Obecny premier zdaje się przeżywać to, co psychiatria wiąże z wojeryzmem (oglądactwem). I jest to, niestety, dolegliwość przewlekła.
Donald Tusk poszedł do swego radiotelewęzła, chyba przez niedopatrzenie nadal zwanego TVP Info, głównie żeby straszyć i przerażać (dzień przed Halloween, więc był pierwszy), ale też po to, by oddać się ulubionemu zajęciu – uprawianiu zlewozmywakowej psychoanalizy. Wiele wskazuje na to, że premier i przewodniczący Koalicji Obywatelskiej jedynych uniesień doznaje wtedy, gdy zapowiada wsadzanie (do więzień) i gdy uzasadnia, kogo to wsadzanie powinno dotyczyć (tu podstawą jest zlewozmywakowa psychoanaliza). Złote myśli znad zlewozmywaka dotyczą głównie swego rodzaju lubieżności (nie tylko politycznych), jakich mają się dopuszczać wrogowie Tuska. A skupiając się na tych lubieżnościach Donald Tusk zdaje się przeżywać to, co psychiatria wiąże z wojeryzmem (oglądactwem). I jest to, niestety, dolegliwość przewlekła.
Gdy Justyna Dobrosz-Oracz, prowadząca seans w radiotelewęźle, rzuciła: „Teraz po Zbigniewie Ziobrze może czas na Mateusza Morawieckiego?”, Donald Tusk jednak się zorientował na co pani z telewizji go wsadza, więc rzekł był: „Nie namówi mnie pani na to, żebym rozpoczął tutaj takie polowanie na czarownice, chociaż czarownice są faktem i te czarownice, czyli politycy PiS-u, którzy przez te 8 lat okradali Polskę bez żadnego, bezwstydnie, bez żadnego umiaru, i to, co czyni to rozliczenie tak trudnym, robili to w sposób bardzo cwany”. Ale ponieważ „wszyscy wszystko wiedzą” (powiedzenie Marka Belki i Ryszarda Petru), apetyt na uwięzienie Mateusza Morawieckiego ma Tusk wielki.
A jeśli chodzi o to okradanie, to fakty są takie, że pod koniec rządów Mateusza Morawieckiego, czyli w IV kwartale 2023 r. PKB Polski na głowę osiągnął 80 proc. unijnej średniej. I po dwóch latach rządów Tuska ani drgnie. Przewodniczący KO lubi się też chwalić przybliżeniem się Polski do grupy G20, czyli 19 największych gospodarek oraz Unii Europejskiej i Unii Afrykańskiej. Tyle tylko, że to za drugiego rządu Mateusza Morawieckiego pojawiły się mocne głosy, że Polska powinna być członkiem grupy G20. A finałem tego było zaproszenie (3 września 2025 r.) prezydenta Karola Nawrockiego przez prezydenta Donalda Trumpa na szczyt G20 w 2026 r. w Miami. Ale już w 2021 r. Polska zgłosiła chęć wzięcia udziału w pracach G20, co stało się faktem w 2022 r. podczas prezydencji Indonezji w tej grupie.
Większa część rozmowy w radiotelewęźle przy Placu Powstańców Warszawy obracała się jednak wokół zlewozmywakowej psychoanalizy, a szczególnie oglądactwa. Przy czym Donald Tusk (ale też setki jego żołnierzy) wojerystyczne skłonności przypisuje rządom PiS, a szczególnie ówczesnemu prokuratorowi krajowemu Bogdanowi Święczkowskiemu. A to dlatego, że obecnie jest on prezesem Trybunału Konstytucyjnego. Tusk wie (jego żołnierze raczej nie), że przesławny Pegasus był m.in. po to kupiony, żeby kontrolować takie uosobienia cnoty oraz praworządności jak Sławomir Nowak, Stanisław Gawłowski, Włodzimierz Karpiński, Rafał Baniak czy Roman Giertych, ale udaje, że chodziło o oglądactwo, w szczególności wobec jego bliskich.
