„Gdy jechał Dudabus, to znaczyło, że w środku jest Duda. I to było oczywiste. Ludzie wiedzieli, wjeżdża Dudabus i z Dudabusa zawsze wysiadał Andrzej Duda. Dudabus był jeden i Andrzej Duda był jeden i byliśmy wszędzie. A tam [w sztabie Bronisława Komorowskiego - red.] była armia autobusów, które jeździły po całej Polsce, ale w żadnym nie było prezydenta, którego ludzie chcieli spotkać” - wspomina Andrzej Duda, prezydent RP w latach 2015-2025 w 1. odcinku cyklu filmów dokumentalnych podsumowujących jego prezydenturę.
Zwycięstwo Karola Nawrockiego w wyborach prezydenckich z 2025 r. było ogromną sensacją, ale właściwie nieco podobnie było 10 lat temu w przypadku jego poprzednika - Andrzeja Dudy. Były prezydent, który - obok Aleksandra Kwaśniewskiego jako jedyny w historii III RP - został dwukrotnie wybrany na swój urząd, opisuje w cyklu filmów na Kanale Zero o kulisach kampanii prezydenckiej, która zapoczątkowała serię zwycięstw Prawa i Sprawiedliwości. Wraz z Andrzejem Dudą zwycięski bój o prezydenturę wspominają m.in. była premier Beata Szydło, prezydent Stalowej Woli Lucjusz Nadbereżny czy Paweł Szefernaker - szef kampanii Karola Nawrockiego, a obecnie prezydencki minister. Kampanię wspomina także Wojciech Kolarski - wieloletni współpracownik prezydenta Andrzeja Dudy, najpierw dyrektor jego biur poselskich, później podsekretarz, a następnie sekretarz stanu w KPRP. Od 2025 r. jest sekretarzem stanu w Kancelarii Prezydenta Karola Nawrockiego.
Czy każdy polityk nosi w plecaku prezydencką „buławę”?
Mówi się, że każdy w polityce - tej wielkiej, ogólnopolskiej - nosi buławę prezydencką w plecaku, czyli potencjalnie może być prezydentem. Ale powiedzmy sobie otwarcie: są politycy, którzy mają wielką ambicję, żeby tym prezydentem zostać, i są tacy, którzy uważają, że to jest coś, co generalnie stanowi pewną idée fixe, ale ogólnie znajduje się jakby poza ich zasięgiem, nie aspirują do tego. Do takich, którzy mają tę ambicję ogromną, z całą pewnością należy czy należał Donald Tusk. I przegrał z Lechem Kaczyńskim, przypomnę. I była to straszliwa dla niego trauma, z której później przez długi czas nie mógł się wydobyć i ona generalnie zmieniła w ogóle tak naprawdę obraz polskiej polityki
— podkreśla były prezydent Andrzej Duda.
Natomiast są też tacy, którzy - nie spodziewając się tego - dostają tę nominację. I to może jest jakiś taki paradoks życiowy, że ci właśnie, którzy tego się nie spodziewali, którzy nie mieli nigdy takiej ambicji, bardzo często zresztą też i wyśmiewani - tak jak wyśmiewany byłem ja, kiedy zostałem kandydatem na urząd prezydenta, czy Karol Nawrocki na samym początku, kiedy jako szef IPN został wskazany jako kandydat na urząd prezydenta. Ci właśnie idą i może właśnie dzięki temu, że na początku są lekceważeni przez konkurentów, idą i zwyciężają
— przypomina.
Moment, w którym dowiedziałem się o tym, że jestem gdzieś tam rozważany jako kandydat na kandydata, był zupełnie błahy, o ile pamiętam. To było tak trochę powiedziane mimochodem. W zasadzie to ja w czasie jakiejś rozmowy z prezesem Jarosławem Kaczyńskim, już nie pamiętam dokładnie na jaki temat, nagle rzucił taką informację: „A słuchaj, wiesz, mamy teraz taką sytuację, że widzisz tutaj, już w mediach tam spekulują różne rzeczy, ale tak naprawdę zastanawiamy się nad tym, kto powinien być kandydatem na prezydenta w następnych wyborach”. To było dla mnie oczywiste, że pewnie tak jest. Powiedział do mnie, pamiętam to: „Wiesz, nie ja, tylko mamy tutaj takie grono ekspertów, rozważa różnych kandydatów, ale również jesteś wśród nich”
— wspomina dwukrotny prezydent RP.
