W Pabianicach Donald Tusk dokonał psychoanalizy własnego zaplecza, a jego z kolei poddał psychoanalizie Jan Rokita, choć to wielu spraw nie wyjaśnia.
Między bajki można włożyć opowieści, że Donald Tusk sam, kierując się racjonalnymi przesłankami, może ustąpić i oddać przywództwo na przykład Radosławowi Sikorskiemu. Bo już przecież raz ustąpił – w 2014 r., gdy zamienił Warszawę na Brukselę. Tylko że wtedy nie ustąpił, lecz – nie tylko we własnym mniemaniu – osiągnął szczyt swojej kariery. Teraz Tusk nie zamierza ustępować, choćby wszyscy święci i nieświęci twierdzili, że z nim niczego już nie da się osiągnąć.
Tusk lubi mieć władzę nawet bez towarzyszącej jej odpowiedzialności. Lubi wydawać polecenia i mieć poczucie mocy, choćby to było złudne. Tusk jest po prostu zakochany we władzy, a właściwie w sobie sprawującym władzę. Obecny premier uważa, że wiele zniósł, żeby znaleźć się tam, gdzie jest. Wiele upokorzeń, np. ze strony liderów Unii Wolności i tzw. dobrego towarzystwa. Tusk przegrał w grudniu 2000 r. rywalizację z Bronisławem Geremkiem o stanowisko przewodniczącego Unii Wolności m.in. dlatego, że był przez obóz rywala przedstawiany jako parweniusz, człowiek spoza elity, do której parł niczym prostacki arywista. Tuska przedstawiono jako za głupiego i zbyt plebejskiego na prawdziwą rywalizację z Geremkiem. Jako nieobytego, intelektualnie niedorobionego i towarzysko niezakorzenionego.
Awansując w kolejnych latach Tusk brał rewanż na tych, którzy uważali go za ambitnego, ale tylko prostaka. I pogardzał tymi wszystkimi profesorami, autorytetami, dobrze urodzonymi i dobrze ustawionymi oraz ekspertami, którzy wcześniej nim pogardzali. To ważne wobec swego rodzaju psychoanalizy, jaką wobec Tuska zastosował Jan Rokita (w Kanale Zero). Były współpracownik Tuska chyba nie docenił tego elementu zemsty na elitach, w której obecny premier może się rozsmakować. Te elity wbijały go w kompleksy i zawsze traktowały jak człowieka z awansu, bez niezbędnego bagażu towarzyskiego i kulturowego. Elementem zemsty na „dobrym towarzystwie” jest europejska kariera Tuska, a po powrocie do polskiej polityki w 2021 r. jego okrucieństwo wobec tych (albo ich środowiska), którzy kiedyś go stygmatyzowali jako prostaka.
W długofalowej strategii Tuska nie ma miejsca na ustąpienie, odejście. Choćby dlatego, żeby wciąż i wciąż chce się wyżywać się na prawdziwych i domniemanych prześladowcach z przeszłości czy fałszywych lizusach z teraźniejszości. Ale Tusk też czerpie sporą przyjemność z tego, że wielu ludzi z „dobrego towarzystwa” zmusił niejako do lizusostwa. Ale to są tylko oboczności. Pierwsza jest dla Tuska władza i jej najważniejszy atrybut – naga siła. Im bardziej bezwstydnie demonstrowana, tym lepiej. Dlatego naiwne jest przekonanie, że Tusk może sam odejść, bo wielu ludzi, w tym część zwolenników się tego domaga dla „dobra sprawy”.
Jan Rokita zanalizował wystąpienie Tuska w Pabianicach (26 lipca 2025 r.), gdzie zaprezentował on nową strategię odbudowania się, regeneracji i rewitalizacji. I uzasadnił swoje prawa do bycia jedynym władcą, przewodnikiem, nauczycielem i moralistą. Pabianice były Tuskowi potrzebne po to, żeby zmienić sytuację, w której jego własny obóz przestaje w niego wierzyć. Rokita twierdzi, że Tusk robi to poprzez „ofensywę uczuciowej szczerości”. W roli „ojczulka, kogoś, kto się zwierza”. A jednocześnie, i to jest najważniejsze, Tusk przeprowadził w Pabianicach „frontalny atak na elitę polityczną własnego obozu”.
