Oto dramat tego, co dzieję się dziś na zachodniej granicy Polski.
Zwykli obywatele organizowali się, aby zrobić to, co miał zrobić ich rząd: ochronić swoje rodziny, kulturę i styl życia przed nową falą nielegalnej imigracji, którą nam przygotował Berlin.
Znany obrazek
Powtarzam, to miał zrobić ich rząd. Nie zrobił, co więcej ignorował cały problem przez bardzo długi czas. Nie mając innego wyboru, obywatele zorganizowali się w Ruch Obrony Granic. Zamiast wsparcia dla swojej inicjatywy i spontanicznej samoorganizacji, są dzisiaj obrażani, opisywani jako faszyści i bigoci.
Nic zaskakującego, powiedział by ktoś. Ruch przeszkadza Tuskowi i dlatego jego medialna machineria propagandy przejęła na siebie nowe zadanie, przedstawiając tych Polaków jako uosobienie wszystkiego, co najgorsze w naszym kraju. To znany obrazek: z jednej strony lewicowo-liberalny salon z jego nie do zniesienia postawą moralnej wyższości i bezczelności, z drugiej zwykli Polacy, którzy próbują rozwiązać swoje problemy i żyć normalnie, a z tego powodu są nazywani, w gorszym przypadku, „faszystami”, a w lepszym, ludźmi „ograniczonymi” i „niewykształconymi”.
Wystarczy, że Jarosław Kurski lub ktoś podobny wspomni o „faszyzacji” Polski, a już powstaje atmosfera, której celem jest dyskredytacja większości społeczeństwa i jego uzasadnionych żądań lepszego życia. Czy pamiętacie, w jaki sposób atakowano program 500 plus, przedstawiając go jako coś, co wzmocni patologię społeczną? Dokładnie tak samo potępia się teraz każdą próbę polskich obywateli do zrewidowania polityki imigracyjnej i unikania powtórzenia wszystkich błędów krajów zachodnich, których konsekwencje widzimy obecnie.
Polacy, po prostu, nie chcą oglądać tych samych scen przemocy i kulturowego chaosu, które opanowały codzienność wszystkich zachodnioeuropejskich stolic. Z drugiej strony, ludzie jak Sławomir Sierakowski, lewicowy aktywista „marzy” o dniu, kiedy migracja zmieni kulturowo i politycznie Polskę i robi wszystko, żeby się to stało jak najszybciej.
Oto istota tego sporu. Dlatego Polacy, naród, który niedawno udzieliły pomocy milionom uchodźców z kraju, z którym, delikatnie mówiąc, mają nierozliczone porachunki historyczne, są teraz przedstawiani jako faszyści i ksenofobowie. Oczywiście, to wszystko ma tylko jeden naprawdę poważny powód - ochrona interesów politycznych obozu Donalda Tuska. I właśnie z tego powodu lewicowy establishment w tym kraju jest gotowy do ofiarowania interesów polskich obywateli, niestety równie ich bezpieczeństwa.
List kardynała
Na całą sytuację zareagowali dwaj prałaci Kościoła katolickiego. Biskup Antoni Długosz i biskup Wiesław Mering. W swoich wystąpieniach skierowali Kościół tam, gdzie powinien być, jeśli chce pozostać autentyczny. Wiernym zaoferowali pocieszenie i wsparcie. To był wystarczający powód, aby minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski doniósł na nich do Stolicy Apostolskiej.
Demarche ministerstwa Sikorskiego, gorsze niż w czasach komunizmu, nie jest jedynym dokumentem opublikowanym w tych dniach jako reakcja na słowa biskupów. Drugim jest list kardynała Grzegorza Rysia, arcybiskupa łódzkiego, w którym w pierwszej części reaguje on na dyskusję (druga część listu jest związana z walką przeciwko pedofili, ale tutaj się skoncentrujemy na pierwszej części listu), jaką wywołały wydarzenia na granicy z Niemcami.
Niestety, polski kardynał wykazuje tę samą mentalność salonu III RP, o której pisałem wcześniej. Ten sam dystans do rzeczywistości, w której dzisiaj Polacy mają żyć. Oto tylko jeden przykład tej retoryki:
„Od kilku tygodni i miesięcy rozpala on (temat migracji, przyp. red.) publiczną dyskusję, a także działania, które - nierzadko powołując się na chrześcijańskie motywacje - w istocie rzeczy z chrześcijaństwem nie mają wiele wspólnego…Hejt, strach przed „obcym”, stereotypy, nienawiść stają się argumentem ważniejszym niż racje ludzkie i ewangeliczne. Tymczasem katolicka nauka społeczna (na którą tak wielu się powołuje…) wyraźnie stwierdza, że KAŻDY CZŁOWIEK ma prawo wybrać sobie miejsce do życia; i ma prawo w tym miejscu być uszanowanym w swoich przekonaniach, kulturze, języku i wierze”
— pisze kardynał.
