Podczas ostatniej kampanii wyborczej w debacie publicznej często przewijał się motyw „elit”. Karol Nawrocki – blockers, „chłopak z blokowiska” i Rafał Trzaskowski - „przedstawiciel elit”, „pupil europejskich salonów”. I co? I nic. Zwyciężył Karol Nawrocki. Czy dlatego, że społeczeństwo polskie – podobnie jak brytyjskie, francuskie czy włoskie – ma dość aktualnych elit politycznych, dając im do zrozumienia, że nie są ich faktyczną reprezentacją? Zapewne. Ale także dlatego, iż przeczuwają, że w istocie nie są to prawdziwe, historyczne elity, że to uzurpatorzy i samozwańcy.
Zresztą podobnie jak dzisiejsza lewicowo-liberalna Unia Europejska, Angeli Merkel, Guya Verhofstadta i Friedricha Merza, pretendująca do roli swojej poprzedniczki, UE Schumana, Alcide de Gasperi i Adenauera, chrześcijańskiej i przyjaznej państwom narodowym. To, co dziś uchodzi za owych wybrańców, to „łże – elity” czy „lumpen – elity”, a w istocie lewicowe grupy, trzymające władzę. Od zachodnioeuropejskich bezmyślnych pięknoduchów, produktów rewolucji kontrkulturowej ’68 aż do ordynarnej, chamskiej post-komuny w naszym bloku.
Cały proces rozpoczął się w końcu XVIII-wieku, kiedy patrząc na masakrę za Kanałem La Manche, likwidującą właśnie dwie klasy społeczne, arystokrację i szlachtę, ojciec konserwatyzmu brytyjskiego Edmund Burke w dziele „Rewolucja we Francji” pisał: ”Francuskie wizje polityczne są zbyt abstrakcyjne, zbyt wykalkulowane i pełne pogardy dla człowieka, i dlatego skazane są na niepowodzenie”. Okazał się zbytnim optymistą, bo ci wywrotowcy, zwani dziś modernistami i ludźmi postępu, wciąż zatruwają życie całej planety. Ale to właśnie wtedy zrodził się kult elit lewicowo-liberalnych z kilkoma cechami charakterystycznymi: antychrześcijańskie, antydemokratyczne, pogarda dla społeczeństwa, manipulowanie umysłami i zapędy autorytarne – w tym ciągłe próby wypychania konserwatystów z debaty publicznej i struktur władzy. To przecież po którymś z przegranych wyborów Geremek stwierdził „ten naród nie dorósł do demokracji”, po kolejnych porażkach regularnie powtarza tę mantrę „Gazeta Wyborcza” i TVN. Choć zwykle ludzie uczą się na swoich doświadczeniach, lewica – nie. I to siłą, to sposobem próbuje tych samych „wolnych numerów”, które przedtem wiele razy doprowadziły ich do klęski. Lewica jest jak żółw cybernetyczny ustawiony na jeden tylko program, kompletnie nieedukowalna. Nawet szympansy po kilku próbach otwarcia durianu chwytają za kamień i próbują rozłupać owoc. A liberalna lewica wciąż powtarza swoje błędy, które w przeszłości zakończyły się dla niej katastrofą.
