„Trzeba na nowo zdefiniować lewicę, prawicę. Wszystkie partie trzeba rozwalić i od nowa zorganizować” - mówił w rozmowie z PAP były prezydent Lech Wałęsa. W związku z 45. rocznicą podpisania Porozumień Sierpniowych pierwszy przywódca „Solidarności” dzielił się swoją „receptą” na „uratowanie demokracji”. „Niebiosa mi pomagały. Po latach dowiedziałem się, że ci funkcjonariusze mogli mnie zatrzymać tylko do czasu przyjścia przełożonych. Potem musieli mieć ich zgodę. Decyzja o zatrzymaniu mnie się przeciągała, a ja w ostatnich sekundach wskoczyłem na teren stoczni i przejąłem strajk, który już gasł” - wspominał wydarzenia z 1980 r. w typowym dla siebie stylu.
W wywiadzie udzielonym PAP Wałęsa przekonywał, że już jako dziecko chciał obalić komunę. Dlaczego w 1970 r. dołączył do protestujących?
Obiecałem, więc klamka zapadła. Tak zostałem wychowany – trzeba dotrzymywać zobowiązań. Poza tym ja chciałem walczyć. Jako dziecko słuchałem starszych, którzy po śmierci Stalina w latach 50. przychodzili do naszego domu na wsi na dyskusje. Marzyli, aby skończyć z komunizmem i wyrwać się spod rosyjskiego jarzma. Wziąłem to sobie do głowy i pomyślałem: pójdę do wojska, zostanę generałem i obalę komunę. Takie miałem plany, ale trochę o tym zapomniałem. Później przyjechałem do Gdańska, przyszedł grudzień 1970 roku i nagle znalazłem się na czele strajku
— powiedział.
Choć przegraliśmy, zrozumiałem, jak można wygrać. Pomyślałem: „Boże, daj mi jeszcze raz wrócić, a ja to rozegram inaczej”. I Pan Bóg mnie wysłuchał – dziesięć lat później znów stanąłem na czele strajku
— wspominał.
„Uratowałem powstanie Solidarności”
Pytany o to, jak udało mu się w 1980 r. dostać do stoczni, stwierdził, że do dziś podejrzewa, że został „wystawiony” przez Bogdana Borusewicza.
Ogłosił, że mam być szefem, a wokół byli agenci i podsłuchy. Bezpieka wiedziała, że mam prowadzić strajk i pilnowała mnie tak, że mucha by się nie przecisnęła. Przed drzwiami mojego mieszkania na Stogach dzień i noc ktoś siedział i czuwał. Chciałem wyskoczyć przez okno, ale pod domem stał milicyjny samochód, więc zrezygnowałem. Położyłem się spać. Kilka godzin później obudziłem się i pomyślałem, co ja powiem kolegom? Pożegnałem się z żoną i wyszedłem. Cud – nie zatrzymali mnie. Wsiadłem do tramwaju, a za mną trzech typków, obok auta bezpieki. Wysiadłem przy stoczni, poszedłem do bramy – jednej, drugiej - nie mogłem wejść. W końcu udało mi się wchodząc na drzewo, wskoczyć na mur i przeskoczyć na teren stoczni
— mówił Wałęsa.
Niebiosa mi pomagały. Po latach dowiedziałem się, że ci funkcjonariusze mogli mnie zatrzymać tylko do czasu przyjścia przełożonych. Potem musieli mieć ich zgodę. Decyzja o zatrzymaniu mnie się przeciągała, a ja w ostatnich sekundach wskoczyłem na teren stoczni i przejąłem strajk, który już gasł.(…) Uratowałem powstanie Solidarności. Gdybym wtedy nie wkroczył, wszyscy siedzieliby we więzieniach
— przekonywał.
Pytany o najważniejszą spuściznę Sierpnia ‘80, pierwszy przywódca Solidarności wskazał:
Wywróciliśmy stary porządek, żeby zbudować nową epokę. Europa poszła w dobrym kierunku, likwidując granice i wprowadzając wiele zmian. Pomyliłem się w jednym – sądziłem, że inne kontynenty pójdą w tę samą stronę, a one stanęły. To powoduje, że budowa nam trochę nie wychodzi.