Przed kampanią… „rodzinna katastrofa”
Ówczesne polskie realia nakreśliła z kolei Beata Szydło, która - zanim została premierem w 2015 r. - poprowadziła kampanię Andrzeja Dudy.
2014 rok. Bronisław Komorowski jest prezydentem. Donald Tusk właśnie wyjechał do Brukseli. Ewa Kopacz jest premierem. Wszyscy myślą, że to jest układ nie do przełamania, ale nastroje społeczne i emocje społeczne są już zupełnie inne. Czuć już możliwość zmian
— przypomniała.
Andrzeja Dudę znałam oczywiście dużo wcześniej, zanim został kandydatem na prezydenta, byliśmy kolegami z Małopolski, z Krakowa. Andrzej był przecież kiedyś kandydatem na prezydenta Krakowa, potem był parlamentarzystą, ministrem i też tak po ludzku po prostu się lubiliśmy
— wspomina tamten czas Beata Szydło.
Pewnego dnia, jesienią 2014 r., prezes PiS Jarosław Kaczyński poinformował Andrzeja Dudę, że z kilku potencjalnych kandydatów na prezydenta zostało tylko dwóch - a jednym z nich był krakowski europoseł.
Pomyślałem: „Ups”. No i szedłem wtedy do domu z duszą na ramieniu, bo wiedziałem, że muszę żonie o tym powiedzieć. No, nie była to łatwa chwila. Tego nigdy nie zapomnę. Kiedy żona się dowiedziała, to potem kiedy przeczytała w książce mój opis tego, to powiedziała: „Wiesz, to nieprawda była. Ja się wściekłam wtedy na ciebie. Zrobiłam ci awanturę”. No tak, to można nazwać ogólnie awanturą, ale to, co ja napisałem w książce, co pamiętam, czyli te jej łzy, też były, więc to była taka rzeczywiście awantura ze łzami. No, trzeba mieć świadomość tego, że Agata doskonale wiedziała, co to oznacza, bo przecież ja byłem wcześniej ministrem w kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Tak, ona widziała, co media robiły z prezydentem. Ona widziała mniej więcej, co to znaczy i doskonale wiedziała o tym, że czas prywatności, także dla niej, także, niestety, dla Kingi, naszej córki kończy się i że to oznacza (…) całkowitą zmianę życia i taką trochę rodzinną katastrofę
— wspominał Duda.
Pierwsze spotkania były dość skromne - tak pod względem organizacyjnym, jak i frekwencyjnym. Beata Szydło wskazała, że miało to pewne plusy.
Nie było wielu ludzi. To były skromne spotkania, w jakichś tam salkach. Andrzej jeździł samochodem na te spotkania. Przychodziło niewielu ludzi i czasami no można było troszeczkę nawet mieć takie zniechęcenie, ale był też pozytywny aspekt tego wszystkiego, ponieważ sztab Andrzeja tak naprawdę to było kilka osób i ponieważ ta wiara w jego zwycięstwo może na początku nie była tak wielka, więc zostawiono nas samym sobie. „Niech sobie tam działają, niech sobie robią”. Dzięki temu mieliśmy święty spokój, mogliśmy przygotować kampanię, realizować swoją strategię i to potem dobrze poszło i zaowocowało
— wspomina była premier.
A tak początki kampanii opisuje Wojciech Kolarski - podsekretarz, później sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Andrzeja Dudy, a następnie - Karola Nawrockiego:
Jechałem Skodą z kandydatem i widziałem na własne oczy te grupki kilkunastu, kilkudziesięciu osób w Wieliczce, chyba w Brzesku, jakąś rozmowę w Tarnowie.
Słynna scena, którą opisuje w książce, kiedy Wojciech Kolarski, dyrektor mojego biura, odprowadza mnie na peron na dworcu w Krakowie i autentycznie jak z jakiegoś amerykańskiego filmu. Jest nas dwóch
— mówi były prezydent Andrzej Duda.
To co było wyjątkowe, to chociaż to był pociąg Kraków-Szczecin, to nie było nikogo. To był pusty peron
— wspomina Kolarski.
Jestem ja i on. To była chyba niedziela wieczorem. Nie ma nikogo w ogóle. Pusto, ciemno, godzina 22:00, żegnamy się i ja zaczynam kampanię
— podkreśla Duda.