„Słownik wyrazów obcojęzycznych”, Wiedza Powszechna, wyd. 9, 1975 rok, tak określa elitę: „jest to grupa ludzi, przodujących pod względem prestiżu, kwalifikacji albo władzy w danym środowisku”. Tak komuna chciała widzieć sprawę. Dzisiejsza Wikipedia kompletnie rozmywa temat: „to kategoria osób, znajdujących się najwyżej w hierarchii społecznej, pod jakimś względem wyróżniających się z całego społeczeństwa”. I dalej – „Elity mają często zasadniczy wpływ na władzę oraz na kształtowanie się postaw i idei w społeczeństwie”. Wszystko prawda, ale nie ma odwołania do istoty terminu, do wartości. Przecież elita, to pojęcie o zabarwieniu pozytywnym, to wprawdzie „ludzie mający wpływ na kształtowanie się postaw w społeczeństwie”, ale postaw światłych i twórczych. Jak to kiedyś sformułował Krzysztof Zanussi – „to ci, którzy wnoszą coś pozytywnego w obieg społeczny i bezinteresownie poczuwają się do odpowiedzialności za resztę”. Polskie elity – jak rozumieli to Kołłątaj i Staszic, Prus i Żeromski, Paderewski i Piłsudski – wnoszą do wspólnej kasy swój dorobek zawodowy, ale i wiele innych wartości, moralnych i obywatelskich – szacunek dla historii i tradycji, patriotyzm i świadomość polskiej racji stanu.
Jeszcze do roku 1945, a jeśli się miało szczęście wychowywać w dobrej rodzinie, to i dłużej, pojęcie elity wiązało się z autorytetem. PRL, po eksterminacji przedwojennych, powołała do życia swoje elity, już bez odwołań do tradycyjnych wartości cywilizacyjnych i kulturowych. Były to elity z awansu. Punktem odniesienia stał się PRL i jego nowe hasła – „rewolucja proletariacka”, „walka klas”, czy „partia – wiodącą siłą narodu”. W formowaniu tych nowych elit wielką rolę odegrały obietnica awansu społecznego i ekonomicznego jednych, konformizm i oportunizm innych. Jednak te „nowe elity” po 1945 roku, obciążone przynależnością do systemu, dziś uważanego za zbrodniczy, powoli traciły swoją siłę przyciągania i możliwości kształtowania opinii publicznej. Tak stało się najpierw z komunistycznymi aparatczykami, potem ich czerwonymi dziećmi i wnukami, wypełniającymi newsroomy w „Gazecie Wyborczej” i TVN, budujących wielkie fortuny, pojawiających się na ławach poselskich i senatorskich – wszyscy spod znaku Koalicji Obywatelskiej. A pojawienie się takich instytucji jak Instytut Pamięci Narodowej, CBŚ czy dziennikarzy śledczych mediów konserwatywnych pomagają odkryć skalę degradacji tych grup. To przecież ich zachowania, postępowanie zrodziły takie terminy jak „łże – elity” czy „lumpen – elity”.
Nigdy nie używam określenia „elity” w kontekście lewicowego establishmentu z Czerskiej i Wiertniczej, a dziś Koalicji Obywatelskiej. Nawet w ironicznej wersji „elity” po prostu nie przechodzą mi przez gardło. Jak można nazwać elitami środowiska, które aby znaleźć się na salonach, czy – jak inni mówią „przy władzy i korycie” – musiały latami antyszambrować w przedpokojach sowieckiej władzy i akceptować kompromisy, na które uczciwy człowiek nigdy by nie poszedł. Przecież chodziło tu o zniewolenie kraju, oddanie go pod but historycznemu wrogowi, katorga jednych, śmierć innych, danina krwi młodych w każdym pokoleniu, począwszy od końca XVIII wieku. 123 lata zaborów, grabież polskich ziem, niszczenie lub przejmowanie dorobku gospodarczego, kultury materialnej, rusyfikacja. I skutki kilku powstań: tysiące najlepszych obywateli, wywiezionych na Sybir, a potem rozproszonych po 5. kontynentach – Beniowski, Ernest Malinowski, Benedykt Dybowski czy Bronisław Piłsudski – eksplorując i cywilizując Azję, Australię i obie Ameryki. Trzeba pamiętać o drugim sąsiedzie, o Niemczech, który także walnie przyczynił się do wykrwawiania polskich elit. Ponad 100 lat germanizacji, II wojna, utrata 6 mln ludzi - w samym Powstaniu Warszawskim straciliśmy ok. 200 tys. ludzi, w tym – stolica - tysiące należących do ścisłej elity kraju. Mury można odbudować, ale nie można zastąpić elit. To znaczy – można próbować, ale jakie są tego skutki, już się przekonaliśmy.