„Podsłuchiwano polityków, podsłuchiwano dziennikarzy. Podsłuchiwano mecenasa Romana Giertycha, który reprezentował mnie prawnie. Byłem wtedy szefem Rady Europejskiej, więc oczywiście wiedzieli. Pyta pani, czy ‘szukali na mnie sposobu’? Tak, wiem to” – czarował Tusk panią z telewizji. A zapytany, czy jego żona ma status pokrzywdzonej w tej sprawie, mimo że nie była klientką Romana Giertycha, stwierdził: „Ale jest moją żoną, a on reprezentował mnie prawnie i dobrze się znali. Moja żona jest już po przesłuchaniu. Wraz z córką były przesłuchane jako świadkowie z możliwością uzyskania statusu pokrzywdzonych”. Pan Donald zapewnił, że rodzina Tusków „to wytrzyma”, jednakowoż „wielu spośród tych, którzy byli podsłuchiwani Pegasusem lub w inny sposób inwigilowani, to ludzie, którzy nie mają takich możliwości jak premier ani takiego doświadczenia i odporności jak moja żona czy córka”.
Siebie Donald Tusk przedstawił jako wielkiego cwaniaka, który poprzednią władzę rozgryzł:
Dość szybko zorientowaliśmy się, że Pegasus był wykorzystywany wyjątkowo perfidnie, w sposób przemyślany. Podsłuchiwano podejrzanych o jakąś zwykłą gangsterkę, żeby wyglądało to tak, jakby rzeczywiście służyło państwu.
A wszystko po to, żeby „inwigilować zwykłych ludzi”. Tusk nie mógł sobie odmówić wrzucenia zdechłego szczurka do ogródka obecnej opozycji:
Ziobro był sprytny. Naprawdę wiedział, co robi. I nie będziemy zaskoczeni, jeśli na liście osób podsłuchiwanych różnymi metodami przez pana Ziobrę znajdą się również politycy PiS.
Ta insynuacja idealnie wpasowuje się w zlewozmywakową psychoanalizę i oglądactwo, tym bardziej że w życiu nie mogło chodzić o czyny Nowaka, Gawłowskiego, Karpińskiego, Baniaka czy Giertycha, a co najwyżej o ich życie intymne. A tu na szczególny obiekt oglądactwa kreują się europoseł Krzysztof Brejza i jego żona. Tak się kreują, że wygląda to na jakąś formę autoreklamy.
W ramach zlewozmywakowej psychoanalizy Donald Tusk wytłumaczył, że „polityka nie polega dzisiaj na ujawnianiu faktów o przeciwniku tylko na przyklejaniu kłamstwa”. I tu przywołał „dziadka z Wehrmachtu”. To miało być szczytem „oczerniania”: „Nagonka na mnie i moją rodzinę zaczęła się 20 lat temu, a rozpoczął ją Jacek Kurski. Dotyczyła mojego dziadka, który przymusowo został wcielony do Wermachtu”. Problem z „dziadkiem z Wehrmachtu” polega na tym, że to Donald Tusk kręci w tej sprawie, natomiast prawdę mówili członkowie jego rodziny, a przede wszystkim jego mama.
Fakty historyczne są takie, że m.in. na Pomorzu Gdańskim Niemcy wprowadzili Deutsche Volksliste, która klasyfikowała mieszkańców według stopnia „niemieckości”. Polaków, zwłaszcza tych o niemieckich korzeniach, często wpisywano do niższych kategorii (np. III lub IV), co automatycznie czyniło ich poddanymi Rzeszy i podlegającymi służbie wojskowej. Odsetek osób, które odmówiły podpisania Volkslisty, jest szacowany na 5-10 proc.
