestników Marszu. Jakież było zdziwienie Pana reportera, gdy okazało się, że wzbudzał powszechną sympatię i radość. Na dodatek Pan Hugo-Bader chyba koniecznie chciał wziąć wierszówkę za materiał. Wszystko sam opisał w Wyborczej kompromitując siebie, redakcję i poszukiwanie nazoli uczestniczących w Marszu Niepodległości.
Marsz Niepodległości stał się dla środowiska ośmiu gwiazdek symbolem ich porażki. Nie potrafią zohydzić idei, przestraszyć, zablokować. Ani środki administracyjne, ani przeróżne utrudnienia, ani prowokacje nie są w stanie zahamować marszu.
Nie zatrzymają marszu również histeryczne wypowiedzi ośmiogwiazdkowców, utrzymane w goebbelsowskiej narracji. Również ta ostatnia, Joanny Szczepkowskiej – tej, która ogłosiła koniec komunizmu w Polsce - porównujące Marsz Niepodległości do wieców hitlerowskich. Pani Joanna, jak na aktorkę przystało, nie jest za mocna, kiedy trzeba mówić własnym tekstem. Za to jest dobra, jeśli trzeba służyć gotowemu przekazowi dnia z „Wyborczej”.
No cóż – na to wszystko jedyną odpowiedzą jest okrzyk: nadchodzi, nadchodzi, Marsz Niepodległości!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/746143-marsz-niepodleglosci-to-porazka-srodowiska-osmiu-gwiazdek
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.