No i odjechał i zatrzymał się za parę miesięcy na przystanku „prezydentura”
— zwraca uwagę minister Kolarski.
Tysiące selfie, narty i… kartonowy Komorowski
Na początku tej kampanii mieliśmy ogromny problem i o tym jasno i wyraźnie mówił mi Jarosław Kaczyński: „Masz niską rozpoznawalność”. Pamiętam, że była bodaj chyba na poziomie coś koło 10 proc. Pamiętam jak dziś, jak powiedział do mnie: „Słuchaj, to musi się zmienić, to trzeba zmienić. Ale zobaczysz, teraz masz te 10 czy 12 proc., ale na samym końcu, kiedy będą wybory prezydenckie, zobaczysz, że twoja rozpoznawalność będzie przekraczała 90 proc., że to będzie być może nawet prawie 100 proc., to znaczy każdy w Polsce będzie wiedział kim jesteś”. No i ta myśl była bardzo prosta: no, trzeba ruszyć w Polskę
— wspomina Andrzej Duda.
Jak mówi dwukrotny prezydent RP, początkowo ten pomysł objazdów po Polsce wydawał mu się absurdalny.
Nie doceniłem tej idei, aczkolwiek myślę, że wtedy, kiedy Jarosław Kaczyński ze mną rozmawiał, to też nie docenił tego, co w moim przekonaniu potem stało się jednak głównym elementem zbudowania tej rozpoznawalności, a mianowicie magii selfie
— opowiada.
Andrzej Duda zapytał mnie na jednym z wydarzeń, czy nie da rady, żeby ci wszyscy ludzie razem stanęli, zrobimy jedno zdjęcie. Więc ja mu wtedy tłumaczyłem w kuluarach, że nie, musi każdy zrobić swoje zdjęcie. On umieści je w internecie i to będzie taka fala, która będzie powstawała. No ale nad tym wszystkim trzeba pracować
— podkreśla Paweł Szefernaker, wtedy młody działacz PiS-u, odpowiedzialny za internetową kampanię Andrzeja Dudy, dziś - szef gabinetu prezydenta Karola Nawrockiego, który kierował zwycięską kampanią w 2025 r.
I tysiące selfie, i tysiące uściśniętych dłoni. I ta fala rosła i to było tak czuć ze spotkania na spotkanie
— mówi Beata Szydło.
Okazuje się, że w znacznym stopniu pomogła… pasja prezydenta.
Ktoś zaproponował, że powinien zjechać [na nartach] z kamerką zaczepioną na kasku. Wieczorem Andrzej Duda wracając do Warszawy z tych nart zadzwonił do mnie i mówi: „Zobacz, jaki sukces. Jesteśmy na wszystkich portalach”. Na drugi dzień w jednej ze śniadaniówek siedział instruktor narciarstwa i analizował każdy ruch na nartach Andrzeja Dudy. Gazety przez parę dni opisywały Andrzeja Dudę w kontrze do Komorowskiego, który również zjeżdżał na nartach, ale miał całkowicie inny styl
— opowiada Paweł Szefernaker.
Sondaże wyglądały w tamtym czasie podobnie jak w 2025 r., o czym również przypomina Andrzej Duda.
Wielki Bronisław Komorowski pokazywany też przez media jako ten, który ma 70-ileś procent poparcia i obok Andrzej Duda… Pamiętam ten pierwszy sondaż. W tym pierwszym sondażu ja miałem chyba koło 12 proc. i w ogóle bez szans. I śmiech, rechot. Ci, którzy tam uważali, że mnie lubią, to żałowali, że w ogóle dałem się tak wpuścić w taki kanał. A przeciwnicy prawdziwi zacierali ręce i mówili: „Ha ha, Duda nie ma żadnych szans” i wyszydzali, wyśmiewali, bo wydawało się im, że to Bronisław Komorowski wygrywa w ogóle nie ruszając się ze swojego gabinetu. I nie wstając w ogóle z kanapy, wygra wybory prezydenckie i będzie miał drugą kadencję. Życie pokazało, że jest zupełnie inaczej. Że jazda od miasteczka do miasteczka, spotykanie się z ludźmi i ten biedny Jelcz będzie na ludziach robił znacznie większe wrażenie i będzie znacznie bardziej wiarygodny niż niemieckie autobusy superluksusowe, którymi jeżdżą posłowie, bo panu prezydentowi nie chce się tak naprawdę wsiąść do autobusu i jechać. Tych autobusów było wiele i z tych autobusów wyciągany jest kartonowy prezydent, przy którym ludzie mają sobie robić zdjęcia
— Duda nie kryje rozbawienia na wspomnienie kartonowej podobizny jego ówczesnego rywala - ubiegającego się o reelekcję prezydenta Bronisława Komorowskiego.
