Nie jest niczym złym czy nagannym prowadzenie realnej i nawet ostrej debaty także wtedy, gdy na polskie terytorium, a także na domy spadają ruskie drony.
Powaga, odpowiedzialność i współpraca w sytuacji zagrożenia państwa to rzecz oczywista, gdy chodzi o działanie konstytucyjnych organów. Tak też się stało podczas i po ataku rosyjskich dronów na terytorium RP. Ale już formuła mówienia jednym głosem to przesada. Wystarczy powaga i odpowiedzialność. Nie ma sensu wyzbywać się tożsamości, a tym bardziej różnic w ocenach i opiniach, bo pojawiło się zagrożenie. Zresztą zagrożenie wcale nie najwyższej kategorii, choć pierwszy atak (wiele wskazuje na to, że zaplanowany) na terytorium państwa członkowskiego NATO od czasu agresji Rosji na Ukrainę jest sprawą poważną.
Nie wolno jednak popadać w kicz politycznego pojednania i zasadę „kochajmy się” ze sztuk hrabiego Aleksandra Fredry. A 11 września 2025 r. była zarówno groza i pełna mobilizacja, jak i sporo kiczu, gdy chodzi o niespecjalnie mądre zacieranie różnic między różnymi osobistościami władzy, różnymi organami władzy, a także między partiami rządzącymi i opozycyjnymi. Powaga, odpowiedzialność i współpraca nie musi oznaczać zgadzania się we wszystkim, a tym bardziej odgrywania jakiejś fredrowskiej komedii. I nie musi być powtórką z „kiczu pojednania”
Gdy 12 listopada 1989 r. w Krzyżowej premier Tadeusz Mazowiecki i kanclerz Helmut Kohl wzięli udział w mszy świętej otwierającej nowy etap w stosunkach polsko-niemieckich, a potem padli sobie w ramiona, przez chwilę był to bardzo nośny symbol pojednania obu narodów i szefów rządów oraz znak przemian zachodzących w Europie. Ale potem nastąpiło to, co niemiecki dziennikarz i politolog nazwał „kiczem pojednania” w czerwcu 1994 r. na łamach niemieckiego dziennika „Die Tageszeitung”, a w listopadzie 1994 r. w „Rzeczpospolitej”.
„Kicz pojednania” polegał na tym, że zamiast prowadzić merytoryczne debaty w ważnych dla Polaków i Niemców sprawach, czego przecież nie załatwił traktat z 14 listopada 1990 r., zastępowano je cukierkowymi obrazkami obściskiwania się Mazowieckiego z Kohlem oraz egzaltowaniem się „nową wspaniałą przyszłością”, która zresztą nigdy nie nadeszła. Unikano spraw trudnych, żeby w pamięci pozostały ładne obrazki. A nauka z tego płynie taka, że nadmiar słodyczy i kiczu niczemu dobremu nie służy, a tylko zakłamuje rzeczywistość.
Polskiej polityce i Polakom w ogóle do niczego nie jest potrzebny kicz jednomyślności i przeżywania jakiegoś uniesienia w związku z normalną w sumie współpracą polityków, instytucji i organów państwa w nocy z 10 na 11 września 2025 r. oraz w następnych kilkudziesięciu godzinach. Powinna się toczyć normalna, czyli krytyczna debata o sprawach obronności, w tym o zaniechaniach i błędach. Egzaltowanie się jakimś „frontem jedności” nic nie daje, a tylko rozwala emocjonalnie i stanowi dogodną wymówkę, aby udawać debatę, zamiast ją prowadzić.
Akurat sytuacja zagrożenia jest bardzo dobrą okazją, żeby wypunktować wszystko to, co wymaga wyeksponowania i przepracowania. Wtedy najłatwiej radykalnie posunąć do przodu to, co w innej sytuacji byłoby zamiatane pod dywan albo było podstawą pozoranctwa. „Jaranie” się klimatami jak z Fredry i jak z obściskiwania się Mazowieckiego z Kohlem nie tylko nie ma sensu, ale też do niczego dobrego nie prowadzi. To się dobrze sprzedaje w mediach, co nie zmienia faktu, że to tylko kicz i egzaltacja. Zasadniczo w debacie publicznej nie powinno się uciekać od prawdy, choćby ona nie komponowała się z ładnymi obrazkami.
Nie jest niczym złym czy nagannym prowadzenie realnej i nawet ostrej debaty także wtedy, gdy na polskie terytorium, a także na domy spadają ruskie drony, nawet gdyby były wyposażone w ładunki wybuchowe. Nazywanie takich debat kłótniami czy swarami i wydziwianie na nie, że burzą ciepełko pojednania, współpracy i zrozumienia jest wyjątkowo niemądre. W ten sposób nie rozwiązuje się żadnych problemów, tylko lukruje rzeczywistość i zastępuje krytyczną debatę ładnymi obrazkami.
Jeden rodzaj zagrożenia, a nawet gdyby było ich wiele, a za nimi szła operacyjna współpraca wszystkich tych, którzy powinni się wspomagać, nie anuluje różnic. Ani między prezydentem Karolem Nawrockim i premierem Donaldem Tuskiem. Ani między kancelariami głowy państwa i szefa rządu. Ani między partiami rządzącej koalicji i obecnej opozycji. Praca i służba dla osiągnięcia wspólnego celu nie znosi istniejących różnic, a nawet nie powinna glajchszaltować ostrej debaty. To są odrębne sprawy. Jeśli współpracę klajstruje się historyczną amnezją, cenzurą (autocenzurą) czy konformizmem, żeby były ładne obrazki i miłe wspomnienia, nie ma to żadnego sensu. Przeradza się to bowiem w kicz i egzaltację. A nad wszystkim unosi się fałsz. Cierpi na tym nie tylko debata publiczna, ale i sprawność państwa. Od prawienia sobie duserów, głaskania się i komplementowania nic realnie się nie zmienia, a tym bardziej nie poprawia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/740317-nie-wmawiajmy-sobie-ze-przez-ruskie-drony-trzeba-sie-kochac
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.