Jak na rok przed śmiercią mówiła matka premiera, Ewa Tusk, jej „mama i babcia chciały [po zakończeniu wojny wyjechać do Niemiec], w końcu były Niemkami. Obie jednak zostały w Gdańsku, bo tata stanowczo powiedział, że nigdzie nie pojedzie”. W domu rodzinnym Ewy Tusk mówiło się po niemiecku, a ona zaczęła się uczyć polskiego dopiero po wojnie. Matka Ewy Tusk była Niemką – nazywała się Anna Gertrude Liebke (1908 – 1997) i była córką Ottilii Johanny Krause (ur. 1879) oraz Alberta Franza Liebke (ur. 1879). Anna Dawidowska z domu Liebke pracowała jako korektorka w niemieckiej gazecie w Sopocie, a polskiego zaczęła się uczyć dopiero po wojnie, gdy miała już 38 lat. W domu Donalda Tuska seniora, ojca obecnego premiera RP, mówiło się i po niemiecku, i po polsku.
Żyjący krewni Donalda Tuska opowiadali, że 1 września 1939 r. jego dziadek Józef Tusk najpierw się ukrywał, a potem zgłosił na policję i został aresztowany. Ale z aresztu wyszedł i następnie pracował jako robotnik rolny. 19 marca 1940 r. Józef Tusk znalazł się w obozie Stutthof, gdzie pracował przy równaniu wałów ochronnych w Reimerswalde, a potem w stoczni Schichaua w Elblągu. W sierpniu 1941 r. Józef Tusk miał zostać przywieziony do gdańskiego gestapo, a stamtąd przeniesiony do obozu Neuengamme koło Hamburga. O pobycie Józefa Tuska w tym obozie nie ma żadnych informacji. Wiadomo tylko, że został zwolniony 26 sierpnia 1942 r. Pracę znalazł w fabryce Schatza, u którego zatrudniona była już jego żona.
2 sierpnia 1944 r. Józef Tusk został wcielony do 328 zapasowego batalionu szkoleniowego grenadierów, czyli do jednostki Wehrmachtu. W życiorysie z 1948 r., przechowywanym w gdańskim oddziale Polskiego Związku Byłych Więźniów Politycznych, Józef Tusk napisał: „25 sierpnia 1944 roku Niemcy wysłali mnie do Niemiec na roboty przy budowie okopów i pracowałem przy budowie bunkrów, rowów przeciwpancernych itd”. Eleonora Gurkowska, córka Józefa Tuska, w sierpniu 2006 r. opowiadała dziennikarce Barbarze Szczepule, że ojca „wysłano chyba na front wschodni, do Kurlandii, bo jeszcze z Nowego Portu mama dostała od niego wiadomość, że takie pogłoski krążą wśród nowo powołanych”. A „z tej Kurlandii przerzucono ojca statkiem do Danii i tam gdzieś - gdzie, nie wiadomo - zaraz dostał się do niewoli angielskiej czy amerykańskiej”.
W lipcu 2006 r. Donald Tusk miał otrzymać z archiwum brytyjskiego Ministerstwa Obrony informację, że „Józef Tusk, urodzony 23 marca 1907 roku w Gdańsku, syn Józefa, nie figuruje w żadnym wykazie”, choć wcześniej członkowie rodziny twierdzili, że trafił do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Ewa Tusk mówiła w 2008 r. Romanowi Daszczyńskiemu: „Teść uciekł z Wehrmachtu do polskiego wojska”. Dane brytyjskie raczej wskazują na to, że Józef Tusk prosto z Wehrmachtu trafił do brytyjskiej niewoli. Wygląda na to, że po wyjściu na jaw w 2005 r. sprawy „dziadka z Wehrmachtu”, członkowie rodziny Donalda Tuska mówili za dużo, choć mówili prawdę, więc stało się to kłopotliwe.
Donald Tusk kreuje się wyłącznie na ofiarę, choć gdyby brać pod uwagę straszenie przez niego sznurem i gałęzią prezydenta Andrzeja Dudy oraz bardzo liczne seanse nienawiści serwowane od lipca 2021 r., czyli od powrotu do polskiej polityki, status ofiary jest mocno naciągany. Ale cóż szkodzi się kreować: „Oczywiście, że płacę pewną cenę i niejednokrotnie usłyszałem groźby. Niestety moja rodzina doświadcza podobnych ataków. Pomimo tego są bardzo odporni i dzielni. Może dlatego, że doświadczamy tego od 30 lat”. A nawet Donald Tusk zbudował na tym swój sukces:
Uruchomili całą machinę, żeby mnie skompromitować. Nie dali jednak rady, wróciłem i wygrałem.