A ja jechałem i ludzie patrzyli. Gdy jechał Dudabus, to znaczyło, że w środku jest Duda. I to było oczywiste. Ludzie wiedzieli, wjeżdża Dudabus i z Dudabusa zawsze wysiadał Andrzej Duda. Dudabus był jeden i Andrzej Duda był jeden i byliśmy wszędzie. A tam była armia autobusów, które jeździły po całej Polsce, ale w żadnym nie było prezydenta, którego ludzie chcieli spotkać
— podkreśla były już prezydent.
„Ludzie muszą poczuć, że ten człowiek jest z krwi i kości”
Zdaniem ministra Wojciecha Kolarskiego, taka forma kampanii - oparta przede wszystkim na bezpośrednim kontakcie kandydata z potencjalnymi wyborcami - była wówczas nowością.
Do 2015 roku, do kampanii prezydenckiej, kampania nigdy nie opierała się na bezpośrednim kontakcie z ludźmi. Kampania najczęściej to była rozmowa poprzez media z ludźmi. To było zwracanie się do wyborców za pośrednictwem ulotek, programów telewizyjnych, reklam radiowych, później reklam internetowych. Andrzej Duda ma ogromną rolę w historii polskiej polityki, ponieważ on zmienił charakter kampanii wyborczej
— zauważa prezydencki minister.
Myśmy po prostu poszli do ludzi, ale to było możliwe dzięki temu, że zarówno Andrzej, jak i jego ekipa to były osoby - użyję tu może kolokwialnego zwrotu - po prostu „z ludu”. Myśmy wiedzieli, jak się rozmawia z ludźmi. Czuliśmy to, lubiliśmy to. Andrzej bardzo lubił spotkania z wyborcami. Wchodził w tłum i ludzie go kochali po prostu i to było szaleństwo
— wspomina z kolei Beata Szydło.
Andrzej Duda zwraca uwagę, że jego następca - któremu też początkowo nie dawano najmniejszych szans (doświadczenie polityczne Karola Nawrockiego było nawet uboższe niż Andrzeja Dudy, który zasiadał przecież w Sejmie RP, Parlamencie Europejskim, a także pracował w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego) - poszedł w swojej kampanii tą samą drogą.
Gdy zobaczyłem w mediach na początku, że Karol Nawrocki rusza jakby podobną drogą, zaczyna stosować tę samą metodę – jedzie, to interesowała mnie tylko jedna rzecz: jak ludzie się do niego odnoszą, bo to miało kluczowe znaczenie. Kim ten człowiek jest dla ludzi, czy ludzie chcą do niego iść, czy ludzie chcą do niego lgnąć. Ludzie muszą poczuć, że ten człowiek, który kandyduje w wyborach jest ich, jest z krwi i kości, jest namacalny, dotykalny, prawdziwy. Że jest ciepły, a nie, że jest zimną, woskową figurą czy jakąś kamienną postacią z pomnika. Nie, jest normalnym człowiekiem stąpającym po ziemi, który też ma rodzinę, który też ma dom, który też ma swoje problemy, którego można dotknąć, którego można poczuć
— podkreślił Duda.
W obu kampaniach nie brakowało momentów chwytających za serce. W przypadku Andrzeja Dudy było to spotkanie z panią Bogusią.