„Rozwalić i od nowa zorganizować”
Nie zabrakło kilku charakterystycznych dla Lecha Wałęsy „mądrości”.
Ludzie sukcesu, ludzie mądrzy olali politykę. Wchodzą do niej same odpady – ci, którym się nie powiodło.(…) Kiedy nie było telefonów i internetu, ludzie ufali politykom, ale przestali, bo te środki obnażyły ich kłamstwa i oszustwa. Dlatego wybierają populistów i demagogów - Trumpów, Kaczyńskich, Nawrockich. Trzeba na nowo zdefiniować lewicę, prawicę. Wszystkie partie trzeba rozwalić i od nowa zorganizować
— stwierdził były prezydent.
Zdaniem Wałęsy, obecnie największym wyzwaniem, zarówno dla Polski, jak i całego świata, jest „ratowanie demokracji”.
Ludzie tracą wiarę w demokrację, gdy widzą oszustwa. Trzeba odbudować zaufanie. Ja bym chciał budować i wiem, jak to robić, tylko nikt nie chce mnie słuchać
— żalił się.
Pytany o to, co miałby do zaproponowania, zaznaczył, że do programów każdej partii politycznej należy wpisać trzy zasady:
Pierwsza: każdy lider powinien sprawować władzę maksymalnie przez dwie pięcioletnie kadencje. Drugi punkt to wprowadzenie zasady, że każdy polityk może być odwołany w dowolnym momencie, jeśli zebranych zostanie więcej podpisów niż liczba głosów, które uzyskał w wyborach. Po trzecie partie muszą być transparentne finansowo.
Jeśli mnie nie posłuchacie i tego nie zrobicie, to ludzie podpalą Europę i świat. Nie będzie 500 lat życia na tej ziemi, przyślą nam Adama i Ewę i od nowa zaczniemy. A jeśli wprowadzicie te zasady, to za 15–20 lat demokracja wróci
— zapowiadał.
Wałęsa obala Putina
„Ciekawa” zdaje się również koncepcja Wałęsy na zakończenie rosyjskiej agresji na Ukrainę.
Polska miała trudniejszą sytuację – mieliśmy Związek Radziecki i Układ Warszawski – a jednak udało nam się rozbić stary system dzięki nowym metodom pokojowej walki. Świat o tym zapomniał i wrócił do czołgów, atomu i zastraszania. Pytanie brzmi: która koncepcja zwycięży – siłowa czy pokojowa, demokratyczna? (…) Nawet jeśli teraz pomożemy Ukrainie wygrać, to za kilkanaście lat Rosja znów się podniesie i nasze wnuki będą musiały z nią walczyć
— powiedział pierwszy przywódca „Solidarności”, tłumacząc, że aby temu zapobiec, należy „pomóc Rosji zmienić jej system polityczny”.
Problemem nie jest tylko Putin, lecz cały mechanizm, który tworzy takich przywódców. Gdyby obowiązywały wspomniane przeze mnie zasady - kadencyjności, odwoływalności i przejrzystości finansowej – żadna dyktatura by się nie utrzymała
— stwierdził Wałęsa, zapominając, że obecny system polityczny Putin de facto sam sobie stworzył, stosując różne sztuczki, np. zmiany w konstytucji.
W ocenie byłego prezydenta, Rosja może zmienić swój system polityczny, stosując te same metody co kierowana przezeń „Solidarność” w 1980 r.
Przenoszę się do wieczności. Wykonałem swoje zadanie – obaliłem stary porządek. Boję się tylko, że moje zwycięstwo zostanie zniszczone. „Solidarność” i ja potrzebujemy pieczątki - potwierdzenia, że dobrze walczyliśmy. Jeśli kolejne pokolenie odniesie sukces, wtedy ta pieczątka przyjdzie. W przeciwnym razie będą mnie przeklinać, oskarżać, zrobią ze mnie agenta. Powiedzą: po co zniszczył tamten układ, a nie zbudował niczego trwałego
— podsumował swoją wypowiedź.
CZYTAJ TAKŻE:
jj/PAP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/739189-walesa-jesli-mnie-nie-posluchacie-ludzie-podpala-europe
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.