Tusk uważa, że wygrał m.in. dlatego, iż (tu zlewozmywakowa psychoanaliza święci triumfy) „Jarosław Kaczyński marzy o modelu Orbana, który jest skopiowany z Rosji. Tacy ludzie jak Kaczyński i Orban chcą być oligarchami. Chodzi o bezkarne wykorzystywanie władzy dla kasy. Oni naprawdę są opętani myślą o tym, gdzie wyrwać kasę: czy na zęby, czy na działki”. Dołączenie Kaczyńskiego do Orbana i nazywanie go oligarchą jest czystą groteską, szczególnie gdy zważyć, że Tusk jest milionerem i stał się nim dzięki polityce, a stan posiadania Jarosława Kaczyńskiego jest bardzo skromny nie tylko w porównaniu do Donalda Tuska, Artura Łąckiego czy Roberta Kropiwnickiego.
Z rozmowy z Justyną Dobrosz-Oracz wynika, że Tusk tak zasuwa dla Polski, że „nie ma kiedy załadować”. No to prześledźmy jego katorżniczy wysiłek z ostatnich kilkunastu dni. Wprawdzie sprowadza się on w zasadzie do wpisów na platformie X, ale ich treść wskazuje na okropną mordęgę. Oto szczegóły. „Podpalacz z Żoliborza” (20 października 2025 r.). „Okazuje się, że PiS podsłuchiwał przy pomocy Pegasusa moją żonę i córkę. Wnuczki i wnuków też, podpalaczu z Żoliborza?” (22 października). „W tym podsłuchiwaniu moich najbliższych chodziło Kaczyńskiemu prawdopodobnie o ochronę instytucji rodziny. W imię tradycyjnych wartości oczywiście” (22 października). „To on miał interesować się podsłuchanymi rozmowami moich najbliższych. Zaufany prokurator PiS Bogdan Święczkowski w nagrodę został prezesem Trybunału Konstytucyjnego. Możliwe tylko w państwie Kaczyńskiego i Dudy” (23 października). „Niemcy i Francja chcą nam zabrać państwo” - ogłosił Jarosław Kaczyński. Sąsiadka mówi o takich przypadkach, że wariat albo ruski agent” (24 października). „Mateusz Morawiecki zawsze umiał w działki, a pisowski minister od CPK Horała tłumaczył, że jak kraść, to tylko zgodnie z procedurami. Mam dla nich złą wiadomość: sprawa przekrętu opisanego przez WP od kilku miesięcy jest w prokuraturze. Zgodnie z procedurami oczywiście” (27 października). „Jeden z liderów Konfederacji Berkowicz przyłapany na próbie kradzieży w Ikei. Mało w porównaniu z PiS, ale od czegoś trzeba przecież zacząć” (27 października). „Niezły ten Żurek, co?” (29 października). „Albo w areszcie, albo w Budapeszcie” (30 października).
Wspaniałe jest zaangażowanie Donalda Tuska w robienie Polakom dobrze. Ono zasługuje wyłącznie na słowa, które są w Polsce znane (w nieco tylko uwspółcześnionej wersji):
Czasem aż oczy bolą patrzeć, jak się przemęcza, dla naszego kraju, premier Tusk Donald, naszej Rzeczypospolitej. Ciągle pracuje! Wszystkiego przypilnuje i jeszcze inni, niektórzy, wtykają mu szpilki. To nie ludzie – to wilki! To mówiłem ja – Szłapka Adam, minister drugiej klasy. Niech żyje nam premier sto lat! To jeszcze ja – Szłapka Adam, bo w zeszłym tygodniu nie mówiłem, bo byłem chory. Mam zwolnienie. Łubu dubu, łubu dubu, niech żyje nam premier naszego kraju. Niech żyje nam! To śpiewałem ja – Szłapka.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/744666-tusk-wyprzedzil-halloween-straszac-i-przerazajac
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.