Jak to w wypadku psychoanalizy, Jan Rokita czasem przesadza z samoświadomością Tuska. Z przekonaniem, że wszystko zostało precyzyjnie zaprogramowane i w taki sam sposób jest wdrażane. Tusk zbytnio kocha siebie, żeby nawet warunkowo wywalać na wierzch własną duszę, pokazywać od podszewki swoje wnętrze. To jest przede wszystkim gracz, aktor, który nie ma w sobie za grosz szczerości. Wszystko jest u niego zagrane i udawane. Żeby odzyskać mir i udowodnić, że jest wszechmogący. Tusk jest z gruntu fałszywy, podstępny i bezwzględny. Chce, żeby nikt nie kwestionował jego przywództwa, a zarazem wdrukowuje zwolennikom (ale i wszystkim Polakom), że na obecnym etapie musi być dyktatorem: zamordystą, okrutnikiem, mścicielem i odwetowcem, bo inaczej się nie da. Tusk chce być dyktatorem mającym taki status dzięki zrozumieniu przez jakąś część Polaków (najczęściej sam mówi o 50 proc.) historycznej konieczności. Ta historyczna konieczność wzięła się stąd, że – jak to trafnie wychwycił Rokita – „jego ludzie zachowują się jak idioci albo zdrajcy”. Tusk mówił w Pabianicach: nie mogę na nikogo liczyć. Bo idioci i zdrajcy chcą go sprowokować, ale on się sprowokować nie da. Jako premier będzie pracować na rzecz stabilizacji polskiej polityki. Bo przecież ci, których uważa za idiotów albo zdrajców chcą go sprowokować do destabilizacji własnego obozu politycznego. A przecież Tusk współczesny tylko „galwanizuje, podnieca, antagonizuje, szczuje, napuszcza - cały czas pobudza emocje”.
Rokita w swojej psychoanalizie doszedł do wniosku, że „Tusk nie dba kompletnie o to, żeby być spójnym”. Dlatego zaledwie kilkanaście minut później przestał w Pabianicach mówić, że nie da się sprowokować i będzie działał na rzecz stabilizacji, a mówił o „walce, która nigdy się nie kończy”. Ci, którzy marzą o tym, żeby Polskę „zdepolaryzować, żeby zlikwidować konflikt, są traktowani z pogardą”. Kosiniak-Kamysz, Hołownia, biskupi nawołujący do zgody, gazety to są „kapitulanci”. A przecież trzeba się bić - cały czas. Zwolennicy Tuska muszą być „armią, założyć pancerze, wziąć tarcze i miecze”. Wprawdzie słuchacze nie wiedzieli, przeciw komu mają się bić, ale Tusk „roztoczył przed nimi tajemnicę”: „oni tam są, jest ich wielu, myśmy ich nie pokonali – ich jest 50 proc. Ci oni są straszni, potwory jakieś, wrogowie”. Tusk ich nie wymienił, tylko „tworzył aurę horroru”.
Rokita trafnie zauważa, że Tusk „zawsze miał najbardziej autorytarną osobowość polityczną w całej polskiej polityce”. To mu pozwala twierdzić, że „dworacy są głupi, co widać w mediach, ale ktoś w nich musi występować w imieniu Platformy, w imieniu koalicji. Ale to nieszczęście, bo zaraz widać, że to zdrajcy albo kompletni idioci”. Zamach stanu, do którego namawiał Hołownię tłumaczy Tusk tak, że to jest jak „z dziećmi, które się wysyła na wakacje. Mówi się tym dzieciom, żeby nie robili głupot, ale co z tego, że im się mówi, jak oni potem i tak te głupoty robią”.
Rokita dekonstruuje, kim są dzieci, które Tusk posłał na wakacje”. Okazuje się, że to jego ludzie. Ci, którym „zlecił, żeby umiejętnie podważali wynik wyborczy, tworzyli wokół atmosferę niepewności, deprecjonowali Nawrockiego, podważali jego legitymizację”. Co z tego, kiedy to zdrajcy albo idioci. Ten „Giertych, Zoll nagle zaczęli mówić o zamachu stanu w gruncie rzeczy. Tusk im mówił, żeby głupot nie robili jadąc na wakacje, a oni pojechali i zaczęli robić głupoty”. To „dzieci, durnie, niedojrzali, niczego nie potrafią”. Tusk metaforą o dzieciach posłanych na wakacje i robiących głupoty próbuje „wyrwać się z największego kłopotu politycznego, jaki ma - podejrzenia, że przygotowywał zamach stanu”. Wysłał „głupków, którym dał dobre instrukcje, ale oni wszystko spaprali, bo są dziećmi na wakacjach”.
Rokita wyeksponował w przekazie Tuska, że „polityka to plugastwo, wredność, paskudny spektakl. Tam są łajdacy, ale po mojej stronie nie jest lepiej”. A kto jest czysty na tym tle? Tylko Tusk: „on jest jedynym rycerzem, który jedzie na białym koniu, a dookoła jakieś straszne rzeczy się dzieją. On jest patriotą, więc dla Polski musi coś z tym wszystkim zrobić”. Rokita twierdzi, że takiego „ataku na elitę własnego obozu nie przeprowadził żaden polityczny lider na współczesnym Zachodzie”. Owszem, przywódcy atakują elity przeciwne, wrogie, np. Trump, ale nie własne. Tymczasem Tusk „rozprawia się z całą własną elitą, chce ją zdeprecjonować, mówi, że to są kompletni durnie”.