Były w tej kampanii takie momenty, o czym piszę w książce, które nie tylko zostały w pamięci, ale które rzeczywiście stworzyły pewną nową sytuację. Rozpoczęły opowieść, która później ciągnęła się przez całe 10 lat i trwa do dzisiaj. Takim momentem był, nie zapomnę, Rzeszów, kiedy zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, żeby wlać paliwo do Dudabusa. Pamiętam, że było w związku z tym trochę czasu i stałem, pamiętam, oparty o taką barierkę i tak patrzyłem przed siebie. Lekko w dole był blok mieszkalny i nagle zobaczyłem, że przed tym blokiem stoi kobieta i macha do mnie i „panie Andrzeju, panie Andrzeju” woła. To była pani Bogusława Wybraniec, pani Bogusia, która tam akurat wtedy była ze swoim synem i z córką niepełnosprawną, z głębokim porażeniem mózgowym, dorosłą już kobietą, wtedy też dorosłą już kobietą od dawna, Anią. I właśnie skądś przyjechali, syn razem z nią wyjmowali ją z samochodu i wtedy zaczęliśmy rozmowę, no z jednej strony o kampanii oczywiście, o tym co się dzieje, ale z drugiej strony też to był początek naszej trwającej do dzisiaj rozmowy o życiu osób z niepełnosprawnością, o życiu ich najbliższych, o ich sytuacji
— podkreśla były już prezydent, który odczytuje także fragmenty swojej książki „To ja”. Z odczytanego w tym momencie fragmentu dowiadujemy się, że Andrzej Duda dał pani Bogusi swój numer telefonu zapisany na kawałku gazety i od tamtej pory byli w stałym kontakcie.
Kobieta dzieliła się z kandydatem swoimi spostrzeżeniami, a kiedy wygrał wybory, zadzwoniła z gratulacjami. Po chwili okazało się, że są z nią sąsiedzi z bloku, którym kobieta po kolei przekazywała słuchawkę.
Było to miłe, ale stało się też dla mnie swego rodzaju znakiem. Dzięki takim ludziom jak pani Bogusia i jej sąsiedzi wygrałem wybory. Dzięki ich głosom otworzyłem drogę do zwycięstwa Zjednoczonej Prawicy
— opisywał tę sytuację Andrzej Duda w swojej książce.
Stalowa Wola i… stalowa wola Lucjusza Nadbereżnego
Jeszcze w pierwszych miesiącach 2015 r. frekwencja na spotkaniach z prezydentem Andrzejem Dudą była niewielka.
Wtedy, pamiętam, bardzo mocno została postawiona sprawa tego, że trzeba zrobić taką konwencję wyborczą, która będzie konwencją otwierającą. Bardzo mocno wszedł z tym wtedy Marcin Mastalerek. I powiedział jasno: to musi być taka konwencja, która będzie wywoływała efekt „wow”. „To musi być taka konwencja, która będzie szokiem dla wszystkich. To musi być taka konwencja, która ciebie zbuduje jako kandydata”. Ta konwencja ma doprowadzić do tego, że na spotkaniu zamiast 50 osób zjawi się 500 osób i to od razu, zaraz, następnego dnia, że to ma być konwencja, która przykuje uwagę całej Polski. Tamtego dnia na konwencji poznałem człowieka, który zrobił na mnie wielkie wrażenie, chociaż był znacznie młodszy ode mnie, Lucjusza Nadbereżnego, niedawno wtedy wybranego prezydenta Stalowej Woli. Lucjusz został wybrany jako jeden z tych, którzy będą poprzedzali moje wystąpienie i opowiedział historię swojego wyboru w Stalowej Woli na urząd prezydenta, kiedy jako bardzo przecież młody człowiek wystartował przeciwko wyjadaczowi lokalnej polityki, poprzedniemu prezydentowi miasta, który właśnie wydawał się niezwyciężonym hegemonem lokalnych spraw. To wystąpienie Lucjusza zrobiło na mnie ogromne wrażenie
— wspomina były prezydent RP.
Podzieliłem się swoim przykładem, bo jako 29-latek startowałem w wyborach, gdzie nikt na mnie nie stawiał. Każdy mówił, że nie mam szans wygrać w Stalowej Woli. I powiedziałem swoją historię, że to nie media, nie elita, nie salon wybiera prezydenta, tylko ludzie, którzy mają swoją siłę i swój głos
— podkreśla Lucjusz Nadbereżny, który od ponad 10 lat osiąga sukcesy na terenie trudnym dla Prawa i Sprawiedliwości w wyborach samorządowych. Zaledwie 40-letni dziś polityk wybory w Stalowej Woli wygrał po raz pierwszy w 2014 r.
Duda przypomniał słowa wypowiedziane na konwencji przez Nadbereżnego. Cytat „Najpierw cię lekceważą, potem się z ciebie śmieją, potem z tobą walczą… A na końcu wygrywasz” młody samorządowiec spuentował wtedy: „I my również wygramy”.