Pomińmy zupełnie niejasny fakt, gdzie to katolicka nauka społeczna głosi, iż KAŻDY CZLOWIEK ma prawo wybrać miejsce zamieszkania (swoją drogą nauka ta jest ostatnio zbyt często instrumentalizowana w różnych celach ideologicznych), tutaj rzuca się w oczy coś innego.
Chodzi o chęć przedstawienia każdej próby dyskusji o imigracji jako przejaw lęku i ograniczeń kulturalnych.
Jakby nic się w Polsce nie wydarzyło w ciągu ostatnich trzech lat.
Jakby nie toczyła się wojna hybrydowa na granicy wschodniej, w której zginął polski żołnierz Mateusz Sitek. Jakby od miesięcy na granicy zachodniej ludzie nie bali się wypuszczać swoich dzieci na ulice z obawy przed przemocą. Jakby nie pochowano właśnie młodej dziewczyny w Toruniu, brutalnie zgwałconej i zamordowanej przez nielegalnego imigranta.
Wszystko jest polityka
Nic z tego nie istnieje dla kardynała, który pisze swój list w swoim bezpiecznym biurze gdzieś w Łodzi.
„Proszę, jeśli decydujecie się uczestniczyć w dyskusjach - a już zwłaszcza publicznych - na temat właściwej relacji do uchodźców i migrantów - to chciejcie to czynić w głębokim zjednoczeniu z rzeczywistą nauką Chrystusa i Kościoła. Jeśli zaś nie - to proszę: miejcie odwagę przynajmniej w takich wpadkach zamilknąć i nie dokładać ognia do tak rozpalonej rzeczywistości”
— pisze dalej kardynał.
Ta część jego listu brzmi jak swego rodzaju uciszanie wszystkich, którzy mają inne zdanie niż on na temat obecnego kryzysu migracyjnego na zachodniej granicy. Rozumiem wagę autorytetu kardynałów Kościoła katolickiego, ale rozumiem również potrzebę pokory, która się z tym autorytetem wiąże. Co oznaczają słowa kardynała o „głębokim zjednoczeniu z rzeczywistą nauką Chrystusa”?
Czy Ryś uważa, że ci wszyscy katolicy, którzy są w tym momencie gdzieś na granicy z Niemcami i chronią swój kraj, już nie są zjednoczeni z Chrystusem i Kościołem? Czy uważa, że jego bracia biskupi, którzy dali im poparcie świadomie zrezygnowali ze zjednoczenia z nauką Kościoła?
W pewnym momencie kardynał twierdzi, że to, co pisze, to nie „polityka”.
Problem w tym, że kryzys migracyjny i jego konsekwencje to akurat kwestia polityczna. Każdy, kto chce autentycznie włączyć się do tej debaty, musi zdawać sobie z tego sprawę. To, że Niemcy transferują migrantów do Polski jak niepotrzebny im towar (nigdy nie spotkałem się z krytyką tej dehumanizacji wśród członków „Kościoła otwartego”) – to jest polityka.
To, że Bruksela narzuca nam nowych migrantów poprzez Pakt Migracyjny i zmusza nas do ponoszenia konsekwencji błędów polityki migracyjnej, którą Polska w swoim czasie krytykowała – to jest polityka. To, że migranci głęboko zmienią polskie społeczeństwo, i nie zawsze w najlepszy sposób (o czym świadczą statystyki przestępczości na Zachodzie) – to jest polityka. To, że za tym wszystkim kryje się plan ludzi takich jak Sierakowski i innych członków establishmentu, którzy już teraz się cieszą, że Polska się zmieni – to jest polityka.
W takiej sytuacji bezpośrednie zaangażowanie Kościoła może pomóc o wiele bardziej niż listy.
Niech kardynał uda się na tę zachodnią granicę i porozmawia z ludźmi, którzy odczuwają strach i mają do tego pełne prawo.
Niech pokaże, że interesują go nie tylko abstrakcyjne teorie o imigrantach, ale także los zwykłego Kowalskiego, który właśnie w tych dniach spędza noc gdzieś zielonej granicy.
To pomoże o wiele bardziej niż salonowe listy pisane w duchu moralnej wyższości.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/735469-czesc-kosciola-w-polsce-jest-niewolnikiem-mentalnosci-salonu
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.