Niedawno były naczelny Rzeczpospolitej Bogusław Chrabota powiedział w TVP Info: ”Andrzej Duda jest populistą. Był prezydentem jarmarków, kółek różańcowych, klubów gospodyń wiejskich”. I zarzucił Dudzie, że „był zbyt blisko ludzi i nie wsłuchiwał się w głos elit”. Jakich elit?! Takich jak on sam, lizus i rezoner, jak pretensjonalna pańcia Agata Młynarska czy „pupil salonów” Rafał Trzaskowski, który wprawdzie próbował udawać, że wsłuchuje się w głos „jarmarków i klubów gospodyń wiejskich”, ale one zorientowały się, że to bal przebierańców i go odrzuciły. Powtarzam – jakich elit? Jak Donald Tusk, który wiernie broni interesów Berlina, Bartłomiej Sienkiewicz, który zlecił siłowe przejęcie polskich mediów publicznych, Adam Bodnar, nadzorujący włam do Prokuratury, który ścigał posłów opozycji, księży, dziennikarzy i urzędników, a potem „szukał na nich paragrafu”. Waldemar Żurek, który przyrzekł solennie przyspieszyć proces zemsty na posłach opozycji, która jest ważnym filarem demokracji. Tomasz Grodzki, Stanisław Gawłowski, Roman Giertych, których jedynie mandat poselski chroni przed więzieniem, i Włodzimierz Karpiński, który z aresztu aspirował do Parlamentu Europejskiego? O tych „elitach” mowa? Przecież to tylko skorumpowani aparatczycy, rządzący w imię grupy trzymającej władzę! Dokładnie na tych samych zasadach co komuniści, czyli posługując się służbami specjalnymi, swoimi mediami i aparatem przemocy. Prawdziwe elity opierają się na systemie wartości, zresztą wciąż tym samym – nie zabijaj, nie kradnij, nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu, i są depozytariuszami wszystkiego, co pozwala nam trwać jako naród i państwo. A ci? Zdrada interesu państwa i wierne upominanie się o… niemiecki dobrostan, zarzuty kryminalne, nieobecność podczas świąt religijnych i państwowych, nienawiść do Kościoła i narodu polskiego. Do kręgu elit nie może należeć każdy, kto tego chce. Trzeba spełniać pewne kryteria! A Donald Tusk, Bartłomiej Sienkiewicz (mimo dobrego pochodzenia), Adam Bodnar, Roman Giertych, Grodzki, Gawłowski, nazwiska można by mnożyć, na pewno ich nie spełniają.
Jeszcze jedna sprawa. Prawdziwe elity, kiedy z woli narodu tracą władzę, z szacunku do porządku demokratycznego, do Konstytucji, akceptują to, przegrupowują się i przystępują do formułowania programu, który będzie atrakcyjny dla wyborców za 4 lata. Jak Prawo i Sprawiedliwość w 2023 roku. Te post-peerelowskie tak bardzo czują się właścicielami państwa, że próbują to siłą, to sposobem podważyć prawo do istnienia myślących inaczej. Nawet za cenę destabilizacji państwa, zapaści gospodarczej i niszczenia wizerunku Polski na świecie. Trzeba więc pamiętać, że post-komunistyczne elity, to tylko uzurpatorzy i przebierańcy. Bo oto odradzają się elity prawdziwe, z kilkusetletnim etosem, w którym ważnym punktem jest wiara, interes państwa i służba społeczeństwu. A te post-peerelowskie muszą zniknąć jak sierp i młot, Trybuna Ludu i hasło o „kierowniczej roli partii”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/738016-co-sie-stalo-z-polskimi-elitamiuzurpatorzy-i-przebierancy
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.