I te słowa stały się pewnym motywem, który wtedy na sali tak bardzo mocno podniósł tę nadzieję, że właśnie ta wygrana, która będzie prowadzona przez lekceważenie, przez śmiech, przez walkę, ona przyniesie wielką zmianę. Cieszę się i mam taką satysfakcję, że zarówno dla pana prezydenta Andrzeja Dudy te słowa stały się taką pewną motywacją i pewnym motywem właśnie do tego, jak zwyciężać
— opowiadał prezydent Stalowej Woli. To właśnie w tym mieście odbyło się pierwsze spotkanie autorskie, kiedy Andrzej Duda wydał swoją książkę.
Pomyślałem sobie: tak, ta książka jest o tym, że aby wygrać wybory,. trzeba mieć… stalową wolę
— podkreślił Andrzej Duda.
Tak jak widziałem go 10 lat wcześniej, jak wychodził do ludzi z wyciągniętą dłonią, z uśmiechem, z tą swoją autentycznością, tak samo wysiadł z samochodu z pierwszą damą. I w ten sam sposób od razu podszedł do ludzi, od razu wyciągnął rękę, ten sam Andrzej Duda z tymi samymi wartościami, z tym samym szacunkiem do drugiego człowieka
— wspominał Lucjusz Nadbereżny.
Polacy dopisali właściwą puentę
Jak to się stało, że prezydent Duda udzielił poparcia kandydatowi Nawrockiemu?
Przyszedłem do prezydenta Andrzeja Dudy. Mówię: „Andrzej wiem, że deklarowałeś pomoc w kampanii. Za trzy tygodnie mamy konwencję wyborczą. Jeżeli chcesz, to wyrzuć mnie z tego gabinetu, ale ja nie darowałbym sobie, gdybym nie przyszedł do ciebie z tą propozycją”. Wprost zapytał mnie prezydent, kto o tym wie. Ja mu przekazałem, że o tej sprawie wie jedynie prezes Jarosław Kaczyński i oczywiście Karol Nawrocki. Do końca uczestnicy tej konwencji… Pomimo tego, że SOP pojawiła się na hali w Łodzi, to zrobiła to w tak dyskretny sposób, że uczestnicy nie mieli możliwości zorientowania się, że będzie prezydent
— wspominał Paweł Szefernaker. Jego wypowiedź była przeplatana fragmentami książki prezydenta Andrzeja Dudy. Każdy, kto zapoznał się z tą pozycją, zapewne pamięta, że do kampanii ustępujący prezydent wkroczył „z całkowitego zaskoczenia”.
Wracaliśmy z Łodzi po tej wielkiej konwencji Karola Nawrockiego, w czasie której prezydent udzielił poparcia kandydatowi na urząd prezydenta. I na tej stacji, kiedy piliśmy kawę, zobaczyłem, że znów to jest ten Andrzej Duda, który fantastycznie czuje się w kampanii wyborczej, kiedy wokół są tłumy ludzi, kiedy z tych ludzi emanują emocje, kiedy prezydent czerpie siłę z tego tłumu i prezydent tak jakby nawet się rozmarzył i uśmiechnął, mówiąc: „No jestem teraz znowu w trybie kampanijnym, w zasadzie możemy jechać na kolejne spotkanie wyborcze”
— opowiadał z kolei Wojciech Kolarski.
Andrzej Duda przypomniał, że tak w jego kampanii, jak i później w kampanii PiS, ważną rolę odegrała zapowiedź programu 500+.
Ten moment, w którym wprowadziliśmy 500+ i w którym rzeczywiście było ono wypłacane, był dla mnie takim momentem takiego osobistego triumfu: „Dotrzymujemy słowa. Widzicie?”. I w sumie jeżeli spojrzy się teraz, zwłaszcza z pewnej perspektywy, na ostatnie wybory prezydenckie, te wybory 2025 roku, to w istocie sytuacja, choć inna, była bardzo podobna do tej, z którą mieliśmy do czynienia w 2015 roku. Był murowany kandydat Rafał Trzaskowski, okrzyczany, ogłoszony, wylansowany prezydent Warszawy, powszechnie znany, stuprocentowo rozpoznawalny wiceprezes Platformy Obywatelskiej. I z drugiej strony Karol Nawrocki, którego większość ludzi w Polsce zobaczyła właściwie pewnie pierwszy raz, kiedy zwróciła w ogóle na niego uwagę, kiedy został ogłoszony jako kandydat na prezydenta Prawa i Sprawiedliwości, obozu Zjednoczonej Prawicy, w tamtym momencie szef Instytutu Pamięci Narodowej. No ale powiedzmy tak, no politycznie żadna postać
— mówi Duda.