Jan Rokita chyba nie docenił, że w Pabianicach Tusk urządził coś w rodzaju psychodramy, żeby powiedzieć, iż właściwie wszyscy potrzebują terapii. I poprowadził seans terapeutyczny, tylko bardziej podobny do widowisk Anatolija Kaszpirowskiego (rosyjskiego magika i hipnotyzera) niż do klasycznej terapii. W ramach seansu Tusk odpierał zarzuty, że nie policzył głosów na Nawrockiego. Większość na sali wierzyła, że wybory zostały sfałszowane, a Tusk nie policzył głosów. Nie policzył, bo „policja nie może liczyć głosów”. Zdaniem Rokity, Tusk „rozprawił się z mitem sfałszowanych wyborów”. A to mit, który „pobudza do działania, do wiary w przyszłość zwolenników jego obozu”. Uczynił „błąd z punktu widzenia własnego interesu”. Niekoniecznie. Ten mit tylko rozwalał psychicznie zwolenników, a rzeczywistość biegła swoim trybem. Tuskowi chodziło tylko o to, żeby ludzie nie skupiali się na tym, co już nie ma znaczenia.
Rokita uważa, że Tusk załatwił też w Pabianicach sprawę tego, dlaczego nie rozprawił się z przeciwnikami. Nie zrobił tego, „bo się nie da”. Bo „wszyscy przeszkadzają: Kościół przeszkadza. Hołownia przeszkadza, Bodnar przestrzegający prawa przeszkadza”. W dodatku okoliczności są parszywe, a „wrogowie mają ułatwione zadanie”. Oni grają na strachu. A Tusk tak nie umie. Tusk „umie wszystko poza tym, że nie umie rozpowszechniać strachu, pogardy i nienawiści”. Rokita zdiagnozował, że „Tusk osiąga apogeum samozakłamania w tym momencie”. Bo przecież to, „co umie najlepiej, w czym jest perfekcyjny, to, co zbudowało jego karierę polityczną i skonstruowało całą polską rzeczywistość polityczną, czyli propagowane przez niego strach, nienawiść i pogarda to są trzy rzeczy, o którym on mówi, że nie umie. Jak mówi, że nie umie, to podkreśla, że umie najlepiej”.
Jan Rokita twierdzi, że „Tusk jest szalenie defetystyczny, pozbawia jakiejkolwiek nadziei: słabi jesteśmy, nic nie możemy, niczego się nie da, wszyscy nam przeszkadzają”. Emocje, zbiorowe uczucia są po „tamtej stronie”. Po co więc Tusk to zrobił? Dlatego, że „skoro wszyscy są albo łajdakami, albo zdrajcami, albo idiotami i w gruncie rzeczy wszyscy działają przeciwko niemu”, jeden jest tylko wódz, jeden prawdziwy człowiek (może już ostatni) i nikogo więcej. To Tusk na białym koniu. Ta narracja służy „odwojowaniu uczuć”. Tusk pokazuje swoim zwolennikom „osamotnienie”. Dookoła ma ludzi, z którymi się nie da pracować. Tusk „chce zauroczyć ludzi historią własnej samotności. Jest jedynym szlachetnym człowiekiem w Polsce. Ale co może zrobić, skoro nic nie może”.
Diagnoza Rokity jest niepełna. Owszem „osamotnionego wodza, który jako jedyny ma dobre, szlachetne intencje trzeba słuchać, trzeba za nim iść, nie trzeba się zastanawiać nad tym, co robi, bo tylko on jeden chce dobrze”. Nawet gdy „robi zwody”, czego często zwolennicy nie rozumieją, trzeba iść za nim. Tylko on „jest wart poświęcenia, uwagi, zaufania. Tylko on jest szlachetny”. Rokita dostrzega, że to tylko „narracja instrumentalna”, choć „Tusk chyba nie zdaje sobie z tego sprawy: to jest historia przywódcy, który znalazł się w pułapce, który nie wie, co dalej zrobić”.
Problemem jest to, że Tusk wie, co trzeba zrobić: wykończyć politycznych przeciwników, spacyfikować społeczeństwo i przejść do etapu oświeconej dyktatury. Tak oświeconej, jak jego horyzonty, czyli skrytej w ciemności. Zamordyzm lubi ciemność na co dzień i światło wtedy, kiedy urządza pokazuchy. Tusk nie znalazł się w pułapce, on chce w pułapkę schwytać Polaków. I wcisnąć im, że nie ma innego wyboru, jak podporządkować się „demokracji walczącej”, czyli ostatecznie tyranii. Nim nie targają wątpliwości. On tylko mówi, że skoro wszyscy zawiedli, trzeba naród wziąć za mordę. On weźmie i tylko trzeba go poprzeć. Tusk nie jest samotnym rycerzem, jest klasycznym dyktatorem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/736871-tusk-wcale-dobrowolnie-nie-ustapi-w-dodatku-ma-juz-plan
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.