To co łączy obie kampanie z 2015 i 2025 roku, to to, że kandydaci popierani przez Prawo i Sprawiedliwość nie byli kandydatami oczywistymi z pierwszego punktu widzenia opinii publicznej. I prezydent Duda, i prezydent Nawrocki, to były kandydatury, które bardzo mocno wspierał także w tych wewnętrznych rozmowach i ostatecznie podjął taką decyzję prezes Jarosław Kaczyński. Myślę, że to udowadnia, że prezes Jarosław Kaczyński jest sigmą polskiej polityki. Podjął decyzje, które były wbrew części osób w Prawie i Sprawiedliwości. Kandydatów było wielu, każdy wspierał swojego. A na końcu Karol Nawrocki i Andrzej Duda zostali prezydentami
— podkreślił Paweł Szefernaker.
Obaj rozpoczęli swoje prezydentury od realizacji tego, o czym mówili w kampanii wyborzeczj i myślę, że dla obu było to naturalne. Prezydent Nawrocki w tej chwili podjął pewne inicjatywy ustawodawcze, te o których mówił w kampanii. Także weta wobec decyzji rządu wynikały z jego zobowiązań kampanijnych. Mówił o tym, że to będzie prezydentura aktywna i taka też jest
— przypomniał.
I dzisiaj kiedy patrzę na komentarze w mediach do tego co robi prezydent Karol Nawrocki „nagle 7 wet, ojej, weta prezydenckie”. Przecież Karol Nawrocki mówił, że on nie akceptuje takich rozwiązań. A to, że Donald Tusk postanowił chwilowo potrzymać ustawę w parlamencie i nie głosować jej, bo liczył na to, że przyjdzie Rafał Trzaskowski, jego pupil, którego on popierał, i zostanie prezydentem i podpisze im wszystko, co oni chcieli, no to jest problem Donalda Tuska, a nie Karola Nawrockiego, który jasno mówił jak będzie i nie kłamał
— podsumował były prezydent Andrzej Duda.
Na koniec tak - cytatem ze swojej książki - opisał dzień II tury wyborów i to, co po nim nastąpiło:
1 czerwca w Krakowie oddaliśmy z Agatą głos w drugiej turze wyborów, po czym wsiedliśmy na pokład samolotu do Wilna, gdzie wziąłem udział w szczycie państw B9 i nordyckich. W hotelu przypomniało mi się, jak czekałem na opublikowanie sondaży Exit Poll w 2015 i 2020 roku. Za każdym razem pojedynki były dość wyrównane, ale dane ujawnione o 21:00 wskazywały na moje zwycięstwo i potwierdzały się w późniejszym obwieszczeniu Państwowej Komisji Wyborczej. Tym razem miało być inaczej. Stawka była najbardziej wyrównana w historii, a różnica w poparciu między kandydatami, jak wynikało z badania, zbyt mała, by ogłosić sukces. Mocno się zdziwiłem, że Rafał Trzaskowski, tak doświadczony polityk, zdecydował się świętować wygraną. Spotkałem się z prezydentem elektem w Pałacu Prezydenckim od razu po powrocie z Litwy, 3 czerwca wieczorem. Spotkanie miało być kurtuazyjne, a trwało blisko dwie godziny. Pokazałem Karolowi najważniejsze miejsca w pałacu. Był piękny, ciepły dzień. Zostawiliśmy marynarki na krzesłach i wyszliśmy na spacer do ogrodu. Rozmawialiśmy o tym, co wydarzyło się w ostatnich tygodniach, o moim udziale w łódzkiej konwencji Karola, o dramatycznej kampanii, o naszych rychłych przeprowadzkach. Wiedziałem, że mimo zmęczenia i ogromu pracy wykonanej w ostatnich miesiącach, jest w świetnej formie. Gotowy by podjąć wyzwanie. Moja misja dobiegała końca, ale miałem poczucie, że Polacy dopisali do niej właściwą puentę.
jj/Kanał Zero
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/740679-jak-zostac-prezydentem-odpowiada-andrzej-duda
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.